wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 2

- No dawaj mała!
- Nie udawaj takiej cnotki!
- Pokaż się! Niby takie dziwadło, ale ciałko ma niezłe.
- Do tego tylko się nadaje. By czerpać z jej ciała przyjemność. – cały korytarz buchnął śmiechem, podczas gdy ja byłam otoczona przez czterech chłopaków. Do tego wszystkiego odbijali mnie jeden od drugiego. Czuła się poniżona. Co za gnojki. Najbardziej wkurzał mnie dziki śmiech Jenny. Stała sobie z koleżaneczkami śmiejąc się i wytykając całą sytuację palcem. Lubiła mi dokuczać, ale teraz przeszła samą siebie. To na pewno ona powiedziała tym chłopakom, by zrobili to, co właśnie teraz robią. Poniżają mnie przed całą szkołą. Zwykle robili to dyskretnie, mażąc np. moją szafkę lub wkładając do niej różne śmieci.
- Zostawcie ją! – na korytarzu zabrzmiał silny, męski głos.
- Ooo… Dzień dobry psorze. – powiedzieli jednocześnie wszyscy oprawcy, głosem niewiniątka.
- Nie wiem czy taki dobry. Szczególnie dla was. Wiecie, że takie zachowanie podlega pod paragraf? Potem nie jest już tak różowo. – jego ton był srogi, ale opanowany. Nie miałam pojęcia kim jest ten mężczyzna. Z tego co udało mi się wywnioskować, był prawdopodobnie nauczycielem, ale gdybym go spotkała na ulicy to nigdy bym nie pomyślała, że może uczyć. Był całkiem młody, jak na nauczyciela
w mojej szkole. Wyglądał na ok 30 lat, ale na pewno nie przekroczył jeszcze tej granicy. Miał duże, czarne oczy. Tak czarne, że z trudem można było odróżnić źrenicę od tęczówki. Miał średnio długie włosy. Kosmyki były w lekkim nieładzie, przez co był MEGAprzystojny. Był wysoki, ubrany w czarną marynarkę i spodnie do kompletu. Pod marynarką miał czarną koszulę. Biło od niego „nie zadzieraj ze mną”. Ale mimo to było wyczuwalne od niego takie szczególne przyciąganie.
                 Zadzwonił dzwonek. Wszyscy się rozeszli i udali do klas na lekcje. W tej chwili na korytarzu zostałam tylko ja i profesor. Czułam się nieswojo stojąc tu tak. Znów ta niezręczna cisza, taka jak wczoraj wieczorem w ogrodzie z tamtym chłopakiem.
- Nic ci nie jest? Chłopcy w tym wieku potrafią być nieprzyjemni.
- Pan próbuje ich jeszcze usprawiedliwiać?! – moja cierpliwość została wystawiona na wielką próbę podczas przerwy, ale teraz to już była przesada. Mógłby chociaż udawać, że nie popiera ich zachowania. Już jest na mojej liście osób ZŁYCH.
- Ja ich usprawiedliwiam?! Za kogo ty mnie masz? Za kogoś takiego? Bez kręgosłupa moralnego? Jestem nauczycielem. Pamiętaj o tym. Moim zadaniem jest dbać o uczniów tej szkoły. Możesz być pewna, że dostaną odpowiednią karę. – jego głos, mimo, że na początku brzmiał srogo, jakbym go obraziła, to teraz brzmiał delikatnie, jakby bał się mnie urazić. Było w nim coś takiego, że czułam się, jakby nic mnie nie mogło skrzywdzić. Czułam się bezpiecznie.
- Tak wiem. Przepraszam, ale nie zniosłabym tego, że kolejny nauczyciel będzie obojętny na te występki tych gówniarzy. – było mi trochę głupio, że od razu tak go osądziłąm. Stałam przed nim
i wpatrywałam się w podłogę. Bałam się mu spojrzeć w oczy za to. Zresztą to i tak nie było łatwe, bo abym mogła mu spojrzeć w oczy musiałabym spojrzeć do góry, gdyż nauczyciel był ode mnie o głowę wyższy.
