czwartek, 11 września 2014

Rozdział 10

Powoli zeszłam schodami na dół, bo byłam jeszcze zaspana. Było tak ok. 16: 30. Ogarnęła mnie lekka ciekawość, kto wrócił do domu. Wiedziałam, że to nie może być Serena ani Richard, gdyż oboje nie skończyli jeszcze pracy, więc została tylko Jenna, ale miałam nadzieję na inną niespodziankę. Idąc korytarzem słyszałam jakieś szepty. Jeden głos upewnił mnie, że wróciła, ale drugiego nie usłyszałam dobrze. Jedynie cichy szmer. Nie miałam najmniejszej ochoty gadać z małą blondyną. Mała. Trafne określenie, choć ona go nie znosiła, gdy do niej tak mówiłam. Choć mimo wszystko pasowało, gdyż była ode mnie o głowę niższa, ale lubiła chodzić w trampkach i balerinach. Nie lubiła obcasów. Mówiła, że małe jest piękne, że ja z moim wzrostem nie mam szans na przystojnego chłopaka. Ja natomiast uwielbiałam buty na obcasach. Byłyśmy całkiem różne. Ona lubiła zwiewne, krótkie sukienki, ja natomiast wolałam przeróżnej długości i koloru dżinsy. Ja miałam długie, ciemne włosy, a ona niedługie blond loki. Jedynie oczy miałyśmy podobne. Głęboki błękit. Choć sama nie wiem już, z czego wywodziło się nasze podobieństwo oczu. Przedtem myślałam, że to przez wspólnego ojca. Teraz już wiem, że nie. Zresztą Richard ma zielone oczy.
Chcąc uniknąć spotkania z Jenną, weszłam do kuchni. Wprawdzie miało to też drugie
dno – po drzemce zawsze byłam głodna jak wilk. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej wszystko, co było potrzebne, aby zrobić pyszną kanapkę. Sałatę, szczypiorek, masło, pomidor, szynkę i majonez. Wzięłam trzy kromki chleba i zaczęłam przyrządzać kanapkę.
W tym czasie do kuchni wparowała Jenna z chłopakiem. Przestraszyłam się i przez to skaleczyłam się w palec. Zawinęłam go szybko w ręcznik papierowy.
- O, witam. Widzę, że już wróciłaś do domu. – Wyszczerzyłam do niej zęby w nieprzyjaznym uśmiechu.
- Przecież widzisz. Czy może masz problemy ze wzrokiem? – Zawsze tak się do mnie zwracała, ale już od dawna mnie to nie ruszało. – Widzę, że robisz kanapki. – Podskoczyła i teatralnie klasnęła. Nie lubiłam tego, bo zachowywał się jak mała 8-letnia księżniczka.  – Więc zrób też przy okazji dla mnie
i Matt’a. Przyniesiesz nam je do mojego pokoju. – Ten jej nieszczery uśmiech.
- Nie ma mowy. Jak chcesz to sama sobie je zrób. Ja już wychodzę. – Przesunęła wszystkie produkty
w jej stronę, a nóż demonstracyjnie położyłam na jej dłoniach, niczym samuraj podaje długi miecz. Wzięłam talerz z kanapkami i przeszłam obok nich w stronę schodów na górę. W progu się zatrzymałam.
- Matt..? Masz na imię Matt, tak jak…
- Tak, jak ten Matt. Nazywam się Matt Kenderson. Kapitan szkolnej drużyny. – Powiedział trochę zmieszany. Olśniło mnie. W tym momencie potwierdziły się najnowsze plotki o Jennie. Tym razem zwróciłam się do niej.
- Wiesz, że Richard nie jest zadowolony jak przyprowadzasz swoich chłopaków do domu pod jego nieobecność. – W tej chwili w duchu się śmiałam. Tatuś martwi się o córeczkę. Ale nie byle jaką – Jennę Treedis. Zrobiłam jej antyreklamę. W duchu śmiałam się od ucha do ucha. W szkole rozpowiadała, że nie ma to jak jej rodzice. Na wszystko jej pozwalają i do niczego się nie wtrącają.
A tu nadopiekuńczy ojciec.
