wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 13

- I tak oto pracuje nasz układ krwionośny. – Tymi słowami podsumowała cały wykład Elena, nasza nauczycielka biologii. Szczerze powiedziawszy to nie miałam ochoty jej słuchać, szczególnie dla tego, że moim zdaniem nie była mistrzem w uczeniu oraz starałam się pamiętać, aby jeszcze po lekcji zajrzeć do sali matematycznej. Była to ostatnia lekcja, więc muszę się tam stawić na prośbę Iana, nauczyciela matematyki. Nie wiedziałam, po co to, ale jakoś mi się nie uśmiechała rozmowa z nim, zwłaszcza, że całkiem niedawno spędziłam noc w jego domu, gdy byłam przytłoczona nowymi wiadomościami dotyczącymi mnie i mojej rodziny. Jakoś powoli oswajam się z tymi wszystkim, ale wtedy tak nie było. Dalej sobie wypominam swoją głupotę, że się zgodziłam u niego przenocować, lecz z drugiej strony, gdzie bym poszła? Snułabym się po okolicach bez szczególnego celu. Zresztą był też pierwszą osobą, której się wygadałam. Ulżyło mi wtedy, gdy to wszystko wyrzuciłam z siebie
i łatwiej mi było zaakceptować te „nowiny”.  Od tamtego poranka, gdy mnie odwiózł i przedstawił wszystkim okrojoną wersję wydarzeń, nie widziałam go. Do dzisiejszej matematyki.
Zadzwonił dzwonek, a ja w spokoju spakowałam książki do torby. Zeszyt pożyczyłam Emily, koleżance z klasy, która chciała nadrobić notatki, bo przez dwa tygodnie jej nie było. Emily była jedną z niewielu osób w klasie, z którymi chętnie rozmawiałam i żartowałam. Większość to typowi sportowcy i „Barbie”, z którymi nie da się normalnie rozmawiać, bo „jesteś od nich gorszy/ jak śmiesz się do nich odzywać”. Od dawna już z nimi nie rozmawiałam, a od jakiegoś czasu nawet na nich nie zwracam uwagi.
Jak już wspominałam, Emily nie była jedną z nich. Jakiś czas temu często się widywałyśmy
i spędzałyśmy wspólnie czas po lekcjach, ale nie wyszło z tego cos więcej niż koleżeństwo, Nie było tej nici sympatii, aby mogła przerodzić się z tego przyjaźń. Mimo wszystko byłyśmy w dobrych relacjach. Emily była niezbyt wysoką dziewczyną o ciemnej skórze. Miała średnio długie, kręcone włosy, które często związywała w chaotyczny kok, a buntownicze kosmyki unieruchamiała opaską. Miała ciemno brązowe oczy, których jej szczerze niekiedy zazdrościłam. Pochodziła z zamożnej rodziny. Jej tata był lekarzem, a mama natomiast architektem. Od roku spotyka się z Maksem, szkolnym mistrzem w biegach. Są naprawdę fajną i dopasowaną parą, więc życzę im szczęścia. Nie są w jednej klasie, bo chłopak chodzi do sportowej, a Emily nie jest pozytywnie nastawiona do tego przedmiotu. Mimo, iż kiedyś trenowała gimnastykę, to nie zapałała sympatią do tego przedmiotu.
Pożegnałam się z dziewczyną i wyszłam z klasy. Szłam szkolnym korytarzem, który już prawie świecił pustkami, a tylko gdzie niegdzie można było wypatrzeć jakąś żywą duszę w postaci ucznia. Najpierw udałam się w stronę szkolnych szafek, aby zostawić w niej większość książek, które w domu mi się na pewno nie przydadzą, a potem odwróciłam się i wpadłam na kogoś, kto stał za mną. Straciłam na chwile równowagę i bym o mało nie przewróciła się, ale w tym samym momencie chwyciła mnie silna, męska dłoń. Bez problemu poznałam, do kogo należy – do Matt’a Kendersona. Wokół mnie wirował silny zapach męskiej wody kolońskiej, który czułam wczoraj, gdy był u nas
w domu.
- Przepraszam, nic ci się nie stało? – Niepewnie pomógł mi powrócić do równowagi, a ja zaraz po tym oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. Tak naprawdę to nigdy nie mogłam się mu przyjrzeć, bo z resztą, po co? Teraz widziałam, że był wysoki i to bardzo. Przewyższał mnie o jakieś 15 cm,
a może nieco więcej. Miał chaotycznie porozrzucane na głowie kosmyki jasnych włosów, które, co niechętnie przyznam, dodawały mu nieco uroku. Jasna, ale opalona cera oraz brązowe oczy. To też było ciekawe połączenie.
- Nie, wszystko jest oki. Nie wiedziałam po prostu, że za mną stałeś. – Odparłam na wcześniej zadane pytanie. – Masz jakąś sprawę, czy tylko tak sobie za mną stałeś?
- Nie, tak o. Zobaczyłem, że jeszcze jesteś i chciałem się przywitać. Czy to coś złego?
- Nie… po prostu to się nigdy wcześniej nie zdarzało. – Rozejrzałam się, ale nikogo nie było na korytarzu.
- No tak… - Zmieszał się oraz odwrócił ode mnie wzrok, a po chwili dodał. - … Chciałem tylko przeprosić… - tym mnie kompletnie zaskoczył.
- Niby, za co?! Bo nie przypominam sobie nic…
- Za wczoraj… Jenna mówiła, że nikogo nie będzie…
- Oki… daruj sobie. Nic się nie stało, bo to nic, za co się przeprasza. A poza tym nie chce wiedzieć nic.
-... Nie chodzi o nic takiego. Głupio mi się trochę zrobiło, choć sam nie wiem, czemu… - Spojrzałam na zegarek wiszący na przeciwległej ścianie, by sprawdzić, która godzina.
- Przepraszam Matt, ale musze iść… - Zamknęłam szafkę i wzięłam z niej tylko podręcznik od angielskiego, a miałam jutro sprawdzian, więc trzeba mieć się, z czego uczyć.
- Tak, naturalnie. To, co… to pa. – Lekko skinął głową na pożegnanie i założył swój plecak, który do tej pory stał oparty o ścianę.
- Do widzenia. –  Powiedział jeszcze nim skręcił na korytarzu, a ja dopiero po jakiejś sekundzie zorientowałam się, że to nie było do mnie. Obróciłam się i zobaczyłam opierającego się o szafki nauczyciela matematyki. Jak długo tam stał? Nie miałam pojęcia. Podeszłam do niego stawiając lekkie kroki. Mimo iż miałam buty na koturnach to był ode mnie i tak wyższy o te kilka centymetrów.
- Właśnie do pana szłam. – Powiedziałam do niego i lekko skinęłam głową w stronę gabinetu nauczyciela.
- Oczekiwałem ciebie zaraz po dzwonku, a minęło już trochę czasu, więc wyszedłem sprawdzić, czy nie zapomniałaś o tym, że miałaś do mnie przyjść. – Już nie opierał się o szafkę, ale stał z założonymi rękami. – Możemy iść? – Zapytał, wskazując dłonią w kierunku swojego gabinetu. Zachęcającym gestem dłoni wskazał mi, abym szła przodem.
- Tak, oczywiście. – Skierowałam się w stronę gabinetu. Wiedziałam gdzie się znajduje, więc dotarłam tam bez najmniejszego trudu. Nauczyciel otworzył przede mną drzwi, abym weszła. Wskazał, bym usiadła. Skierowałam się w stronę zielonej sofy, która się tu mieściła. Była idealnie dopasowana do harmonii kolorów, jakie tu grały. Wszędzie dominowały malachitowe ściany oraz drewniane meble. Brązowe, drewniane żaluzje uniemożliwiały większości promieniom słonecznym dostanie się do wewnątrz. Jedynie kilku się to udawało, a przez to w pomieszczeniu panowała dostojna atmosfera. Na ścianach puste miejsca zapełniały obrazy, które głównie przedstawiały różne krajobrazy. Nawet ich ramy były perfekcyjnie dopasowane do stylu wnętrza. Usiadłam na. Naprzeciw mnie znajdowało się wyglądające na wiekowe, eleganckie biurko. Na nim po prawej zielona lampka, a po lewej, trzy ustawione jedna na drugiej, książki. Za biurkiem stał drewniany, obity za zielono fotel. Jego wysokość była idealnie dopasowana do wysokości biurka. To właśnie na nim w tej chwili usiadł nauczyciel. Za nim znajdowała się półka doszczętnie zapełniona przeróżnymi książkami. Miałam ochotę podejść
i wziąć do ręki którąś z tych książek i sprawdzić, o czym jest, ale powstrzymałam się, bo nie było to za bardzo na miejscu. Nie były w końcu moje, ale nauczyciela.
Nauczyciel… Siedział teraz na elegancki fotelu. Swoją lewą ręką opierał o podłokietnik fotela, podpierając dłonią głowę. Myślał.. Ale, o czym? Dopiero teraz zauważyłam jak był ubrany, bo wcześniej nie zwracałam na to uwagi. Miał na sobie białą koszule, podwinięta do rękawów. Wszystkie guziki nie były zapięte, co dodawało mu tylko uroku. Na koszuli była szara, zapinana na guziki kamizelka, której guziki tym razem wszystkie były dopięte. Miał też na sobie szare spodnie
z materiału, które najprawdopodobniej należały do tego samego kompletu, co kamizelka. Jego ciemne włosy były jak zwykle w nieładzie, który wydawał się wręcz perfekcyjny, a w jego czarnych oczach tkwiła łobuzerska iskra. Siedziałam tam analizując najdrobniejsze detale dotyczące jego twarzy. Lekki zarost, uśmiech. Zorientowałam się, że także mi się przygląda, więc szybko odwróciłam wzrok i utkwiłam go w zasłoniętym żaluzjami oknie.  Przez chwile panowała niezręczna cisza, więc nie mogąc już jej znieść ani chwili dłużej, przerwałam ją.
- Więc… O czym chciał pan ze mną porozmawiać? – Mówiąc to zerknęłam na niego, ale nie odważyłam się utkwić w nim wzroku na dłużej, lecz te zerknięcie wystarczyło, abym dostrzegła, że na jego ustach dalej błądził ten roztapiajmy uśmiech.
- Ach tak… Jak wiesz, pani Somethin już nie będzie prowadziła waszej klasy. – Przerwał na chwilę, aby zobaczyć, czy zrozumiałam, co do mnie mówi. To nie było nic, czego bym nie dowiedziała się wcześniej, więc lekko skinęłam głową. Kontynuował.
- Wiesz, że co roku przyznawane są stypendia dla osób uzdolnionych matematycznie z całego kraju, ale te osoby najpierw muszą udowodnić, że na nie zasługują, pisząc test z zadań o odpowiedniej trudności. – Znów przerwał, a gdy po raz kolejny skinęłam głową mówił dalej.
- Pani Somethin powiedziała, że powinnaś się zgłosić i spróbować swoich sił. – Przerwał najwyraźniej oczekując mojej reakcji. – Jako, że ona cię już nie uczy, to po prosiła, abym to ja zapytał cię, czy chciałabyś spróbować swoich sił.
- Ale to nie ma sensu. – Odpowiedziałam spokojnym głosem, że aż mnie samą to zaskoczyło. – Nie mam najmniejszych szans na to…
- Dlatego potrzebujesz kogoś, kto cię poprowadzi. – Szybko wtrącił pan Ian.
- Poprowadzi…? Kto…? – Nie byłam do końca pewna, o co mu chodzi.