- Więc mówisz, że to nie pierwszy raz? Nie słyszałem o tym dotąd. Zastanawiał się na głos. – Muszę porozmawiać z innymi nauczycielami. Dobrze się czujesz? Blado wyglądasz. – zapytał, wyglądając na zmartwionego.
- Może trochę kręci mi się w głowie, ale to nic poważnego. – odpowiedziałam pocierając czoło dłonią i jednocześnie podciągając niechcący lekko rękaw. W tej samej chwili nauczyciel złapał moją rękę
i przyciągnął ją do siebie. Po chwili zrozumiałam o co mu chodzi. Przez podciągnięty rękaw było widać zabandażowane nadgarstki i kilka innych blizn.
- Nich pan mnie zostawi! - powiedziałam donośnie, ale zauważyłam,  ze mój glos powoli zaczyna drżeć. Chciałam się wyrwać, ale on trzymał mocno.
- Co to jest? Dlaczego to robisz? I od jak dawna? – jego glos również zaczął drżeć, ale nie miałam pojęcia dlaczego. – Czy to przez nich?
- To nie pana sprawa!
- Owszem. Teraz moja. Nie pozwolę ci sprawiać sobie bólu i się niszczyć. – nadal trzymając moja rękę, czegoś szukał po kieszeniach. – Mój przyjaciel jest dobrym psychologiem. Pójdziesz do niego, a ja zadzwonię do twoich rodziców.
- Nie! Proszę nie! Powiem panu wszystko, ale nikomu więcej. – mój glos był wypełniony strachem. Jeszcze kilkanaście minut temu cieszyłam się, że te gnojki  trafił na kogoś silniejszego, ale teraz wolałabym aby w ogóle się nie pojawił.
- Zgoda. Lecz musisz dotrzymać słowa. Pamiętaj. A teraz chodź do mojego gabinetu. Porozmawiamy albo pomożesz mi się przygotować do lekcji, bo już minęło poł godziny lekcyjnej, wiec nie ma już sensu abyś szła na lekcje. Oczywiście ja usprawiedliwię twoja nieobecność. – czułam się bezpieczniej. Mogłam odetchnąć.
- Dziękuję. A tak właściwie to ja nie mam pojęcia kim pan jest. Oczywiście wiem, że jest pan nauczycielem, ale tu moja wiedza się kończy.
- Nazywam się Ian. Uczę matematyki. Przyszedłem do pomocy, gdyż pani Somethin nie dawała rady, ponieważ w tym roku jest więcej klas i dużo godzin.  Przejąłem od tego tygodnia trzy klasy, ale ciebie chyba nie uczę.
- Nie. Mnie uczy nadal pani Somethin. Uczę się właśnie na profilu matematycznym. - na mojej twarzy jakimś cudem zawiał lekki uśmiech.
- Masz piękny uśmiech. Chociaż twoje oczy są najpiękniejsze. – lekko się zarumieniłam. Nauczyciel prawi mi komplementy.
- Jest pan pierwsza osoba, która mi powiedziała komple… - nagle usłyszałam potężny huk i padłam na ziemie przygnieciona muskularnym ciałem nauczyciela. Dookoła był pyl. Było tak szaro, że widoczność była prawie że zerowa.  Widziałam tylko twarz nauczyciela i malujący się na niej strach. Kolejny huki walące się polki części ścian. Nauczyciel lekko się podniósł, pociągnął mnie za sobą i popchnął pod najbliższą  ławkę. Przycisnął mnie do ściany i przykrył swoim ciałem, że nic nie mogło na mnie spaść. W oddali słyszałam krzyk i jadące gdzieś radiowozy.
- Nic się nie boj. Nie pozwolę by cos ci się stało. To chyba był jakiś wybuch, ale zaraz nas stad zabiorą. Słyszysz? Nic się nie boj. – szeptał wprost do mojego ucha, ale ledwo co słyszałam, bo huk był tak potężny, że prawdopodobnie uszkodził moje bębenki, co spowodowało, miejmy nadzieje chwilową, głuchotę.
- Ja się nie boje, ale czy pan się nie boi… - kolejny huk, a nauczyciel przycisnął mnie jeszcze bardziej swoim ciałem.