- Lucy…! – Bingo! Już się wkurzała, a zawsze, gdy byłą w furii jej policzki stawały się bordowe. Dlatego Serena co tydzień zabiera ją na jogę, aby nauczyła się „wyciszać”. Teraz to nie pomagało. Chyba nie usiądzie teraz przed nim i nie zacznie wywijać jakichś pozycji lotosu, czy coś tam. Mnie nie ciągnęło do tych ćwiczeń.
- Jenna, skarbie, pamiętasz, co się stało z twoim ostatnim starszym od ciebie chłopakiem jak go Richard poznał? Radzę ci go dobrze ukryć. Przecież nie chcemy powtórki z rozrywki. – Jakieś trzy miesiące temu Jenna spotykała się z Oliverem. Był on starszy od niej o rok. Richard i Serena pojechali na jakiś bankiet. Oliver przyszedł do niej z trawką. Pamiętam, że czuć to było w całym domu. Niespodziewanie Richard wcześniej wrócił i zobaczył ich bawiących się w salonie. Bardzo się wkurzył. Zaczął przepytywać Olivera i tak się złożyło, że wyszli na taras. Chłopak był już pod wpływem
i niewiele kontaktował, ale Richard tego chyba nawet nie zauważył. Oliver oparł się o barierkę, przewinął się przez poręcz i spadł a ziemię. Taras nie był wysoko, ale on upadł tak niefortunnie, że złamał rękę i skręcił kostkę u nogi. Od tego czasu Oliver i Jenna się nie spotykali.
- Lucy, może już idź do siebie, bo my jesteśmy już duzi i nie musisz nam opowiadać tych twoich bajeczek. – Jenna dodała do tego tyle jadu, ile tylko się dało.
- I tak już miałam iść, ale żeby nie było, ostrzegałam. – Puściłam oko do Matta. Wydawał się miły chłopak z tego, co udało mi się zauważyć tu i w szkole, ale nie był w moim typie. Poszłam do siebie
i odchodząc, usłyszałam tylko skrawek rozmowy.
- Jenna, co ona miała na myśli? Co się z nim stało?.- Słyszałam ściszony głos Matt’a. A zaraz uspakajała go Jenna.
- Ona tylko żartowała… chciała cię przestraszyć i tyle… Nie myśl o tym, bo nie warto.
Czyli wyszło na moje. Zasiałam w nim ziarno zwątpienia i strachu. Szczerze mówiąc zrobiłam to, aby dopiec Jennie. Nie często miałam ku temu sytuacje, a ona miała ich mnóstwo. Czasem miałam prawo się odgryźć, choć to nie jest aż tak podłe, jak niektóre jej zagrywki.
Podreptałam schodami do siebie i zamknęłam drzwi do swojego pokoju. Chciałam być sama. Nie myśleć o niczym i skoncentrować się na tych pięknych kanapkach, które zrobiłam kilka minut temu. Na pewno są pyszne. Dziś jest Jenny kolejka, aby gotować obiad, ale znając życie, to skoro przyszedł do niej chłopak, to nic nie ugotuje, więc muszą mi wystarczyć kanapki. Gdy już je zjadłam, to postanowiłam posprzątać trochę w pokoju i mojej łazience. Zaczęłam od składania ubrań w szafie. Zajęło mi to około pół godziny, więc wzięłam się za kolejne szafki i komody. Godzinę później miałam już posprzątane w pokoju i łazience. Nudziłam się i nie miałam pojęcia, co robić. Leżałam na łóżku
z nogami w górze, a głową zwisającą w dół. Słuchałam bicia zegarka. Serena i Richard zapewne jeszcze nie wrócili, więc nie było sensu schodzić, bo nie chciałam się znów natknąć na Jennę