- Jeśli się zgodzisz, to ja mogę pomóc i poprowadzić Cię.

poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 12

Las. Miejsce, które znałam od dziecka i od dziecka często w nim przebywałam. Szłam jedną
z wielu ścieżek biegnących na teranie tego lasu. Świeciło słońce, a ja skrupulatnie się chroniłam przed jego promieniami w cieniach mijanych drzew. Mimo wszystko czułam jednak ich ciepło na swojej bladej skórze. Miałam na sobie zwiewną, kwiaciastą tunikę oraz beżowe rybaczki. Pamiętam, że lubiłam tę bluzkę, a tych spodni nie zakładałam od wieków.
Szłam sama. Przystanęłam na chwilkę i zerwałam przydrożny biały kwiatek. Bardzo często widywałam je kwitnące wiosną w naszym przydomowym ogrodzie. Lubiłam na nie patrzeć, gdy wieczorami siadałam na huśtawkę i czytałam lub po prostu bez konkretnego celu ukrywałam się tam przed całym światem. Wpięłam sobie ten kwiatek w ciemne włosy, które w tej chwili swobodnie spływały falami na moje ramiona. Szłam dalej, mając w głowie jedną myśl – iść. Na moich ustach błądził uśmiech, a ja kręcąc się i śmiejąc na głos przypatrywałam się przyrodzie, którą właśnie mijałam.
Nagle słońce gdzieś się schowało, a jego miejsce zajęły ciemne chmury. Poczułam, że wzmógł się także lekki wiaterek, który z minuty na minutę przybierał na sile. Otuliłam się ramionami, gdyż zrobiło mi się zimno, i zaczęłam biec. Nie wiedziałam, dokąd, bo nie pamiętałam tej części lasu. Był… inny. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Przystanęłam i się rozejrzałam, ale nikogo nie zobaczyłam. Znów zaczęłam biec, gdy usłyszałam jakiś cichy szelest, pochodzący z niedaleka. Znów przystanęłam
i rozejrzałam się, ale bez skutku. Usłyszałam grzmot, a zaraz po nim granatowe już niebo przeszył złocisty piorun. Wiedziałam, że zaraz zacznie lać, więc biegłam ile sił w płucach. Zobaczyłam w oddali jakąś opuszczoną chatkę, która wyglądała nieciekawie, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo było mi zimno i chciałam jak najszybciej uciec przed deszczem. Weszłam zdyszana do środka. Przystanęłam przy oknie i obserwowałam szalejącą naturę. Usłyszałam szelest dobiegający zza mnie i się odwróciłam. W tej samej chwili ktoś wbił ki ostrze prosto w serce. Świat zawirował, a ja zdążyłam jedynie spostrzec śmiejące się znajome, czarne oczy.

Brryy!!! W moim pokoju zabrzmiał dźwięk budzika, co wskazywało, na to, że pora wstawać
i szykować się do szkoły. Niechętnie wygramoliłam się z cieplutkiego łóżka i powlokłam się do łazienki. Aby się dobudzić ochlapałam twarz zimna wodą, co odniosło zamierzony skutek. Ziewnęłam
i wróciłam do sypialni po swoje ubrania. Otworzyłam szafę i przez chwilę przypatrywałam się jej zawartości, by dokonać wyboru, co na siebie włożyć. Moją uwagę przykuła kwiecista bluzka, którą miałam na sobie podczas mojego snu. Sen… Na myśl o nim przeszył mnie dreszcz. Mimo wszystko wybrałam tę bluzkę, bo nie mam zamiaru, aby moja chore sny psuły moją opinię na temat moich ubrań i abym przez głupie powiązania z nimi ich nie nakładała. Wzięłam do tego białe rurki i białą marynarkę. Z komody wyjęłam mój ulubiony srebrny pierścionek. Kiedyś należał do mojej mamy, więc była to jedna z niewielu pamiątek, które po niej miałam. Wszystko wzięłam ze sobą do łazienki
i położyłam na szafce. Przypomniałam sobie o wczorajszym małym znalezisku. Kręcił się teraz koło moich nóg. Zastanawiałam się, co ja z nim zrobię przez pół dnia jak nie będzie mnie w domu. Przecież nikt nie wie, że on tu jest. Postanowiłam, że zostawię go u siebie w pokoju z miseczką mleka
i jedzenia. Nie powinien się tu źle czuć, bo w nocy słyszałam, że swobodnie się krzątał po pokoju.
W łazience wzięłam szybki prysznic i założyłam wcześniej naszykowane ubrania. Włosy związałam w wysoko umieszczony kok, a kosmyki, które z niego się wyswobodziły lekko spięłam,
a część zostawiłam wolno, aby okalały moja twarz. Przejrzałam się w lustrze stojącym w sypialni.
Z szafki wyjęłam białe, korkowe sandały na koturnie, które idealnie pasowały do reszty stroju. Była dziś ładna pogoda, więc mogłam sobie pozwolić na taki ubiór. Wlałam kotkowi do miseczki mleko
i wyszłam z łazienki. Chwyciłam beżową torbę, którą często brałam do szkoły, gdy nie miałam zbyt dużo ciężkich książek. Zwykle jednak ciężkie książki nosiłam w plecaku. Zeszłam na dół, zostawiłam torbę i marynarkę w przedpokoju i weszłam do kuchni.
- Dzień dobry. – Z uśmiechem powitałam obecnych w kuchni. Naturalnie nie było w tym gronie Jenny, bo jak zwykle miała zwyczaj schodzić jak najpóźniej, a potem na złamanie karku się szykować, a ja
i Richard musieliśmy na nią czekać i ją poganiać.
- Co zjesz na śniadanie? – Sympatycznie zapytała mnie Serena. Richard popijał kawę i czytał poranna gazetę. Zdawał się nawet nie zauważyć mojej obecności, ale dziś miałam zbyt doby humor, aby się tym przejąć. Prawdę mówiąc, sama nie wiem, czemu byłam taka radosna.
- Zjadłabym tosta. – Odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Zaraz będzie. Jenna na pewno też go zje. Zaraz je przygotuję. – Serena z uśmiechem wzięła się za przygotowywanie śniadania. Nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i w ciszy czekałam na śniadanie. Mój żołądek najwidoczniej też nie mógł się go doczekać, bo donośnie się go domagał. Serena, która najwidoczniej to usłyszała, dyskretnie się uśmiechnęła, a ja natomiast spiekłam buraka. Nie lubiłam tego. Po chwili przede mną pojawił się talerz z dwoma smakowitymi tostami.  Szybko zaczęłam je pochłaniać, aby zaspokoić żądze mojego żołądka. W międzyczasie zeszła do nas Jenna. Niespodziewanie wcześnie zeszła, co mnie trochę zdziwiło, ale nie zastanawiałam się nad tym długo.  Ubrana była w niebieski top oraz pocięte dżinsowe rurki.  Zostawiła rozpuszczone swoje proste, słomiane włosy. Wyglądała teraz beztrosko oraz niewinnie, że każdy mógłby się na to nabrać. Każdy, ale nie ja. Wiedziałam, że pod tą słodką maską ukrywa się jędza.
Gdy zjadłam, szybko udałam się do siebie na górę i wyszczotkowałam zęby. Pogłaskałam na odchodne kotka i zamknąwszy drzwi do pokoju zeszłam na dół.
Na dole czekał już wyszykowany do odjazdu Richard. Jenna zeszła zaraz za mną. Założywszy marynarkę wyszłam z domu razem Richardem. W samochodzie usiadłam z przodu obok niego
i czekaliśmy na Jennę. Wyszła po kilku minutach i jak zwykle robiła mi wymówki, czemu to ja zawsze siedzę z przodu, a nie ona. Po kilku minutach Richard wysadza nas przed głównym wejściem do szkoły i udajemy się do środka. Oczywiście nie razem, bo Jenna nie chce, abyśmy były razem widywane. Ja zresztą także.
Szłam teraz głównym korytarzem w kierunku szafek. Czułam na sobie ciekawski wzrok niektórych osób. Nie wiem czemu na mnie ukradkiem spoglądali. Nie byłam przyzwyczajona do takiej sytuacji. Może z powodu mojego stroju? Szczerze mówiąc, to nigdy nie ubierałam się tak do szkoły. Wolałam raczej dżinsy i ciemne bluzy, lub sweterki w stonowanych, ciemnych kolorach. Dziś po prostu coś mnie tknęło, aby ubrać się inaczej. Wiele dziewczyn w końcu się tak ubierało, więc nie było w tym nic złego.
Stanęłam przy swojej szafce i wyjęłam z niej swoje granatowe vansy. Na początku miałam zamiar zmienić swoje sandały właśnie na nie i po szkole chodzić w nich, ale teraz tak patrzę i wydaje mi się, że nie za bardzo pasują. Zostałam, więc w moich koturnach. W końcu to nic dziwnego. Wsadziłam do szafki z powrotem moje vansy i wyjęłam książkę od matematyki, bo takowa miałam pierwszą lekcję. Chyba będzie trzeba tutaj poczekać, bo nasza klasa od tego przedmiotu ucierpiała w wybuchu i znajdowała się spory kawałek dalej. Zawsze narzekałam, że nasze szafki znajdują się zdecydowanie za daleko od naszych klas.
Wyjęłam też materiały, o których zgromadzenie poprosiła nas pani Somethin, gdy się ostatnio z nami widziała. Szłam teraz korytarzem trzymając na rękach stor przeróżnych papierów
i gazet. Były dość ciężkie, więc musiałam uważać, aby nie stracić równowagi i ich nie opuścić.
Poczułam, że ktoś mnie lekko potrącił, ale to wystarczyło, aby wszystko mi wyleciało z rąk.
- Uważaj jak chodzisz! Co za idiota… - Wkurzona na tę osobę, ale i na siebie od razu przyklęknęłam, aby to pozbierać.
- Przepraszam. Nie zrobiłem tego specjalnie. Pozwól, że ci pomogę. – Zanim się zorientowałam, nauczyciel przykucnął i pomógł mi to zbierać. To był Ian Hardly. Nawrzeszczałam na niego i do tego nazwałam go idiotą. Krzyknęłam tak głośno, że na pewno wszyscy mnie słyszeli, a zwłaszcza on, więc pozostawało mieć nadzieję, że nie weźmie tego do siebie. Czułam, że na moje policzki wpełza rumieniec. Nie wiem, czemu, ale onieśmielał mnie. Odwróciłam wzrok i dalej zbierałam to, co upuściłam. Po sekundzie pomógł mi to wszystko pozbierać, ale ja dalej starałam się, aby nie zobaczył mojej zarumienione twarzy z zażenowaną miną.
- Przepraszam. – Bąknęłam i szybko prawie, że pobiegłam w stronę mojej klasy, tak, że nie zdążył nic do mnie powiedzieć. Wszyscy siedzieli w głównym holu i czekali na nauczycielkę.
- Coś nasza starowinka się spóźnia… - usłyszałam niedaleko głos Cindy, dziewczyny, z którą chodziłam do jednej klasy. Cóż, pani Somethin miała swoje lata i zbliżała się do 55, ale uczyć umiała dobrze. Tego nie można było jej zarzucić. Po chwili zauważyłam, że Ian zbliża się do naszej grupki osób. Dopiero co ochłonęłam, a znów robiłam się czerwona.
- Dzień dobry! – Równocześnie wypowiedziały moje klasowe „Barbie”, gdy tylko zauważyły nauczyciela. W szkole uchodził za ciacho, ale przecież to był nauczyciel! Ciekawe, po co tu przyszedł.
- Witam młodzieży. Jestem tu, aby poprowadzić wasza lekcje matematyki. – Opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałam. Wyglądało na to, że będę musiała spędzić z nim najbliższą godzinę, ale dobrze, że siedzę w ostatniej ławce w środkowym rzędzie. Nie jestem stamtąd dość dobrze widoczna.
- Od tej chwili przejmuję waszą klasę i będę was uczył matematyki na stałe. – To był chyba sen.
 – A teraz proszę, wejdźcie do klasy, bo od tej chwili tu będą się odbywały nasze lekcje.  Lucy! To ci nie będzie potrzebne, więc możesz już to zostawić. -  Powiedział do mnie, wskazując na materiały, które trzymałam. Przeszłam się szybko do szafki i to upchnęłam do niej. Wróciłam do klasy i zajęłam swoje miejsce, a nauczyciel w tej samej chwili sprawdzał obecność, a my w tym czasie zajmowaliśmy się swoimi sprawami.
- Więc co… może kartkóweczka na początek? – Rozległy się odgłosy niezadowolenia i prośby, aby nie dziś itp.
- Nie marudźcie. To tylko kartkówka. Wyciągamy karteczki. – Wszyscy niechętnie to zrobili,
a tymczasem nauczyciel podyktował 3 zadania. Dwa pierwsze zrobiłam w mgnieniu oka, ale nad trzecim musiałam się zastanowić. Nauczyciel natomiast przechadzał się po klasie i jak na złość przystanął obok mnie. Spoglądał na moją kartkę, a ja czułam się zażenowana i nieswojo. Przyciągnęłam kartkę bardziej do siebie tak, ze nie mógł już zobaczyć, co na niej jest. Mimo, że nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że się uśmiechną i ruszył dalej. Reszta lekcji upłynęła normalnie na robieniu zadań. Rozbrzmiał dzwonek. A wszyscy się spakowali i ruszyli w stronę drzwi. Ja również.
- Lucy! – Nie zdążyliśmy wyjść z klasy i usłyszałam, że mnie woła. Speszona zatrzymałam się, a inni natomiast zignorowali to.