Nie wiem ile czasu tak leżałam pod nim. Nie widziałam prawie nic oprócz czarnej koszuli nauczyciela. Zresztą gdybym nie miała jej przed twarzą i tak niewiele bym widziała, bo wszędzie dookoła leżał gruz a w powietrzu było pełno pyłu. Leżeliśmy w ciszy, lecz wiedziałam, że jest przytomny. Nagle usłyszałam, że ktoś tu jest i idzie w naszym kierunku. Nauczyciel najprawdopodobniej także to usłyszał, bo lekko się poruszył.
- Dajcie tu sprzęt! Ktoś tu jest! – jeden z ratowników zauważył nas, a raczej profesora, bo nie było możliwości by zauważył mnie. Teraz wszystko działo  się szybko. Najpierw odgarnęli gruz leżący
w pobliżu, pomogli wstać i wydostać się spod ławki nauczycielowi. Gdy on już był na zewnątrz przy pomocy medycznej, wtedy ratownicy zajęli się mną. Dwóch pomogło mi wstać i przyprowadzili mnie do lekarzy przebywających przy ambulansie.

- Jak się czujesz? – podszedł do mnie nauczyciel z zabandażowanym barkiem. Prawdopodobnie nabawił się jakiegoś urazu.
Dobrze, nic mi nie jest. – to nie była do końca prawda, gdyż przez ciągłe tarcie o ścianę, moje rany na nadgarstkach się odnowiły i strasznie bolały, ale nie miałam zamiaru mówić o tym mężczyźnie.
 – Dziękuję panu za to, co pan  tam zrobił. Co się właściwie stało?
- Sam dokładnie nie wiem, ale słyszałem coś, że był wybuch.
- Tyle to i ja wiem. Byłam tam w końcu. – przewróciłam oczami w znaczącym geście.
- Tak, ale wydaje się to niewiarygodne, lecz ktoś prawdopodobnie podłożył materiał wybuchowy na drugim piętrze. Mieliśmy dużego farta, że byliśmy na dole. Nie każdy miał tyle szczęścia co my. – jego twarz lekko poszarzała, a na twarzy pojawił się lekki smutek.
- Dużo osób? – zapytałam niepewnie.
- Czterech uczniów i jedna uczennica, Becca Wosher. – w głowie starałam się dopasować nazwisko do twarzy i skojarzyłam, że była to dziewczyna o rok młodsza, lecz nie znałam jej za dobrze, bo była ona jedną z little-Jenny. Tak nazywałam młodsze dziewczyny, które sterały się być takie jak ona.
- Przyjechał po ciebie ojciec. – rozejrzałam się i w oddali zobaczyłam rozmawiającego z policją ojca. Po chwili zobaczył mnie i przerwał rozmowę. Zaczął iść w moim kierunku.
- Martwiłem się o ciebie. Gdy do mnie zadzwonili nie mogłem usiedzieć na miejscu w obawie, że coś się wam stało. – był lekko przejęty, co było do niego niepodobne. Lecz zastanawiał mnie jedno.
- Co z Jenny. Gdzie jest?
- W domu. Okazało się, że dziś nie była w szkole. Po raz pierwszy cieszę się z jej wagarów. – jego głos powoli się uspokajał. Byłam pewna, że to, że się przejmował było wyłącznie na pokaz. W końcu dla świata byliśmy idealną rodziną.
- Dziękuję panie Hardly, wiem, że to pan w znacznej części przyczynił się do tego, że mojej córce nic się nie stało. Dziękuję jeszcze raz. – zwrócił się do pana Iana. Do tej pory nie wiedziałam jak ma na nazwisko. Ian Hardly.

 Miałam nadzieję, że tego dnia będę miała spokój, z uwagi na okoliczności dnia. Pożegnaliśmy się z nauczycielem i wróciliśmy do domu. 