i prowadzić z nią te gierki słowne. Podczas sprzątania pod łóżkiem znów znalazłam mój pamiętnik. Zaczęłam go pisać dawno temu, ale wraz z upływam lat moje wpisy do niego były dodawane coraz rzadziej. Wzięłam go do ręki i usiadłam prosto na łóżku. Pierwsza strona była urozmaicona przeróżnymi naklejkami poczynając od disnejowskich księżniczek, a kończąc na naklejkach różnych aktorów i zespołów typu Linkin Park czy Evenescene. Było też wiele rysunków na niej, ale mimo wszystko główną rzeczą, która zajmowała większość miejsca na stronie było moje imię i nazwisko. Wiedziałam, że gdyby ktoś znalazł go i przeczytał mógłby urządzić mi prawdziwe piekło na ziemi, dużo gorsze problemy niż mam teraz. W koncu opisywałam w nim wszystki swoje uczucia, jakie w danum monencie mną targały.  Ale wiedziałam, że nikt go nie znajdzie. Zrobiłam na niego dogodną skrytkę. Mianowicie w dolnej stronie łóżka, pod spodem wyjęłam trzy deseczki, na których leżał materac. Włożyłam tam małe pudełeczko, w którym zawsze chowałam pamiętnik. Te pudełeczko oczywiście nie było takie małe, bo pamiętnik by się nie zmieścił. Pamiętam te czasy, gdy miałam
8 lat… Niby wszystko było takie beztroskie, ale jednak… to wtedy właśnie zaczynałam rozumieć ten otaczający mnie świat i to, że aby przetrwać muszę sama być silna, bo nie ma osoby, która by przeżyła życie oraz stawiła czoło moim problemom zamiast mnie… Moje problemy w wieku ośmiu lat… „Tato!!! Jenna zjadła moje ostatnie ciastko!” „Tato! Jenna połamała moje kredki i porwała obrazek..”. Z czasem to przeminęło, a ich miejsce zajęły poważniejsze sprawy, lecz prawdziwym testem na to, czy jestem dość silna jest sytuacja w jakiej się obecnie znalazłam. Musze przejść przez to obronną ręką. Musze wynieść z domu Richarda wszystko, co najlepsze. Zapomnieć
o upokorzeniach i niesprawiedliwości.
Siedziałam teraz z głową w chmurach, bezsensownie przeglądając kartki pamiętnika… Każdy wpis miał datę, jak to zwykle przy wpisach w pamiętnikach. Przeglądając kartki wróciło do mnie wiele wspomnień, które zapomniałam. I te miłe, ale też te mniej. Usłyszałam dobiegający z dołu glos Richarda. Schowałam pamiętnik do skrytki i zeszłam na dół. Znów robił wykład Jennie, czemu nie zrobiła kolacji. Ja nie miałam nigdy takich sytuacji, bo zawsze wypełniałam swoje obowiązki, ale patrząc z drugiej strony, nic nie mogło mnie rozpraszać, bo prawdę mówiąc, nie miałam swojego życia towarzyskiego. Było to smutne, ale prawdziwe.
Przeszłam obok kłócących się córki z ojcem i weszłam do kuchni. Wzięłam z lodówki butelkę soku pomarańczowego i przeszłam do salonu.
- Już nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja! – Rozbrzmiewał dookoła głos Richarda.
- Oj tato.. Przesadzasz. Czasem zdarzy mi się zapomnieć, a ty już robisz z tego aferę. Odpuść.
- Czasem?! – Jenna stała i się nie przejmowała, tylko oglądała swoje paznokcie. – Powiedz mi w takim razie, co sprawiło, że zapomniałaś?! – Richard nie dawał za wygraną. Widać było, że był nieźle wkurzony. – Znów przyszła do ciebie jakaś twoja koleżaneczka?! Mam już tego dosyć. Byłem pobłażliwy, ale widzę, że przynosi to odwrotne skutki niż zakładałem. Dobrze wiem, że ktoś u ciebie był, bo zawsze jak zapominasz to tak jest. Pytanie, więc kto to był? – Na szczęście Richard był teraz tak pochłonięty rozmową z Jenną, że mnie nie zauważał. I dobrze dla mnie. Do czasu…
- O, Lucy! A ty, co tak siedzisz? Nie mogłaś jej zwrócić uwagi, aby się przykładała do obowiązków? Jesteś jej starszą siostrą. To do czegoś zobowiązuje.