- Proszę, abyś po ostatniej lekcji przyszła do mnie do biura. Musimy porozmawiać. – Przez chwilę przypatrywał się mi badawczo, a potem dodał, że mogę już iść.  Wyszłam z klasy zastanawiając się,
o co mu chodzi i o czym muszę z nim porozmawiać. Zastanawiało mnie to i z tą myślą, kotłującą się
w mojej głowie poszłam na kolejną lekcję, czyli angielski. 

Rozdział 11

Siedzieliśmy sobie na tej ławeczce nawet nie wiem ile. Czas się zatrzymał, a my rozmawialiśmy
i rozmawialiśmy. Oglądaliśmy niebo, wypatrywaliśmy gwiazd, a Jenson w tym czasie mi dokładnie wyjaśnił, co się stało wtedy wieczorem, gdy do niego szłam. Wydaje się, że to było z milion lat temu. Wszystko było takie odległe…, ale to chyba dobrze. Łatwiej jest takie drobne nieporozumienia potem zostawić w tyle i nigdy do nich nie wracać.
Okazało się, że ten mężczyzna, który wtedy u niego był to Joe, przyjaciel z dawnych lat. Przyjechał do Jensona, bo tak naprawdę Jenson to jego jedyna, można powiedzieć, „rodzina”. Kiedyś byli nierozłączni, a potem Joe musiał wyjechać z rodziną, czyli dziadkami, bo jego rodzice zginęli
w wypadku, gdy miał 3 latka. Bardzo to przeżył i zamkną się w sobie. Wtedy jedynie Jenson umiał do niego dotrzeć i pomóc mu. I tak się zaprzyjaźnili… aż do wspomnianego wcześniej wyjazdu. Spotkali się dopiero przez przypadek w colllegu, na którym studiują razem, a raczej studiowali, bo Jenson właśnie się przenosi do naszego.  Musi tylko tam dokończyć semestr i przeniesie się tu na dobre, bo jest na pierwszym roku studiów. (Zabawne, ale nadal nie wiem, co studiuje. Musze go kiedyś o to zapytać.) Joe pół roku temu się ożenił, a Jenson był świadkiem na ich ślubie. Podobno Joe był bardzo zakochany. Po ślubie Jens wyjechał i nie rozmawiał od tego czasu z Joe.
Wtedy wieczorem niespodziewanie u drzwi Jensona stanął Joe. Podobno wyglądał okropnie. Powiedział, że musi tu zostać. Jens zadzwonił do zaprzyjaźnionego profesora, aby dowiedzieć się, co się stało. Otóż Melissa zginęła w wypadku samochodowym miesiąc temu, a Joe przez ten miesiąc siedział w mieszkaniu i się staczał. Zaniepokojony tym profesor, wysłał go do Jensona. Tamtego wieczora Joe wszystko mu opowiadał, a w pewnym momencie pękł i się rozkleił.
- To wtedy zobaczyłaś. – Tymi słowami Jenson zakończył.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam powiedzieć. Było mi głupi, że aż tak moje wyobrażenie odbiegało od rzeczywistości. Było mi strasznie, strasznie głupio. Siedziałam przez chwilę w ciszy, starając się utkwić wzrok w jakimś mało konkretnym punkcie. Wreszcie znalazłam, ofiarę. Było to mały, biały kamyk, który pod intensywnością mojego spojrzenia już dawno powinien spłonąć.
- Nic nie powiesz…? – Znów odezwał się Jenson. Miałam lekkie wrażenie, że był trochę zakłopotany, bo spoglądał na mnie ukradkiem, jakby starając się nie spłoszyć rannego zwierzęcia. To było niedorzeczne. Musiałam coś powiedzieć…, ale nie miałam zielonego pojęcia, co. Nic nie wydawało się być odpowiednie. W końcu zdecydowałam się wypowiedzieć tylko jedno słowo.
- Przepraszam… - Jenson od razu przeniósł na mnie wzrok. Wyglądał na zdziwionego.
- Za co mnie przepraszasz? – Musiałam mu tłumaczyć, jakby to nie było oczywiste.
- No… za to. Za to, że tak pochopnie oceniłam sytuację… i ciebie. Wiem, nie powinnam, ale… choć nie mam nic na swoje usprawiedliwieni, to… Przepraszam. Zapewne przez moje zachowanie nie będziesz chciał mnie teraz znać… - Mówiłam wszystko, co uważałam za słuszne. W końcu to była prawda. Potok słów wylewał się z moich ust tak szybko, że nie sposób było mnie zatrzymać. W końcu Jensonowi udało się mi przerwać.
- Nie masz, za co mnie przepraszać.
- Jak to nie?! Ale przecież… - znów mi przerwał.
- Tak, wiem. Nic się nie stało. Rozumiem i zapominam.  Chodź tu. – Otworzył ramiona, dając mi jednoznacznie, że mam odejść jeszcze bliżej. Przysiadłam się, a on mnie przytulił, równocześnie szczelnie otulają mnie swoimi muskularnymi ramionami. Było mi tak dobrze. Przypomniało mi to
o pocałunku, którego tematu nie poruszaliśmy podczas rozmowy. Wprawdzie zdarzyło się to kilkadziesiąt minut temu, ale ja wciąż miałam dreszcze. Nie były one w jakiś sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie – miłe. Robiło się ciepło na sercu, ale i na całym ciele. Skoro żadne z nas nie poruszyło tego tematu w trakcie rozmowy, to ja teraz też nie mam zamiaru tego robić. Lepiej zostawić wszystko takie, jakie jest.
- A więc … zapominamy o wszystkim? – Zapytałam niepewnie dalej trwając w jego uścisku.
- Tak. Właśnie to zaproponowałem, więc tak.
- Więc… - odsunęłam się od niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. – Przyjaciele? – Tylko to miałam odwagę zaproponować. Mimo, iż w gdzieś w głębi chciałam chyba czegoś więcej, to tak naprawdę
i tak bym się tego bała.
Jenson niepewnie na mnie spojrzał, a potem podał mi dłoń, abym mogła ją uścisnąć.
- Przyjaciele.
Siedzieliśmy potem jeszcze przez chwilę na tej ławeczce. W tym czasie podeszłam do różanego krzewu i poobłamywałam uschłe gałązki. W końcu i tak niedługo wszystkie liście miały opaść. Zbliżała się zima.
- Możesz spojrzeć, która jest godzina? Zrobiło się trochę chłodno. – Jenson wyciągną komórkę i zrobił to, o co go prosiłam.
- Niedługo 23. Patrz jak ten czas szybko leci… - 23! O nie… Musze wracać, bo się nie wyśpię! Jutro przecież pierwszy dzień szkoły po przerwie. I tak przedłużyli ją o dwa dni, bo nie zdążyli jeszcze wszystkiego naprawić po tym wybuchu. I tak pewnie wschodnie skrzydło kompleksu będzie zamknięte, bo straż nie wydała podobno pozwolenia na to, aby prowadzić lekcje w tej części szkoły. Zostały natomiast jeszcze dwa inne budynki szkolne, jeden większy od tamtego, a drugi taki sam. Szczerze mówiąc, to nigdy nie miałam lekcji w żadnym z nich. Każda klasa była przydzielona do konkretnego budynku, a wszelkie lekcje odbywały się w klasach znajdujących się na jego terenie. Cóż… jakoś wszyscy się pomieścimy. Dyrektor zapewne tego dopilnuje.
- Wiesz… muszę się zbierać już. – Niepewnie spojrzałam na Jensona. – Wiesz… jutro mam już szkołę, więc musze się wyspać i wyszykować…
- Tak, rozumiem. Idź już, nie zatrzymuję Cię. – Przytulił mnie na pożegnanie, a potem wyruszyłam
w drogę powrotną do domu. Jenson zapewne także poszedł już do domu.
Szczerze mówiąc wcale nie specjalnie śpieszyło mi się do domu. Szłam powoli, a drogę oświetlało mi światło księżyca. Ktoś by zapytał, czy nie boję się sama chodzić po opustoszałych ścieżka, a do tego jeszcze w nocy, to moja odpowiedź brzmiałaby: nie. Od maleńkości samach zwiedzałam okoliczne tereny. Znałam je jak mało kto. W końcu prawie wszędzie kiedyś się chowałam. Pamiętam, że kiedyś Richard mnie mocno skrzyczał za coś. Pamiętam, że płakałam, ale nie pamiętam, za co na mnie wtedy nakrzyczał. Byłam także zła. Cichaczem wyszłam sama z domu i biegłam, gdzie mnie nogi poniosą. Miałam wtedy chyba 6 lat. Znalazłam jakiś domek w gałęzi, znajdujący się na skraju lasu. Dobrze widziałam z tej odległości nasz dom, mimo, iż znajdował się on spory kawałek ode mnie. Przyczaiłam się i siedziałam tam. Pamiętam, że szukali mnie kilka ładnych godzin, a ja za ten czas porządnie zmarzłam. Była to chyba wczesna wiosna, tak, że śnieg ledwo stopniał. Znalazł mnie przez przypadek leśniczy. Było ciemno, więc to, że mnie zobaczył i to dobrze ukrytą normalnie graniczyło z cudem. Oddał mnie Richardowi, a na odchodne powiedział, abym nigdy tak nie robiła, a jeśli by mi chociaż przyszedł taki pomysł do głowy, to abym zamiast się chować to przyszła do niego. Dobrze wiedziałam, gdzie mieszka, więc kiedyś do niego przyszłam. Było to chyba jakieś 2-3 miesiące po tamtym. Poczęstował mnie herbatką, a potem odprowadził do domu.
Szłam teraz dobrze mi znaną alejką. Było ciemno, ale księżyc oświetlał mi drogę. Była pełnia, a ja ją uwielbiałam. Było w niej coś magicznego. Nie bez powodu w różnych książkach o wilkołakach czy innych był on jednym z kluczowych rzeczy w rozwiązaniu jakiejś sprawy. Lubiłam czytać. Zwłaszcza książki fantasy, lecz najczęściej czytałam książki z gatunku Paranolmal Romance. Ostatnio jednak zaniedbałam to.
Już prawie byłam w domu. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nagle usłyszałam jakiś szelest z pobliskich krzaków. Pewnie to był wiatr, więc znów ruszyłam przed siebie. Znów ten szelest, ale jakby głośniejszy. Trochę to podejrzane, zwłaszcza, że ten pas krzaków był spory.
- Jest tu kto? – niepewnie zapytałam, choć wiedziałam, że była to głupota, bo nikogo na pewno tam nie było.
Postanowiłam jednak to sprawdzić. Wzięłam z pobocza długi, solidny kij, był takiej wielkości, że bez problemów mogłabym sprawdzić krzaki. Podeszłam i włożyłam patyk między gałęzie. Przeczesałam krzak od góry do dołu, aż przypadkiem trafiłam na coś innego niż gałąź, czy liście. Było to coś niedużego i było nisko na ziemi. Po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, którego na początku nie rozpoznałam, bo zagłuszył go szelest liści targanych wiaterkiem. Znów ten dźwięk, ale tym razem go rozpoznałam. Miauknięcie. Odrzuciłam kij na bok i szybko podeszłam bliżej. Rozchyliłam gałęzie,
a moim oczom ukazał się malutki, biały (właściwie to niekoniecznie biały, bo był bardzo brudny), kotek. Wystawiłam ręce, a on chwiejnym krokiem wyszedł z krzaków. Po chwili zauważyłam, że ma coś nie tak z przednią, lewą łapką. Wzięłam go na ręce i pomaszerowałam do domu.
Cichutko, na paluszkach weszłam do domu, a potem do kuchni. Nadal trzymając pieszczocha na rękach wyciągnęłam z szafki małą, żółtą miseczkę, a z lodówki mleko. Nadal na paluszkach poszłam schodami na górę, do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, a kotka położyłam na moim łóżku. Na podłodze rozłożyłam miseczkę i dolałam mleka. Podstawiłam go do miski i przez chwilę przyglądałam się jak niepewnie sprawdza, co to, potem powoli bierze malutki łyczek, aż w końcu się rozkręca
i łapczywie pije. Widać był głodny. W łazience umościłam mu posłanie ze starego koca, którego już nie używałam. Powinno mu być wygodnie. On w tym czasie wypił całą miseczkę i powoli, chwiejnym krokiem przydreptał do mnie. Pochyliłam się i go pogłaskałam. Położyłam go na posłaniu, które mu przygotowałam, a sama poszłam po jego miseczkę. Znów wlałam mleko i mu przyniosłam do łazienki. Zasnął. Jak słodko wtedy wyglądał. Będę musiała jutro popytać lub wywiesić ogłoszenia, czy komuś się nie zapodział. Zobaczę. Od początku przypadł mi do serca. Jeśli nikt się nie zgłosi, to zostanie
u mnie. Będę musiała powiedzieć o tym Serenie i Richardowi. Potem do weterynarza, aby zbadał mu łapkę, a następnie jakoś spróbuję go wyczyścić, ale to wszystko jutro, po szkole.