____________________________________________________________________
Sorki za wszelkie literówki, jeśli się takowe pojawiły. Mam nadzieję, że się podoba :)
Do przeczytania!
czytasz = komentujesz

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 1

Skończyłam. Mogę teraz iść do pokoju odrobić lekcje i mieć to z głowy. W moim pokoju panuje zawsze porządek. Nie umiem inaczej. Usiadłam przy biurku i zaczęłam odrabiać pracę domową. Zajęło mi to trochę czasu, bo gdy skończyłam było już późno. Nie miałam na nic siły. Mimo iż dzień był znośny nie byłam w nastroju. Poszłam do łazienki i powoli rozebrałam się. Zdjęłam koszulkę, spodnie no i bieliznę. Odkręciłam wodę, nastawiłam na ciepłą, po czym weszłam pod prysznic. Umoczyłam włosy oraz kolejno dalej, aż po chwili byłam cała oblewana ciepłą wodą. Szampon miał zapach miodu, a z kolei żel pod prysznic był kokosowy. Uwielbiałam te zapachy. Powoli się namydliłam. Byłam pod prysznicem nawet nie wiem ile. Odprężało mnie to. Założyłam koronkowe majteczki i szarą męską koszulkę. Wyszłam
z łazienki i usiadłam na łóżku.
Przez długi czas przewracałam się po nim. Zegarek wskazywał 0:24. Postanowiłam oczyścić umysł. Otworzyłam komodę i wyciągnęłam krótkie spodenki z dresu. Założyłam je, po czym otworzyłam okno i wyszłam na zewnątrz. Zeszłam na dół po gałęzi sąsiedniego drzewa. Przeszłam się do mojego ukochanego ogrodu, mojego azylu. Co prawda nie był mój, ale nikt oprócz mnie go nie odwiedzał. Nie miałam na nic ochoty, a do tego strasznie bolał mnie brzuch. Przysiadłam na starej ławeczce naprzeciw krzewu róży. Siedziałam i tylko patrzyłam. Nie chciałam myśleć o niczym więcej.
Usłyszałam trzask pękającej gałęzi. Ktoś lub coś tu było. Nie byłam w komfortowej sytuacji, gdyż siedziałam w centralnym miejscu, widocznym z wielu punktów ogrodu. Serce zaczęło mi bić szybciej. Nerwowo się rozglądałam, ale póki co nic nie zauważyłam. Zamarłam, gdy z cienia wyszedł młody mężczyzna. Na niebie był jasny księżyc, którego światło rozświetlało jego rysy twarzy. Miał średnio długie blond włosy. Nie byłam pewna, co do koloru jego oczu. Wydawały mi się zielone, czasem szare, ale gdy podszedł na tyle blisko i zatrzymał się w miejscu, gdzie światło księżyca padało centralnie na jego twarz, zobaczyłam, że jego oczy są zielone. Ta zieleń była tak głęboka, jakiej nie widziałam nigdy dotąd. Był ubrany w sprane dżinsy oraz niebieski t-shirt.
Noc była wyjątkowo ciepła. Byłam ciekawa, kim on jest, ale jednocześnie paraliżował mnie strach. Przez dłuższy czas stałam w milczeniu i się tylko przyglądałam. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, ale co niby miałam powiedzieć? Dyskretnie spojrzałam, czy miałabym szansę uciec. Kondycję miałam całkiem dobrą. Zawsze moje oceny były na górze tabeli. Stwierdziłam jednak, że niestety nie mam zbytnio dużych szans. Stosunkowo miałam daleko do domu, a schować się też za bardzo nie miałam gdzie. Poza tym on nie wyglądał na słabeusza. Sądząc po tym, co udało mi się zaobserwować to jego sylwetka była dość dobrze wyrzeźbiona. Z pewnością, gdyby chciał, dogoniłby mnie. Cały czas przypatrywaliśmy się sobie. W końcu on przerwał ciszę.
- Nie za późno na spacer? – Zapytał, robiąc krok w moim kierunku.
- Nigdy nie jest za późno, jeśli się wie gdzie. – Odparłam.
- Zakładam, że ty nie za bardzo wiesz, skoro kręcisz się po tak odosobnionym terenie. Mogłoby tu cię spotkać coś złego.
- Mylisz się. Umiem o siebie zadbać, a poza tym znam ten teren jak mało, kto. Od dawna wieczorami przebywam w tym ogrodzie. W zasadzie od czasu śmierci jego właścicielki tylko ja go odwiedzam. – Poinformowałam z lekką irytacją. Nie pozwolę, by jakiś gość się nade mnie wywyższał, mimo iż gołym okiem widać, że ja jestem nastolatką, a on już minął 18-nastkę, ale to nie uprawnia go do oceniania mnie.
- Więc, często tu bywasz…? – Zapytał niepewnie, jakby poruszał jakiś bardzo delikatny temat.
- Właśnie przed chwilą to powiedziałam. – Odpowiedziałam. Powoli wytrącał mnie z równowagi. –
 A poza tym, co TY tutaj robisz? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam. – Musiałam się tego dowiedzieć.
- Ja… jestem tutaj przypadkiem. Wprowadziłem się niedaleko i chciałem poznać teren.
- Więc poznałeś. A ja już stąd znikam. Zrobiło się tu troszeczkę tłoczno. – Odpowiedziałam w taki sposób, by zrozumiał, że to on jest właśnie tą nadwyżką.
                   Przeszłam obok niego i pomaszerowałam prosto do domu. Nie odwracałam się Wystarczająco podrażnił moje nerwy. Całą drogę szłam podminowana. Gdy wróciłam do domu było już grubo po 1:30. Położyłam się spać. Następny dzień był ostatnim dniem szkoły przed kilkudniową przerwą. Szybko zasnęłam.