Przez chwilę krzątałam się po łazience, szykując się do snu, a potem położyłam się. Przez chwilę myślałam o całym dzisiejszym dniu. Począwszy od rana, przez popołudnie i wieczór. Było wiele pozytywów, ale i kilka nie miłych akcentów. W końcu po nocnej burzy mózgów, kompletnie wyczerpana, zasnęłam

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 10

Powoli zeszłam schodami na dół, bo byłam jeszcze zaspana. Było tak ok. 16: 30. Ogarnęła mnie lekka ciekawość, kto wrócił do domu. Wiedziałam, że to nie może być Serena ani Richard, gdyż oboje nie skończyli jeszcze pracy, więc została tylko Jenna, ale miałam nadzieję na inną niespodziankę. Idąc korytarzem słyszałam jakieś szepty. Jeden głos upewnił mnie, że wróciła, ale drugiego nie usłyszałam dobrze. Jedynie cichy szmer. Nie miałam najmniejszej ochoty gadać z małą blondyną. Mała. Trafne określenie, choć ona go nie znosiła, gdy do niej tak mówiłam. Choć mimo wszystko pasowało, gdyż była ode mnie o głowę niższa, ale lubiła chodzić w trampkach i balerinach. Nie lubiła obcasów. Mówiła, że małe jest piękne, że ja z moim wzrostem nie mam szans na przystojnego chłopaka. Ja natomiast uwielbiałam buty na obcasach. Byłyśmy całkiem różne. Ona lubiła zwiewne, krótkie sukienki, ja natomiast wolałam przeróżnej długości i koloru dżinsy. Ja miałam długie, ciemne włosy, a ona niedługie blond loki. Jedynie oczy miałyśmy podobne. Głęboki błękit. Choć sama nie wiem już, z czego wywodziło się nasze podobieństwo oczu. Przedtem myślałam, że to przez wspólnego ojca. Teraz już wiem, że nie. Zresztą Richard ma zielone oczy.
Chcąc uniknąć spotkania z Jenną, weszłam do kuchni. Wprawdzie miało to też drugie
dno – po drzemce zawsze byłam głodna jak wilk. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej wszystko, co było potrzebne, aby zrobić pyszną kanapkę. Sałatę, szczypiorek, masło, pomidor, szynkę i majonez. Wzięłam trzy kromki chleba i zaczęłam przyrządzać kanapkę.
W tym czasie do kuchni wparowała Jenna z chłopakiem. Przestraszyłam się i przez to skaleczyłam się w palec. Zawinęłam go szybko w ręcznik papierowy.
- O, witam. Widzę, że już wróciłaś do domu. – Wyszczerzyłam do niej zęby w nieprzyjaznym uśmiechu.
- Przecież widzisz. Czy może masz problemy ze wzrokiem? – Zawsze tak się do mnie zwracała, ale już od dawna mnie to nie ruszało. – Widzę, że robisz kanapki. – Podskoczyła i teatralnie klasnęła. Nie lubiłam tego, bo zachowywał się jak mała 8-letnia księżniczka.  – Więc zrób też przy okazji dla mnie
i Matt’a. Przyniesiesz nam je do mojego pokoju. – Ten jej nieszczery uśmiech.
- Nie ma mowy. Jak chcesz to sama sobie je zrób. Ja już wychodzę. – Przesunęła wszystkie produkty
w jej stronę, a nóż demonstracyjnie położyłam na jej dłoniach, niczym samuraj podaje długi miecz. Wzięłam talerz z kanapkami i przeszłam obok nich w stronę schodów na górę. W progu się zatrzymałam.
- Matt..? Masz na imię Matt, tak jak…
- Tak, jak ten Matt. Nazywam się Matt Kenderson. Kapitan szkolnej drużyny. – Powiedział trochę zmieszany. Olśniło mnie. W tym momencie potwierdziły się najnowsze plotki o Jennie. Tym razem zwróciłam się do niej.
- Wiesz, że Richard nie jest zadowolony jak przyprowadzasz swoich chłopaków do domu pod jego nieobecność. – W tej chwili w duchu się śmiałam. Tatuś martwi się o córeczkę. Ale nie byle jaką – Jennę Treedis. Zrobiłam jej antyreklamę. W duchu śmiałam się od ucha do ucha. W szkole rozpowiadała, że nie ma to jak jej rodzice. Na wszystko jej pozwalają i do niczego się nie wtrącają.
A tu nadopiekuńczy ojciec.
- Lucy…! – Bingo! Już się wkurzała, a zawsze, gdy byłą w furii jej policzki stawały się bordowe. Dlatego Serena co tydzień zabiera ją na jogę, aby nauczyła się „wyciszać”. Teraz to nie pomagało. Chyba nie usiądzie teraz przed nim i nie zacznie wywijać jakichś pozycji lotosu, czy coś tam. Mnie nie ciągnęło do tych ćwiczeń.
- Jenna, skarbie, pamiętasz, co się stało z twoim ostatnim starszym od ciebie chłopakiem jak go Richard poznał? Radzę ci go dobrze ukryć. Przecież nie chcemy powtórki z rozrywki. – Jakieś trzy miesiące temu Jenna spotykała się z Oliverem. Był on starszy od niej o rok. Richard i Serena pojechali na jakiś bankiet. Oliver przyszedł do niej z trawką. Pamiętam, że czuć to było w całym domu. Niespodziewanie Richard wcześniej wrócił i zobaczył ich bawiących się w salonie. Bardzo się wkurzył. Zaczął przepytywać Olivera i tak się złożyło, że wyszli na taras. Chłopak był już pod wpływem
i niewiele kontaktował, ale Richard tego chyba nawet nie zauważył. Oliver oparł się o barierkę, przewinął się przez poręcz i spadł a ziemię. Taras nie był wysoko, ale on upadł tak niefortunnie, że złamał rękę i skręcił kostkę u nogi. Od tego czasu Oliver i Jenna się nie spotykali.
- Lucy, może już idź do siebie, bo my jesteśmy już duzi i nie musisz nam opowiadać tych twoich bajeczek. – Jenna dodała do tego tyle jadu, ile tylko się dało.
- I tak już miałam iść, ale żeby nie było, ostrzegałam. – Puściłam oko do Matta. Wydawał się miły chłopak z tego, co udało mi się zauważyć tu i w szkole, ale nie był w moim typie. Poszłam do siebie
i odchodząc, usłyszałam tylko skrawek rozmowy.
- Jenna, co ona miała na myśli? Co się z nim stało?.- Słyszałam ściszony głos Matt’a. A zaraz uspakajała go Jenna.
- Ona tylko żartowała… chciała cię przestraszyć i tyle… Nie myśl o tym, bo nie warto.
Czyli wyszło na moje. Zasiałam w nim ziarno zwątpienia i strachu. Szczerze mówiąc zrobiłam to, aby dopiec Jennie. Nie często miałam ku temu sytuacje, a ona miała ich mnóstwo. Czasem miałam prawo się odgryźć, choć to nie jest aż tak podłe, jak niektóre jej zagrywki.
Podreptałam schodami do siebie i zamknęłam drzwi do swojego pokoju. Chciałam być sama. Nie myśleć o niczym i skoncentrować się na tych pięknych kanapkach, które zrobiłam kilka minut temu. Na pewno są pyszne. Dziś jest Jenny kolejka, aby gotować obiad, ale znając życie, to skoro przyszedł do niej chłopak, to nic nie ugotuje, więc muszą mi wystarczyć kanapki. Gdy już je zjadłam, to postanowiłam posprzątać trochę w pokoju i mojej łazience. Zaczęłam od składania ubrań w szafie. Zajęło mi to około pół godziny, więc wzięłam się za kolejne szafki i komody. Godzinę później miałam już posprzątane w pokoju i łazience. Nudziłam się i nie miałam pojęcia, co robić. Leżałam na łóżku
z nogami w górze, a głową zwisającą w dół. Słuchałam bicia zegarka. Serena i Richard zapewne jeszcze nie wrócili, więc nie było sensu schodzić, bo nie chciałam się znów natknąć na Jennę
i prowadzić z nią te gierki słowne. Podczas sprzątania pod łóżkiem znów znalazłam mój pamiętnik. Zaczęłam go pisać dawno temu, ale wraz z upływam lat moje wpisy do niego były dodawane coraz rzadziej. Wzięłam go do ręki i usiadłam prosto na łóżku. Pierwsza strona była urozmaicona przeróżnymi naklejkami poczynając od disnejowskich księżniczek, a kończąc na naklejkach różnych aktorów i zespołów typu Linkin Park czy Evenescene. Było też wiele rysunków na niej, ale mimo wszystko główną rzeczą, która zajmowała większość miejsca na stronie było moje imię i nazwisko. Wiedziałam, że gdyby ktoś znalazł go i przeczytał mógłby urządzić mi prawdziwe piekło na ziemi, dużo gorsze problemy niż mam teraz. W koncu opisywałam w nim wszystki swoje uczucia, jakie w danum monencie mną targały.  Ale wiedziałam, że nikt go nie znajdzie. Zrobiłam na niego dogodną skrytkę. Mianowicie w dolnej stronie łóżka, pod spodem wyjęłam trzy deseczki, na których leżał materac. Włożyłam tam małe pudełeczko, w którym zawsze chowałam pamiętnik. Te pudełeczko oczywiście nie było takie małe, bo pamiętnik by się nie zmieścił. Pamiętam te czasy, gdy miałam
8 lat… Niby wszystko było takie beztroskie, ale jednak… to wtedy właśnie zaczynałam rozumieć ten otaczający mnie świat i to, że aby przetrwać muszę sama być silna, bo nie ma osoby, która by przeżyła życie oraz stawiła czoło moim problemom zamiast mnie… Moje problemy w wieku ośmiu lat… „Tato!!! Jenna zjadła moje ostatnie ciastko!” „Tato! Jenna połamała moje kredki i porwała obrazek..”. Z czasem to przeminęło, a ich miejsce zajęły poważniejsze sprawy, lecz prawdziwym testem na to, czy jestem dość silna jest sytuacja w jakiej się obecnie znalazłam. Musze przejść przez to obronną ręką. Musze wynieść z domu Richarda wszystko, co najlepsze. Zapomnieć
o upokorzeniach i niesprawiedliwości.
Siedziałam teraz z głową w chmurach, bezsensownie przeglądając kartki pamiętnika… Każdy wpis miał datę, jak to zwykle przy wpisach w pamiętnikach. Przeglądając kartki wróciło do mnie wiele wspomnień, które zapomniałam. I te miłe, ale też te mniej. Usłyszałam dobiegający z dołu glos Richarda. Schowałam pamiętnik do skrytki i zeszłam na dół. Znów robił wykład Jennie, czemu nie zrobiła kolacji. Ja nie miałam nigdy takich sytuacji, bo zawsze wypełniałam swoje obowiązki, ale patrząc z drugiej strony, nic nie mogło mnie rozpraszać, bo prawdę mówiąc, nie miałam swojego życia towarzyskiego. Było to smutne, ale prawdziwe.
Przeszłam obok kłócących się córki z ojcem i weszłam do kuchni. Wzięłam z lodówki butelkę soku pomarańczowego i przeszłam do salonu.
- Już nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja! – Rozbrzmiewał dookoła głos Richarda.
- Oj tato.. Przesadzasz. Czasem zdarzy mi się zapomnieć, a ty już robisz z tego aferę. Odpuść.
- Czasem?! – Jenna stała i się nie przejmowała, tylko oglądała swoje paznokcie. – Powiedz mi w takim razie, co sprawiło, że zapomniałaś?! – Richard nie dawał za wygraną. Widać było, że był nieźle wkurzony. – Znów przyszła do ciebie jakaś twoja koleżaneczka?! Mam już tego dosyć. Byłem pobłażliwy, ale widzę, że przynosi to odwrotne skutki niż zakładałem. Dobrze wiem, że ktoś u ciebie był, bo zawsze jak zapominasz to tak jest. Pytanie, więc kto to był? – Na szczęście Richard był teraz tak pochłonięty rozmową z Jenną, że mnie nie zauważał. I dobrze dla mnie. Do czasu…
- O, Lucy! A ty, co tak siedzisz? Nie mogłaś jej zwrócić uwagi, aby się przykładała do obowiązków? Jesteś jej starszą siostrą. To do czegoś zobowiązuje.
- Wiesz Richardzie, że ona nigdy mnie nie słucha. Ta kłótnia, to sprawa między wami, nie
mną. – Starałam się mówić najspokojniej, jak to tylko możliwe. Wstałam i przeszłam przez salon
w stronę tarasu. Przystanęłam na chwilę i się obróciłam. – Powinieneś zacząć zwracać uwagę na chłopaków, z jakimi się umawia twoja córka. To w końcu oni ją rozpraszają i to przez nich zawala swoje obowiązki. – Po tych słowach obróciłam się i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam ochoty słuchać dalszej części ich kłótni. Przeszłam się do ogródka Sereny i usiadłam na huśtawce, aby w spokoju oglądać zachód słońca. Myślałam o wszystkim i o niczym. Wreszcie przypomniałam sobie o tym, że Jenson miał przyjść znów wieczorem, ale a w dalszym ciągu nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Było mi trochę głupio, ale też nie widziałam sensu tej rozmowy. Zaraz tu przyjdzie…, ale mnie tu już nie będzie. Wstałam i poszłam w stronę mojego ukochanego ogrodu. Nie byłam tam od jakiegoś czasu. Muszę to nadrobić, bo zaniedbałam go. Szłam teraz alejką pośród drzew. Słońce prawie już zaszło za horyzont, więc za kilkanaście minut będzie ciemno. Byłam już w ogrodzie. Szłam powoli przez ogromny ogród. Rośliny powoli się szykowały do zimowego snu. W końcu była jesień, ale mimo wszystko było dość ciepło. Przysiadłam na ławeczce i rozkoszowałam się ostatnimi dziś, promieniami słońca.  Chwilę później usłyszałam ciche pęknięcie gałązki i obróciłam się. Obok starej, wysokiej wierzby stał Jenson.
- Jak mnie tu znalazłeś? – Byłam teraz zła na siebie.
- Miałem nadzieję, że znajdę cię przy twoim domu, a skoro cię tam nie zastałem, to pomyślałem, że możesz być tutaj i się nie pomyliłem. Byłaś tu pierwszej nocy, gdy tu przyjechałem. Tamto spotkanie nie było przyjazne, ale widziałem, że uwielbiasz to miejsce. – Czyżbym była aż tak przewidywalna? Wiedział, że tu będę, mimo, że ja nie byłam do końca pewna, że tu przyjdę.
- A więc… domyślam się, że chcesz porozmawiać. – Nie było sensu się wykręcać. Wiem, że nic by to nie dało. Jenson podszedł do mnie i usiadł na przeciwnym końcu ławki.
- Chce ci przemówić do rozsądku i wyjaśnić, że to, co wtedy widziałaś to nie to, co myślisz. Źle tamto zinterpretowałaś. – Delikatnie położył swoją dłoń na mojej, ale ja od razu ją strąciłam.
- Nie musisz mi nic „tłumaczyć”. Jeśli po prostu boisz się, że komuś powiem i wyjawię twój sekret czy coś, to nie masz się czego obawiać. – Lekko podniosłam głos, ale nie patrzyłam na niego. Utkwiłam swój wzrok w jakimś źdźble trawy.
- Lucy, spójrz na mnie! Ja nie jestem gejem! Co mam zrobić, aby ci to udowodnić i abyś porzuciła to, co myślisz, że widziałaś? – On także podniósł głos. Nie wiem czy mu wierzyć, ale w końcu wiem, co widziałam! Prawda? Do tego ten mój dzisiejszy sen… Już sama nie wiem, co myśleć.
- Wzrok nie kłamie. Jak już mówiłam, nie zdradzę… - przerwał mi.

- Cholera, Lucy! Nie mógłbym być gejem! Ten facet, którego widziałaś, to przyjaciel z Collegu! Przyjaciel! Nie interesują mnie faceci, ale kobiety! Co mam zrobić? – Zanim zdołałam cokolwiek zrobić, pocałował mnie. Było to coś… innego, magicznego. Oddałam pocałunek i pozwoliłam, aby mnie niósł. Teraz wiem, że on nie mógł być gejem. Żaden mężczyzna, który czuje pociąg do innego mężczyzny nie mógłby tak namiętnie pocałować żadnej kobiety. Dawał w ten pocałunek całego siebie, a ja o tym wiedziałam. Jednak chyba mówił prawdę. I pomyśleć, że aby mnie przekonać, zdołał pocałować mnie, ale nie zwyczajnie. Dał w ten namiętny pocałunek całego siebie. Wszystko zakręciło się i odleciało w siną dal. 

czwartek, 4 września 2014

Rozdział 9

- Lucy, skąd Ci to przyszło do głowy? – Jenson starał się teraz mnie uspokoić. Fakt, byłam wyprowadzona z równowagi i miałam podniesiony głos.  – Źle odebrałaś tamtą sytuację! Zresztą… Czy możemy z stąd wyjść?! Wolałbym…
- Może lepiej nie. – Wcięłam mu się w pół zdania. 
- Wyjaśnię ci tą całą sytuację, którą wczoraj widziałaś. Wtedy zro…
– Proszę… Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień… To twoja sprawa, więc nie chcę się wtrącać.
- Właśnie w tym rzecz, że nie rozumiesz! Nie chcę, abyś dalej trwała w tym... Choć, porozmawiajmy.
- Ale my nie musimy rozmawiać! Proszę, a teraz jestem zmęczona. – Skierowałam się w kierunku drzwi na taras. Z tarasu rozciągał się przepiękny widok na ogród. To właśnie rośliny i ten ogród były drugą miłością Sereny, zaraz po książkach.
Weszłam na taras i przysiadłam na huśtawce. Tej, na której bujałam się mając 4 latka. Mimo upływu tylu lat nadal pamiętałam tamte czasy. Czemu on chciał tak pilnie to wszystko „wyjaśnić”. Czego „nie rozumiałam”. Jenson podszedł do mnie i przykucnął, przez co patrzyłam na niego teraz
z góry. Miał opuszczoną głowę, więc nie widziałam jego twarzy. Podniósł rękę i zmierzwił jakby
w zakłopotaniu swoje złociste włosy i podniósł na mnie wzrok. Oboje przez chwilę trwaliśmy w ciszy.
W końcu się jedno z nas przerwało cisze. Zrobił to Jenson.
- Wiem…, że jesteś zmęczona wszystkimi tymi wydarzeniami…, więc nie będę ci już przeszkadzał. Prześpij się, odpocznij. – Teraz nie patrzył na mnie. Utkwił wzrok w pobliskim krzaku róży. Za to ja się w niego wpatrywałam. Jego twarz był oddalona od mojej o jakieś pół metra.  Dalej wpatrywał się
w krzew, zdając się nie zauważać, że ja na niego patrzę. To dobrze. Mogłam bez niczego wpatrywać się w każdy najmniejszy szczegół jego pięknej twarzy. Czekałam, co powie, ale zdawało się, że głos utkwił mu w gardle i mnie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Jego utkwiony wzrok sprawiał, że zdawać by się mogło, że poza tym kwiatem róży nie ma żadnego punktu w całym wszechświecie. Ja obserwowałam układające się na jego głowie kosmyki włosów, które przez odbijające promienie słońca mieniły się na złoto.  Dołeczek w prawym policzku. Zabawne, ale nigdy wcześniej nie zauważyłam tego szczegółu jego twarzy. Z rozmyślań wyrwał mnie jego jakże cichy głos.
- Wiem, że nie chcesz ze mną teraz rozmawiać. Widzę to, ale ja mimo wszystko musze ci wytłumaczyć tą twoją niepoprawną interpretację tamtej sytuacji. – Dopiero teraz spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami. Widziałam w nich udrękę, lecz nie rozumiałam, czemu tam jest. – Opowiem ci wszystko nawet, jeśli nie będziesz chciał mnie słuchać. Lecz nie powstrzymasz mnie przed staraniem się to Ci wytłumaczyć. – O czym on mówi? Czemu tak bardzo chce o tym gadać? Może chce, abym uwierzyła, że to nieprawda, co tam widziałam, bo boi się, że wyjawię jego tajemnicę. Jest w błędzie. Nie jestem jedną z tych plotkar. Jenna może i byłaby zdolna do wyjawienia czyjegoś sekretu, nawet tak intymnego. Ale nie ja. – Przyjdę do ciebie później i wtedy porozmawiamy. Będziesz wtedy wypoczęta. Przyjdę wieczorem, gdy będzie już noc. Proszę, abyś tu na mnie czekała. Musze wyprowadzić Cię z błędu. To bardzo ważne. – Czy on myślał, że jestem ślepa? Po raz pierwszy od dłuższego czasu się do niego odezwałam.
- Wiem, co widziałam… - teraz nie mogłam na niego patrzeć. Gdy mówiłam o tym, ogarniał mnie wstyd. To w końcu jego sprawa, z kim jest. Odwróciłam wzrok i utkwiłam go w jakimś nieokreślonym punkcie ogrodu. Pszczole na stokrotce. Było przedpołudnie, a pszczół w ogrodzie było dużo. Było tu w końcu wiele jabłoni, które kwitły. - … Nie musisz mi nic wyjaśniać. To twoja sprawa. Jeśli… robisz to wszystko w obawie, że cię … wydam, to jesteś w błędzie. Nikomu nic nie powiem. To nie moja sprawa. Chcę tylko, abyśmy… nadal byli przyjaciółmi. – Głos miałam smutny, choć sama nie wiem, czemu. Może, dlatego, że bałam się odrzucenia. W końcu spędziłam z nim wspaniale czas, mimo że było tego mało, ale zawsze coś. Znaliśmy się niedługo, ale i tak wywiązała się między nami nić sympatii.
- To nie tak! – Podniósł głos, ale gdy się zorientował, zmieszał się i opuścił ton. – Rozumiem, że mi nie wierzysz. To całkiem normalne, ale nalegam abyś ze mną porozmawiała wieczorem. Przyjdę. – Podniósł się, spojrzał swoimi zielonymi oczyma na mnie, po czym się obrócił i poszedł w kierunku dróżki prowadzącej do jego domu. Zostałam sama. Miałam w głowie natłok myśli. Może jednak naprawdę źle zinterpretowałam tamten widok? Co ja w ogóle myślę?! Przecież wiem, co widziałam. Najlepiej będzie, jak oboje ochłoniemy.  Dobrze zrobi temu, jak przez jakiś czas nie będziemy się widzieli. Spróbuję zając się czymś innym. Zdecydowanie wtedy atmosfera się rozluźni i, mam nadzieję, powrócą nasze relacje takie, jak wtedy, gdy byłam w szpitalu i świetnie się dogadywaliśmy. Wtedy było wspaniale. Nie do wiary, że to było kilka dni temu.
                Wstałam z huśtawki i poszłam w kierunku domu. Weszłam do środka. Nikogo nie było. Serena zapewne udała się do biblioteki, a Richard do kancelarii adwokackiej, w której pracował. Jenny nie było w domu. Byłam sama. Postanowiłam, że zrobię coś, co zawsze poprawiało mi humor i mnie rozluźniało. Gorąca, długa kąpiel. Poszłam do piwnicy. Wiedziałam, że są tam rozmaite płyny do kąpieli, których mało kto używał. Były one jednymi z najdroższych. Serena lubiła luksus.  Znalazłam też kilka opakować świeczek zapachowych. Wzięłam jedno pudełeczko. Wybrałam waniliowe. Nigdy nie brałam rzeczy z prywatnych zbiorów Sereny, ale teraz musiałam. Należało mi się.
                Wiedziałam, że mam minimum trzy godziny. To wystarczająco, a wręcz za dużo. Mimo wszystko wiedziałam, że nie mam pośpiechu. Serena pracowała do 18, Richard pracuje, do 17, ale zawsze zostaje po godzinach, bo to w końcu jego kancelaria i sam wszystkiego pilnuje. Jenna, jeśli wychodziła to zawsze na kilka godzin. Dziś też zapewne szybko się nie skończy, bo słyszałam, że dziś zaczynają grać w kinie jakiś romans dla nastolatek. Ona nigdy nie przepuszcza takich okazji. Zawsze chodzi do kina na takie filmy. Zwykle z przyjaciółkami, ale teraz miałam pewne wątpliwości. Od jakiegoś czasu słyszałam, że flirtuje z jakimś chłopakiem z ostatniej klasy. Niedawno te plotki mówiły już, że są już para. Zwykle to, co mówili, o Jennie było prawdą, więc zapewne niedługo przyprowadzi go do domu.
                Weszłam do łazienki. Zasłoniłam ciemną roletą nieduże okno w łazience. Chciałam, aby było jak najciemniej. Nie wystarczyło, więc zawiesiłam dodatkowo gruby, ciemny materiał. Było gotowe. Zrobiło się ciemno, więc zapaliłam kinkiet przy lustrze. Porozstawiałam teraz wszędzie wokół zapachowe świeczki. Chciałam zrobić romantyczny nastrój. Lubiłam taki. Odkręciłam kran i zaczęłam napuszczać do wanny ciepłą, prawie, że gorącą wodę. Wlałam trochę kokosowego płynu do kąpieli. Kosztował krocie, ale to, dlatego, że były w nim odrobinki złota. Zostawiłam odkręcony kran, aby napełniła się cała wanna. Rozebrałam się. Zdjęłam bluzę, bluzkę a potem spodenki. Reszty garderoby także w krótkim czasie się pozbyłam. Przez chwilkę przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Rozpuściłam włosy. Co, jak co, ale to było coś, co w sobie uwielbiałam. Była to jedna z nielicznych rzeczy. Faliste kosmyki cienkich, ciemnych włosów były naprawdę rzadko spotykane. Niewiele osób mogło je podziwiać w takiej okazałości jak ja, bo zawsze poza domem związywałam je w ciasny kok. Włosy były jedną z rzeczy, które odziedziczyłam po mamie. Założyłam szlafrok, gdyż na moją skórę wstąpiła gęsia skórka, a woda jeszcze nie napełniła wanny wystarczająco. Poszłam po zapałki. Gdy wróciłam, zapaliłam wszystkie świeczki i zgasiłam kinkiet. Zakręciłam kran, bo wanna była już pełna. Zrzuciłam szlafrok i powoli, delektując się delikatnym szczypaniem gorącej wody weszłam do wanny. Było idealnie. Nie było widać, że jest południe. Roleta i czarny materiał doskonale nie przepuszczały promieni słonecznych. Jedyne światło dawały świeczki. Czerpałam maksimum przyjemności. Namydlałam się kokosowym żelem do ciała. Wdychałam waniliowy aromat spowijający całą łazienkę. Siedziałam w wannie nawet nie wiem ile. Czas stanął w miejscu. Nie chciałam opuszczać mojego ciepłego kokonu, do którego nie mogły przedostać się wszelkie troski. Wszystkie problemy
i zmartwienia zostały za drzwiami.
                Przypomniała mi się rozmowa moja i Jensona. Nie chciałam się z nim dziś spotkać. Postanowiłam, że będę go dziś wieczorem unikać. Była to ostatnia myśl dotycząca Jensona, która przewinęła mi się przez głowę. Zapomniałam o nim. Moje ciało było rozluźnione. Tego mi było trzeba. Mój puls wrócił do normalności, gdyż każda myśl o Jensonie sprawiała, że mój umysł i serce opuszczał spokój. Pławiłam się w przyjemności. Lecz tylko chwilę, bo mój puls znów przyspieszył, gdy przypomniałam sobie widok z dzisiejszego ranka. Hardly w spodniach od piżamy. Widziałam go, gdy spał. W nocy się przebudziłam i wyszłam z jego sypialni, by się czegoś napić. Zobaczyłam go mimo panujących w jego salonie egipskich ciemności. Leżał tylko w spodniach od piżam. Tors był odkryty. Wyglądał niebiańsko, młody bóg. Bojąc się, że go zbudzę wróciłam do jego sypialni i zasnęłam. Cały czas ten widok był w moim umyśle. Śpiący młody bóg. Chwilę później poczułam, że woda zrobiła się chłodna. Nie dawała już tyle przyjemności. Opłukałam całe ciało z piany i wyszłam z wanny. Wytarłam się, a ręce i nogi posmarowałam swoim brzoskwiniowym kremem. Pachniał wyśmienicie, to trzeba było przyznać. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze.  Byłam rozluźniona. Założyłam swoją czarną, koronkową bieliznę i szeroką, czarną koszulkę. Zgasiłam świeczki. Siedziałam w wannie 1,5 godziny! Rozczesałam włosy i położyłam się na łóżku w sypialni. Zapadłam w drzemkę.
               