                   Błogość. Czułam błogość. Silne męskie dłonie szalenie wędrowały po moim okrytym lekką, zwiewną sukienką ciele. Siedziałam na zielonej polanie. Sukienka była niebieska, na ramiączkach
z odkrytymi plecami. Świeciło słońce i  było gorąco. Zmysłowy dotyk oraz zachłanne pocałunki, biegające po moim karku, szyi, dekolcie oraz policzkach. Czułam gorąco na twarzy. Miałam zamknięte powieki. Pragnęłam tego wszystkiego. Poczułam, że pocałunki ustały. Otworzyłam oczy i zobaczyłam tego, który sprawiał mi tak ogromną przyjemność swoimi całusami. To był on. Ten, którego spotkałam w ogrodzie. Miał na sobie tylko spodenki. Jego idealnie opalony i wyrzeźbiony tors był odsłonięty. Wyciągnął rękę
i niby przypadkiem zsunął ramiączko z mojej sukienki. Uśmiechnęłam się. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej i …


                   Brrryyyy… Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem we własnym pokoju. A więc to był tylko sen. Niemożliwe, że śnił mi się TAKI sen. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Byłam cała zarumieniona. Nic dziwnego, bo nigdy nie miałam takiego snu. Z żadnym chłopakiem w takiej roli. Odkręciłam wodę
w kabinie i rozebrałam się, po czym powoli namydliłam i umyłam. Potem wyszłam i ubrałam się
w mundurek szkolny. 

__________________________________________________________________________
I jak wrażenia po pierwszym rozdziale?
Czytasz = Komentujesz
Do przeczytania! xx