Złocista plaża. Lazurowy ocean. Zachód słońca. Siedziałam na złocistym piasku, który delikatnie pieścił moją skórę. Siedziałam w cieniu palmy, który chronił mnie przed palącym żarem promieni chowającego się słońca. Miałam na sobie czarne bikini. Moja skóra była nadzwyczaj opalona. Rozprostowałam nogi i wyciągnęłam się na ciepłym piasku. Zamknęłam  oczy
i delektowałam się padającym na mnie cieple. Wstałam i pobiegłam do wody. Pływałam. Lubiłam pływać. To było takie wspaniałe uczucie, jak woda obejmuje cię. Wyszłam na plażę i położyłam na piasku, aby promienie mnie osuszyły. Nagle poczułam, że coś mi zasłania słońce. Otworzyłam oczy. Nade mną stał półnagi Jenson. Jego doskonale opalona skóra i złote włosy dawały wyśmienity efekty. Wyglądał wyśmienicie. Usiadł obok mnie. Patrzył mi w oczy. Na ustach miał taki serdeczny uśmiech. Zaraz potem poczułam, że jakieś silne, męskie dłonie masują mi kark. Nie był to, Jenson, bo ten siedział naprzeciw mnie. Poczułam znajomą woń męskiego żelu pod prysznic. Doskonale wiedziałam, do kogo należał. Odwróciłam się. Spoglądała na mnie teraz para niezwykle seksownych czarnych oczu. Rozpływałam się. Ian miał na sobie także tylko spodenki do kolan. Nachylił się i musnął delikatnie moją szyję, po czym wrócił do masowania mi karku. Jenson podsunął się bliżej i …


                Obudziłam się. Leżałam na łóżku, przyciskając do siebie małą, niebieską poduszkę. Usiadłam. Znów TAKI sen. Co się ze mną dzieje? Do tego wszystkiego Jenson… Ugh…, mimo, że wiem, że jest… gejem, to najdalsze zakamarki mojego umysłu nie przyjmują tego do wiadomości najwidoczniej. Przetarłam oczy i znów położyłam się na łóżku. Leżałam tak przez chwilę, aż usłyszałam, że ktoś wrócił. Wstałam i założyłam białe szorty. Spięłam włosy i zeszłam na dół, by zobaczyć, kto to. 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 8