Prolog

Masz czasem tak, że siedzisz w domu pełnym ludzi, ale jesteś sam? Nie? To nie wiesz jak się czuję. Zniszczyłam. Zostałam zniszczona… To uczucie wypala mnie od środka. Płacz już nie daje ukojenia, lecz ból, ból jest teraz dla mnie wyzwoleniem… Siedzę na zimnych płytkach w zamkniętej łazience. Nikt nie może mnie zobaczyć. Nikt nawet nie zechce. Zniknęłam, ale nikt nawet nie zauważył mojej nieobecności. Łzy spływają po moim bladym policzku. Kosmyki ciemnych włosów zasłaniają moje błękitne oczy. W dłoni trzymam żyletkę. Chcę zagłuszyć ten ból… Ten, którego nie da się zagłuszyć proszkami. Ten, który nigdy mnie nie opuszcza. Wreszcie ten, który pcha mnie do bólu fizycznego, który łatwiej znieść. Pierwsze nacięcie i ostry ból, który cię zalewa. Powoli zaczyna spełniać swoje zadanie… Rubinowe stróżki krwi sączą się po moim nadgarstku. Chociaż chwila wytchnienia…
Było już późno. Leżałam na swoim wielkim łóżku. Jego bordowa pościel przypominała mi kolor krwi. Mimo beżowych ścian pokój był ponury. Przynajmniej według mnie. Nie mogłam dalej wytrzymać
w tym miejscu. Mój nadgarstek bolał. W łazience mam zapas bandaży, by móc szybko zabandażować rany. Wyszłam przez okno na zewnątrz. Mam pokój na piętrze, ale mam sposób jak się stamtąd wydostać. Poszłam do dzikiego ogrodu. Kiedyś należał do pięknej mężatki, ale po jej wczesnej śmierci jej mąż sprzedał posiadłość, a nowy właściciel nie dbał o ogród. Lubiłam tu przychodzić. Tu nikt mnie nie szukał, by zaraz wyzywać. Weszłam do ogrodu. Z przyzwyczajenia potarłam nadgarstki, gdyż blizny często swędziały. Zabolało, bo były to świeże rany. Tu najłatwiej jest zapomnieć o świecie. Chodziłam w tę
i z powrotem. W pewnej chwili zauważyłam na starym, mizernym krzaku młody pąk róży. Muszę się nim zaopiekować. To będzie moja własność, mój przyjaciel.
Kolejnego dnia dowiedziałam się, że do domu niedaleko ogrodu, domu byłego właściciela wprowadził się młody mężczyzna. Pierwsze uczucie jakie to we mnie wzbudziło to strach. Strach, że utracę swój ukochany azyl, że już nigdzie nie będę miała swojego miejsca. Nie miałam zbyt wiele czasu by rozmyślać nad tym. Musiałam iść do szkoły.
W przeciwieństwie do mojej „siostry” nie miałam zbyt wielu przyjaciół, a nawet znajomych. Jenna jest moją przyrodnią siostrą. Jest młodsza ode mnie o rok, ale i tak się strasznie panoszy. Moi rodzice bardzo młodo się pobrali. Tata pracował, a mama studiowała. Byli małżeństwem, ale czegoś w nim brakowało. Co prawda powodem ślubu moich rodziców była ciąża mamy. Pobrali się. Mama miała 18 lat,
a tata 21. Byli młodzi. Ślub się odbył, a po 6 miesiącach małżonkowie mieli powitać na świecie swojego potomka. Tak się jednak nie stało. Mama poroniła. Po tym rodzice bardzo się od siebie odsunęli. Mama podjęła studia, a tata zaczął pracować. W końcu, po trzech latach, pojawiłam się ja, Lucy. Lecz rodzice się
i tak kłócili. Wkrótce wyszły na jaw liczne romanse taty. Kłótniom nie było końca. Pewnego dnia tata oznajmił, że będzie miał dziecko z inną kobietą. Mama była rozdrażniona, smutna. Taka szara. Po miesiącu wykryto u niej nowotwór. Był w takim stadium, że nic się nie dało zrobić. Mama zmarła po trzech miesiącach. Tata został sam z małym dzieckiem. Nie zapomniał też o swojej kochance w ciąży. Wkrótce się pobrali. Tata miał nową rodzinę, z jednym, starym dodatkiem – córką z poprzedniego małżeństwa.
I tak oto żyję. W cieniu swojej siostry. Tata nie jest dla mnie za bardzo ciepły. Nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha. Serena okazywała mi więcej uczuć. Traktuje mnie i Jennę równo. Serena to druga żona taty. Ich małżeństwo jest udane zdecydowanie bardziej niż taty i mojej mamy. Jak wspomniałam w szkole nie mam przyjaciół. Unikam ludzi. Wiąże się z nimi za dużo bólu. Każdy prędzej czy później cię skrzywdzi. Chłopaka tym bardziej nie mam. Szczerze mówiąc to nigdy się nawet nie zakochałam. W szkole moje stopnie nie są złe. Zazwyczaj mam 3 i 4. No może z wyjątkiem matematyki. Mam głowę do przedmiotów ścisłych i  mam z nich mocne 4, a i zdarzały się 5. Dla mnie to duży sukces. Staram się ogólnie nie wyróżniać. Lepiej aby nikt na mnie nie zwracał uwagi.

Po szkole wróciłam do domu jak zwykle. Ojciec, jak zawsze, kazał mi posprzątać cały dom, bo do Jenny przychodzili znajomi. Typowa z niej 16-latka. Blondynka o niebieskich oczach, w których kocha się co drugi chłopak w szkole. Jak zawsze sprzątam bez gadania, bo nie potrzebne mi kłótnie.

________________________________________________________________________

Mam nadzieję, że Prolog zachęca. :)
Do przeczytania! xx