W chwili, gdy przekroczyłam próg domu oczy wszystkich osób obecnych w salonie powędrowały w moją stronę. Zaraz za mną, do domu wszedł nauczyciel. Wszyscy się na nas patrzyli. Dziwnie się czułam. Wiele twarzy, wiele emocji na nich. W salonie było sporo osób. Poczynając od Richarda (którego dotąd uważałam za ojca – teraz to nie jest tata tylko Richard), obok niego stała Serena, a w drzwiach do kuchni stała Jenna. Na sofie, o dziwo, siedział Jenson. Wyglądał na zamyślonego, choć nie byłam tego pewna, bo przez jego twarz przewijała się zdecydowanie zbyt duża ilość emocji, których do końca nie byłam w stanie zweryfikować. Ulga…? Złość…? Wszystko to składało się na wybuchową mieszankę. Oprócz nich w salonie byli obecni także dwaj policjanci. Jeden rozmawiał z Richardem, a drugi stał obok, trzymając w dłoni notes oraz długopis. Teraz wszyscy na mnie patrzyli.
                Spojrzałam na nauczyciela, który teraz stał obok mnie. Był lekko zakłopotany, ale chyba tylko ja to zauważyłam. Chwilę potem na jego twarzy zawitała maska pewności zdecydowania. Wreszcie przerwał ciszę, która trwała chyba wieczność i zaczął realizować plan przedstawienia „oficjalnej” wersji wydarzeń. Najpierw zwrócił się do Richarda.
- Dzień dobry, panie Treedis. Przepraszam, że naruszam państwa spokój, ale przyprowadziłem pańską córkę… - nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwałam
- Ten człowiek nie jest moim ojcem, więc proszę nie zwracać się w stosunku do mnie, że jestem jego córką. – Powiedziałam to cicho, spokojnym głosem, ale dostatecznie, aby wszyscy wystarczająco dobrze  mnie usłyszeli. Nawet teraz, gdy Hardly wiedział o całej tej sytuacji, mówił ciągle, że jestem córką Richarda. Denerwowało mnie to. Spojrzałam na niego takim wzrokiem, że od razu wiedział, że źle zrobił. Większość osób patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym opowiadała jakieś herezje. Wszyscy oprócz Richarda i Sereny. Oczywiście oni wiedzieli dobrze, o czym mówię. To reszta nie miała o niczym pojęcia i patrzyła na mnie jak na obłąkaną. Dwaj policjanci, Jenson i Jenna. Ona także nie wiedziała nic. Co prawda, słyszała, że się kłóciłam wczoraj z Richardem, ale nie słyszała nic konkretnego. I dobrze. Teraz się wszyscy zapewne dowiedzą o ile Richard nie pozostawi tego tematu niedokończonego. W takim wypadku wszyscy będą trwali w niepewności i niewiedzy. Jenna i Jenson patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Nie mówiłam już nic więcej. Spojrzałam na pana Iana i lekko skinęłam głową, dając do zrozumienia, aby kontynuował, to, co zaczął. Ubiegł mnie Richard.
- Czy może nam pan opowiedzieć jak spotkał pan moją córkę. – Gdy wypowiadał te słowo wyraźnie je podkreślił i spojrzał na mnie.
- A więc… rano zauważyłem Lucy spacerującą po mieście, co mnie trochę zdziwiło, zważając na to jak wyglądała. Wydała mi się odrobinę dziwna.
- To nic nowego… Takich dziwolągów często się nie widuje. – Wtrąciła się Jenny, dodając do tego zdania tyle jadu, ile tylko mogła. Tymczasem Hardly kontynuował.
- Zatrzymałem się i podszedłem do niej. – Wyglądał na spokojnego. Bardzo spokojnego. Ani brew mu nie drgnęła, co oznaczałoby wewnętrzny niepokój. – Dziwnie się zachowywała … - Jenna parsknęła. - … I trochę plątała się, odpowiadając na moje pytania. W końcu się przyznała, że nie spędziła nocy
w domu. Zaniepokoiło mnie to trochę. Zabrałem ją do kawiarni obok na śniadanie, a zaraz potem przywiozłem tutaj. – Tak zakończył. No cóż… Ta wersja była na pewno inna niż było naprawdę, ale była zadowalająca i, co najważniejsza, bardzo wiarygodna. Trochę dziwnie mówił, ale… Widocznie sam się trochę w tym pogubił, ale inni powinni kupić tę wersję wydarzeń.
- Bardzo się pan przejął swoją uczennicą. Nie każdy by tak postąpił. Zwłaszcza, że aż zabrał ja pan na śniadanie. – Z sofy wstał Jenson i podszedł do Iana, zwracając się do niego. Uważnie się mu przyglądał. Stali twarzą w twarz, gdyż byli mniej więcej takiego samego wzrostu. Obaj byli wysocy. Ian także się uważnie przyglądał Jensonowi. Wyglądali jak dwa samce znaczący terytorium. Wzrokiem. Dookoła aż iskrzyło nadmiernością testosteronu. Na szczęście wszystko przerwał głos Richarda.
- Tak, jest pan bardzo dobrym nauczycielem. Dziękuję, że się pan zajął Lucindą i od razu ją tutaj przywiózł. – Wyglądał, jakby te słowa ciężko przechodziły mu przez gardło. Lecz i tak dobrze to maskował, bo odniosłam wrażenie, że niewiele osób to zauważyło. Ja i pan Ian. Richard chyba miał jakieś wątpliwości, tak samo jak Jenson. Nauczyciel zaraz odpowiedział ze spokojem w głosie.
- Taka praca. To najgorszy wiek nastolatków i nigdy nie wiadomo, co wpadnie im do głowy i w jakie kłopoty się przez to wpakują. – Jego kąciki ust lekko się uniosły i wyglądało to na minimalny uśmiech. – Trzeba zawsze być czujnym. – W tym momencie spojrzał na mnie. Jego oczy… Były w tym momencie takie piękne. Nie do wiary, że można aż tak utonąć w spowijającej je czerni. On rozmawiał z Richardem, podczas gdy ja rozpływałam się w niej. Mmm… Po chwili się otrząsnęłam. Tym razem na ziemię sprowadził mnie głos Jensona.
- Jak widać jest pan bardzo oddany swojej pracy. Jak już mówiłem, nie każdy nauczyciel by się tak zachował i domyślił się, że coś jest nie tak jedynie po wyglądzie. Większość by nie zwróciła na to nawet uwagi. – Znów siedział na sofie i się nam przyglądał.
- Także już mówiłem – rozumiem w pełni, na czym polega moja praca. – Znów na mnie zerknął, ale tylko przelotnie, jakby przypadkiem.
- Jestem tego pewien… - z sofy doszedł mnie pomruk Jensona. Zaraz potem do Richarda zwrócił się jeden z policjantów. Był przeciętnej budowy. Miał jakieś 185 cm wzrostu. Oraz ważył na oko 80 kg. Miał krótkie blond włosy. Miał ok 30 lat.
- Panie Treedis, czy to pana córka? – Zapytał wprost Richarda. – Czy to ona zaginęła wczorajszej
nocy? – Wyjaśnił.
- Tak, to ona. – Odpowiedział, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
- W takim wypadku wszystko jest w porządku. Musimy tylko dopełnić formalności i spisać wersję córki, aby móc wypełnić raport. Pozwoli pan? – Drażniło mnie to, że policjant nazywał mnie córką Richarda. Grr.… Co prawda według wszelkich dokumentów nią byłam. Chciałabym ze wszystkich sił móc porozmawiać z mamą. Chciałabym, aby pomogła mi się z tym wszystkim uporać, aby mi to wszystko wyjaśniła. Powiedziała, kim jest mój ojciec. Opowiedziała o wszystkim, wytłumaczyła się. Chwile potem ja i pan Ian poszliśmy do biura Richarda. Policjant uparł się, aby on także się wypowiedział, gdyż wszystko było ważne.
                 Po wszystkim gliniarze się zmyli żegnając się, a Richard ich odprowadził. Jenna się ulotniła
z domu pod pretekstem, że wychodzi ze znajomymi. Serena poszła na górę czytać, bo było to jej ulubione zajęcie, gdy była rozdrażniona. Lubiła książki. Była bibliotekarką w miejskiej bibliotece.
W salonie został Jenson, który popijał lemoniadę, którą zrobiła wczoraj Jenna. Ciężko mi to przyznać, ale jej lemoniada była zawsze pyszna. Jenna miała rzadko spotykany smak do robienia przeróżnych napojów, najczęściej lemoniad. Niekiedy jej tego zazdrościłam, bo moje lemoniady zazwyczaj nie nadawały się do spożycia. Ja z nauczycielem stałam w przedpokoju. Przez chwilę, po pożegnaniu się
z policjantami, trwaliśmy w niezręcznej ciszy. W końcu mężczyzna zdecydował się przerwać niewygodne milczenie.
- Więc… chyba pora abym wracał. – Podrapał się w czubek głowy, rozejrzał, a w końcu spojrzał na mnie. – Zrobiliśmy już chyba dość, aby wyjaśnić tę sytuację w możliwy sposób.
- Tak… chyba tak. – Czułam się trochę nieswojo, ale to ostatnio zdarzało mi się często.
- Więc skoro tak, to… Do widzenia. – Oficjalnie podał mi dłoń na pożegnanie i poszedł w kierunku drzwi wyjściowych. Na chwilę przystanął i odwrócił się w moją stronę.
- A i proszę cię. Nie rób tego więcej. Potrafię zrozumieć, że masz problemy, ale to nie jest sposób, by je rozwiązać. – W tym momencie przerwał i opuścił wzrok. – Nie potrafię znieść myśli, że się krzywdzisz. – PO tym zdaniu szybko się odwrócił i wyszedł, zaraz po pożegnaniu się z Richardem. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Tego, co teraz powiedział. Stanęłam na chwilę, oparłam się o ścianę
i myślałam nad tymi słowami, które przed chwilą usłyszałam. Po chwili przypomniałam sobie, że
w salonie nadal jest Jenson. Ruszyłam się z miejsca i przeszłam do salonu. Dalej tam był, siedząc na sofie i sącząc powoli lemoniadę.
- Hej… - zaczęłam niepewnie. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Gdy teraz tak na niego patrzyłam, nadal miałam przed oczyma to, co wczoraj zobaczyłam. Stałam w przejściu do salonu, niepewnie spoglądając na niego. Jego zielone oczy wyglądały na zmęczone. Miał na sobie niebieską, pogniecioną koszulkę, dżinsowe levisy 512 bookcut ( wiem, bo byłam przy nim jak je kupował) oraz białe adidasy. Dopiero teraz zauważyłam, że nie tylko oczy, ale i on cały wyglądał na zmęczonego. Zrobiłam krok w jego stronę. Jenson podniósł wzrok i spojrzał na mnie.
- A więc… znalazłaś się.
- Czemu miałam się znaleźć? Przecież się nie zgubiłam, aby miała się znaleźć. Po prostu nie wróciłam na noc do domu. – Splotłam palce dłoni i patrzyłam wszędzie, byleby nie na niego. Czułam mimo wszystko, że nie wierzył w oficjalną wersję, a lepiej by było, gdyby nie za bardzo znał szczegóły. Mógłby wyciągnąć mylne wnioski. Po tym, co powiedziałam spojrzał na mnie urażonym wzrokiem, jakbym oblała go zimną wodą.
- Żartujesz?! Wszyscy się o ciebie martwili! Wiedzieliśmy o twojej kłótni z ojcem oraz o tym, że byłaś przez to rozdrażniona. Baliśmy się, co się może stać! Baliśmy się o ciebie! – Po raz pierwszy słyszałam, żeby Jenson podniósł głos w moim towarzystwie.
- Nic się nie stało. Musiałam po prostu ochłonąć. – To, co mówiłam było zgodne z prawdą. – Zresztą szczerze mówiąc, troszeczkę zdziwiłam się jak cię tu zobaczyłam.
- Byłem pierwszą osobą, do której zadzwonił twór ojciec. Jestem tu praktycznie od wczoraj w nocy. – A więc Richard najpierw zadzwonił do Jensona. Zapewne, dlatego, że ostatnio bardzo dobrze się dogadywaliśmy i spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Byliśmy dobrymi znajomymi.
- Więc to, dlatego wyglądasz tak… marnie. – Nie chciałam go urazić, ale to była prawda.
- Tak! A ty sobie jakby nigdy nic wracasz rano ze swoim nauczycielem, który cię podwiózł do
domu. – Nie był w dobrym nastroju, a na jego czole pojawiły się zmarszczki świadczące o jego
zmęczeniu. – I do tego jakby nigdy nic, prostu z mostu oświadczasz wszystkim obecnym, ze twój ojciec nie jest twoim ojcem! Co to do cholery ma być?!
- Nie krzycz na mnie! – Nie lubiłam tego. – Wiedziałbyś o wszystkim, ale byłeś wczoraj …
zajęty. – Tylko to zdołało mi przejść przez gardło. Nie wiedziałam jak to inaczej powiedzieć. Byłeś ze ze swoim chłopakiem? W końcu to jego prywatna sprawa.
- Co? O czym ty mówisz? – Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale wiedziałam, że udaje.
- Przyszłam wczoraj do ciebie…
- Kiedy? – Dalej udawał. Zaczynało mnie to irytować. Ok, mógł tego nie wiedzieć, mógł mnie nie zauważyć.
- Jakiś czas po kłótni.
- Jak to? Nie widziałem cię. Nie było cię u mnie. – Teraz mówił prawdę, bo byłam pewna, że mnie nie zauważył. Parsknęłam w duchu.
- Jak już mówiłam byłeś zajęty. Nie chciałam przeszkadzać.
- Ale czym?! Powiedz, czym byłem tak zajęty, że nie chciałaś mi przeszkadzać?
- Nie udawaj. Miałeś gościa i to normalne, że nie chciałam ci przeszkadzać wtedy. To w końcu twoje prywatne sprawy.
- Co? Powiedz wprost, o co chodzi, bo nie kumam.
- Ale ty jesteś niedomyślny! Widziałam cię przez okno! Byłeś ze swoim chłopakiem!
- Co?!

- Nie musisz udawać! Wiem, że jesteś gejem. – Wreszcie to wyrzuciłam z siebie.

________________________________________________

Podoba się choć trochę? Jak Wasze odczucia? ;)
Do przeczytania! ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 7

Uczucie pływania. Woda, a ja na niej. Błogie uczucie. Pływam po bezkresnym oceanie. Ubrana jedynie
w przezroczystą sukienkę, która przez zmoczenie stała się jeszcze bardziej przezroczysta. Jestem okazana w całej okazałości, jak mnie Pan Bóg stworzył, ale to mi nie przeszkadza. Nawet nie zwracam na to uwagi. To jest tylko marny szczegół. Liczy się tylko to uczucie. Błogość. Mam zamknięte powieki i staram się wyciągnąć z tej chwili maksimum. Cichy szum wody. Woda ciepła. Powoli staję się bardziej senna. Opuszczają mnie siły. Sytuacja zmienia się diametralnie. Powoli, jednak sukcesywnie, tonę. Zanurzam się, a moje ciało nie chce walczyć. Rozum wie, że zaraz utonę, ale wszystko inne zdaje się tego nie zauważać. Powieki stają się okropnie ciężkie i zamykają się. Woda wdziera się do moich ust. Zmieniła się. Teraz jest zimna, wręcz lodowata. Moje ciało powoli się budzi. Zaczynam machać rękami, ale to nic nie daje. Dalej czuję ten niewidzialny głaz, który jest uwiązany do mojej nogi. Tonę. Już nic mnie nie uratuje.
 Brzdęk! Leniwie podnoszę ospałe powieki. Obudził mnie trzask spadającego na podłogę metalu. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest 8:09. Powoli wracają wspomnienia i ogarnęła mnie lekka panika. Jestem w domu nauczyciela. Kurczę. Nagle wypełniła mnie pełna energia. Wstałam i poszłam do łazienki, która była bezpośrednio połączona z sypialnią. Pomieszczenie było urządzone nowocześnie, tak jak wszystko w mieszkaniu. Stanowczo dominował kolor złoty i wszystkie kolory pochodne lub nawiązujące do niego. Ściany były pomalowane na bordowy kolor, a dokładniej nazywany Wiśniowa Czekolada. Łazienka była spora. Gdy się do niej weszło, po prawej stronie rozpościerała się ogromna kabina prysznicowa. Wszystkie metalowe części były złote (przynajmniej tak wyglądały). Kabina była dopracowana w najmniejszych szczegółach. Gdy się na nią spojrzało czuło się podziw, gdyż było widać, że została zaprojektowana i wykonana na specjalne życzenie klienta.  Naprzeciw kabiny, po drugiej stronie łazienki znajdowała się długa na całe pomieszczenie lada, a na niej dwie wbudowane umywalki. Na dole, pod umywalkami były duże szuflady. Były one koloru beżowego. Umywalki rozdzielał wielki wazon z dużymi, białymi kwiatami. Wazon rozdzielał także dwa piękne lustra. Były one kwadratowe,
a ramy były złote.  Sufit był jednym wielkim lustrem. Dawało to świetny efekt wizualnego powiększenia pomieszczenia. Nie było na nim żadnego żyrandola. Światło dawały wyłącznie rozmieszczone na ścianach beżowo-złote kinkiety. W łazience nie było okien, w przeciwieństwie do sypialni, gdzie cała ściana była oknem, z którego rozpościerał się wspaniały widok na panoramę miasta. Łazienka była ewidentnie urządzona dla dwóch osób.
Stanęłam przed jednym z luster i zobaczyłam, że wyglądam paskudnie. Rozwichrzone włosy były moim największym problemem, a nie miałam, czym je doprowadzić do porządku. Po długich, acz nieskutecznych staraniach doszłam do wniosku, że lepiej będzie jak je po prostu zwiążę gumką. Tak też zrobiłam. Przemyłam także twarz, aby się odświeżyć. Na mydelniczce leżało mydło o zapachu wanilii. Mmmm…. Uwielbiam ten zapach. Wytarłam mokrą twarz i stwierdziłam, że wyglądam znośnie. Wyszłam z łazienki i podeszłam do drzwi, które wczoraj zamknęłam zaraz po wejściu do sypialni. Przekręciłam zamek, otwierając go i wyszłam z sypialni. Przeszłam przez salon oraz hol i weszłam do kuchni, w której zastałam nauczyciela.
- Ooo.. Dzień dobry! Widzę, że już wstałaś. – pan Hardy przywitał się z uśmiechem na ustach. Stał przy kuchence ewidentnie ubrany w piżamę. Składała się ona z szare gej koszulki z krótkim rękawkiem
i długich bawełnianych spodni w kratę. Wyglądał tak… zwyczajnie.
- Tak, już wstałam. – Chciałam również odpowiedzieć z uśmiechem, ale wspomnienia z poprzedniego wieczoru nie pozwalały mi na to.
- Sądziłem, że będziesz spała długo. Zwłaszcza zważając na to, w jakim stanie byłaś wczoraj. – Uśmiech zszedł z jego twarzy, a ja uświadomiłam sobie, że on nie ma o niczym pojęcia.
- Tak, wiem, ale obudził mnie hałas, a ja zwykle mam płytki sen. – Uśmiechnęłam się.
- To moja wina. – Facet podrapał się w głowę i wyglądał trochę niezręcznie. – Upuściłem patelnię na podłogę. Tak wiem, oferma ze mnie. – On także się uśmiechnął. – Czy przerwałem jakiś piękny sen
i przez to masz ochotę mnie ukatrupić? – Widać ma dobry humor, skoro od samego rana ma ochotę na żarty.  Także mi to zaczęło poprawiać humor i na mojej twarzy także zagościł znów szeroki uśmiech. – Jak tak, to mam na usprawiedliwienie to, że chciałem zrobić ci pyszne śniadanie? – Stał teraz z patelnią
w dłoni i wyglądało to tak, jakby była to jego broń, mająca go przede mną ochronić. Wyglądało to zabawnie.
- Nie, nie przerwał mi pan pięknego snu. Wręcz przeciwnie. Nie był za bardzo przyjemny.
- Masz bardzo ładny uśmiech. – Lekko się zakłopotałam, ale miło było to słyszeć. – Musisz się uśmiechać częściej. – On teraz także był uśmiechnięty, tak jak ja. Wyglądał niczym nastolatek, co nie często się zdarzało facetom mającym dwadzieścia-kilka lat. - A o czym był twój sen? Jeśli można spytać. – Usiadłam na krześle przy stole, a on stał teraz tyłem do mnie i smażył jajecznicę. A przynajmniej próbował, bo jakoś moim zdaniem marnie mu szło. Cała ta sytuacja była zabawna i powodowała, że znów uśmiechałam się jak głupi do sera.  Stwierdziłam, że nie było w nim nic złego i nic mi nie szkodzi, więc opowiedziałam mu sen.
- Woda symbolizuje z reguły to, co nieznane – sen o tym, że toniemy, jesteśmy pokonani przez tę potężną siłę, może symbolizować nasze zmagania z codziennością, ogromne emocje towarzyszące odbieraniu przez nas rzeczywistości lub problemy, które zdają się nie mieć rozwiązania. Być może to, co cię wczoraj zdenerwowało miało z tym cos wspólnego. – Nauczyciel mówił to, nakładając mi na talerz porcję smażonej jajecznicy. Odstawił patelnię i dosiadł się, po czym zaczął także zjadać swoje śniadanie. To, co powiedział skłoniło mnie do refleksji nad tym wszystkim, czego się wczoraj dowiedziałam.
- Być może ma pan racje i ten sen trochę nawiązuje do wczorajszego dnia… - pod napływem chwili opowiedziałam mu o tym, co się wczoraj zdarzyło, wspominając o kłótni z Jenny oraz konfrontacji
z ojcem oraz napominając o Jensonie, aż zakończyłam na chwili, gdy go spotkałam na drodze. Opowiedziałam wszystko jak najszybciej jak tylko zdołałam, gdyż to wszystko nadal wzbudzało we mnie silne emocje, dzięki którym z mojej twarzy ponownie zniknął uśmiech. Po wszystkim siedzieliśmy w ciszy. Siedziałam i przyglądałam się na niego, chcąc odgadnąć, o czym myśli. Widocznie zabrakło mu słów, aby to wszystko skomentować.
- Nie musi pan nic mówić. To moja sprawa i nie musi się pan niczym martwić. Niepotrzebnie obarczyłam pana swoimi „problemami nastolatki”. – Miałam nadzieję, że się odezwie, bo nie cierpiałam siedzieć
w takiej absolutnej ciszy.
- To, dlatego wczoraj znów to sobie zrobiłaś? – Nie patrzyła na mnie tylko w pusty już talerz. Jego oczy znów pociemniały tak jak poprzedniego wieczora. Dopiero po chwili zrozumiałam, co miał na myśli zadając mi te pytanie. Moje rany. – Czy to przez te wydarzenia znów to sobie zrobiłaś? – Dalej na mnie nie patrzył. Nagle ogarnął mnie wstyd. Nie wiem, czemu. Ja także opuściłam wzrok i nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam doskonale, że teraz on na mnie patrzy. Nie miałam odwagi spojrzeć mu
w oczy.  Wstał, wziął brudne naczynia, po czym włożył je do zmywarki. Bez słowa wyszedł z kuchni
i udał się w kierunku swojej sypialni, zostawiając mnie samą z moimi, bijącymi się w mojej głowie, myślami. Miałam pewne wątpliwości, czy dobrze zrobiłam dzieląc się z nim tym, co mnie dręczyło oraz spędzało sen z powiek. Trudno. Stało się. Siedziałam tak jeszcze przez chwilę, a gdy usłyszałam, że wyszedł z sypialni wstałam i udałam się do salonu. Stanęłam przed nim. Wyglądał inaczej niż jeszcze kilka minut temu. W kuchni przecież był ubrany w zwykłą piżamę i uśmiechał się niczym nastolatek. Teraz był nienagannie ubrany w elegancka koszulę i szare spodnie z materiału. Brakowało tylko krawatu, ale to nic nie szkodziło. I tak budził respekt. Nagle poczułam, że trochę nadużywam jego gościnności. Dopiero teraz zrozumiałam, że stanął przede mną dorosły, odpowiedzialny facet, że był moim nauczycielem, a nie kolega. Znów powróciła rzeczywistość i to uczucie. Uczucie, że tu nie pasuję. O wiele bardziej wolałam, jak ten facet, który teraz przede mną stoi, stał przy kuchence jeszcze kilkadziesiąt minut temu
i z uśmiechem na ustach przyrządzał jajecznicę. Niestety nie potrafiłam już dojrzeć w tym eleganckim mężczyźnie, który przede mną stał tego, który stał przede mną niedawno. Dwa różne oblicza.
- Czy … może mnie pan odwieść do domu? – Nie wytrzymałam tego napięcia i powiedziałam to cicho, ale wystarczająco, by to usłyszał. Stałam ze spuszczoną głową, wpatrując się w podłogę. On równie cicho odpowiedział „tak”.  Przeszłam do holu i założyłam moje buty, a on w tym czasie podszedł do komody stojącej w salonie i wziął kluczyki do samochody, leżące w szklanej misie. Bez słowa wyszliśmy z jego mieszkania i poszliśmy do jego samochodu. Wsialiśmy i pojechaliśmy. Trwaliśmy tak w ciszy, która stawała się coraz bardziej nieznośna. Widocznie on także odczuwał dyskomfort tej sytuacji i postanowił w końcu włączyć radio. Z głośników popłynęły powolne dźwięki Taylor Swift - Safe & Sound . Cóż… lepsze to niż, nieznośna cisza. Wsłuchałam się w słowa piosenki i głęboko zaczęłam się zastanawiać. Te słowa były… zapadające do serca. W tym momencie przynajmniej. Przez humor i bałagan, jaki miałam
w głowie. Wpatrywałam się w widok za oknem, nucąc refren.
Just close your eyes
The sun is going down
You'll be alright
No one can hurt you now
Come morning light
You and I'll be safe and sound
Fakt, przy nim czułam się bezpieczna. Rano choć na chwilę zdołał oderwać mnie od rzeczywistości
i sprawił, że na moich ustach zawitał uśmiech. Emanowała od niego niesamowita energia. Działał na mnie… po prostu uspokajająco. Nadal jechaliśmy nie odzywając się do siebie. Między nami był tylko lub aż głos Taylor. Czułam teraz to wszystko, o czym śpiewała. Trafna piosenka na ten moment nie ma, co.
W końcu dojechaliśmy do mojego domu. Dopiero teraz zrozumiałam, że będę musiała się wytłumaczyć gdzie byłam całą noc, a faktem było, że jeśli powiem prawdę to to chyba nie będzie dobrze odebrane przez wszystkich. Wyniknął z tego kłopoty. Dla mnie i niego. „Niego”. Od kiedy jesteśmy na TY… Nie, to nie jest TY, to mój nauczyciel.
- Lepiej będzie, jeśli powiem, że zobaczył mnie pan, jak chodziłam ulicami miasta i wzbudziło to
w panu pewne podejrzenia. Zabrał mnie pan do kawiarni na śniadanie i zaraz potem przywiózł do domu. – Kłamstwo to była konieczność, lecz nie zamierzałam wyrzucać prawdy z mojej głowy. Kłamstwo miało zaspokoić innych. – To powinno ich zaspokoić. – Dalej nie patrzyłam na niego. Czułam się gorsza… po tym jak wyznałam, co się wczoraj stało.
- Ograniczy mój udział w tym do minimum. – Powiedział to cicho, ale wystarczająco bym usłyszała. – Ale to chyba dobrze. Nie będziemy mieć dodatkowych problemów. Wejdę z tobą do domu i opowiem twoim rodzicom…
- Oni nie są moimi rodzicami! – W tej chwili czułam przypływ złości. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na niego.
- … dobrze. Powiem im oficjalną wersję wydarzeń. To, co naprawdę się wydarzyło niech zostanie między nami. – Nie był zły. Był … szary. Zmęczony. Nie wiem, czemu, ale nagle miałam ochotę go pocieszyć, ale nie wiem, co spowodowało taką zmianę jego nastroju. Odpowiedziałam cicho.

- Przecież nic złego się nie wydarzyło. Po prostu pomógł mi pan. To wszystko. – Teraz to on na mnie nie patrzył. Miał spuszczony wzrok. Chciałam już to mieć za sobą.– Chodźmy.

______________________________________________________________
Do przeczytania! :)