- Wiesz Richardzie, że ona nigdy mnie nie słucha. Ta kłótnia, to sprawa między wami, nie
mną. – Starałam się mówić najspokojniej, jak to tylko możliwe. Wstałam i przeszłam przez salon
w stronę tarasu. Przystanęłam na chwilę i się obróciłam. – Powinieneś zacząć zwracać uwagę na chłopaków, z jakimi się umawia twoja córka. To w końcu oni ją rozpraszają i to przez nich zawala swoje obowiązki. – Po tych słowach obróciłam się i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam ochoty słuchać dalszej części ich kłótni. Przeszłam się do ogródka Sereny i usiadłam na huśtawce, aby w spokoju oglądać zachód słońca. Myślałam o wszystkim i o niczym. Wreszcie przypomniałam sobie o tym, że Jenson miał przyjść znów wieczorem, ale a w dalszym ciągu nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Było mi trochę głupio, ale też nie widziałam sensu tej rozmowy. Zaraz tu przyjdzie…, ale mnie tu już nie będzie. Wstałam i poszłam w stronę mojego ukochanego ogrodu. Nie byłam tam od jakiegoś czasu. Muszę to nadrobić, bo zaniedbałam go. Szłam teraz alejką pośród drzew. Słońce prawie już zaszło za horyzont, więc za kilkanaście minut będzie ciemno. Byłam już w ogrodzie. Szłam powoli przez ogromny ogród. Rośliny powoli się szykowały do zimowego snu. W końcu była jesień, ale mimo wszystko było dość ciepło. Przysiadłam na ławeczce i rozkoszowałam się ostatnimi dziś, promieniami słońca.  Chwilę później usłyszałam ciche pęknięcie gałązki i obróciłam się. Obok starej, wysokiej wierzby stał Jenson.
- Jak mnie tu znalazłeś? – Byłam teraz zła na siebie.
- Miałem nadzieję, że znajdę cię przy twoim domu, a skoro cię tam nie zastałem, to pomyślałem, że możesz być tutaj i się nie pomyliłem. Byłaś tu pierwszej nocy, gdy tu przyjechałem. Tamto spotkanie nie było przyjazne, ale widziałem, że uwielbiasz to miejsce. – Czyżbym była aż tak przewidywalna? Wiedział, że tu będę, mimo, że ja nie byłam do końca pewna, że tu przyjdę.
- A więc… domyślam się, że chcesz porozmawiać. – Nie było sensu się wykręcać. Wiem, że nic by to nie dało. Jenson podszedł do mnie i usiadł na przeciwnym końcu ławki.
- Chce ci przemówić do rozsądku i wyjaśnić, że to, co wtedy widziałaś to nie to, co myślisz. Źle tamto zinterpretowałaś. – Delikatnie położył swoją dłoń na mojej, ale ja od razu ją strąciłam.
- Nie musisz mi nic „tłumaczyć”. Jeśli po prostu boisz się, że komuś powiem i wyjawię twój sekret czy coś, to nie masz się czego obawiać. – Lekko podniosłam głos, ale nie patrzyłam na niego. Utkwiłam swój wzrok w jakimś źdźble trawy.
- Lucy, spójrz na mnie! Ja nie jestem gejem! Co mam zrobić, aby ci to udowodnić i abyś porzuciła to, co myślisz, że widziałaś? – On także podniósł głos. Nie wiem czy mu wierzyć, ale w końcu wiem, co widziałam! Prawda? Do tego ten mój dzisiejszy sen… Już sama nie wiem, co myśleć.
- Wzrok nie kłamie. Jak już mówiłam, nie zdradzę… - przerwał mi.

- Cholera, Lucy! Nie mógłbym być gejem! Ten facet, którego widziałaś, to przyjaciel z Collegu! Przyjaciel! Nie interesują mnie faceci, ale kobiety! Co mam zrobić? – Zanim zdołałam cokolwiek zrobić, pocałował mnie. Było to coś… innego, magicznego. Oddałam pocałunek i pozwoliłam, aby mnie niósł. Teraz wiem, że on nie mógł być gejem. Żaden mężczyzna, który czuje pociąg do innego mężczyzny nie mógłby tak namiętnie pocałować żadnej kobiety. Dawał w ten pocałunek całego siebie, a ja o tym wiedziałam. Jednak chyba mówił prawdę. I pomyśleć, że aby mnie przekonać, zdołał pocałować mnie, ale nie zwyczajnie. Dał w ten namiętny pocałunek całego siebie. Wszystko zakręciło się i odleciało w siną dal. 

3 komentarze:

  1. Myślałam że Jenson okaże się gejem a tu figa, ale to nawet dobrze lubię go i tak pasuje mi do naszej Lucy :D Bardzo lubię Twoje obydwa blogi, piszesz naprawdę świetnie i bardzo przyjemnie się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i tak jak myślałam, że nie jest gejem :D Ciesze sie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział świetny, zaskakujący, ten nauczyciel jest pedofilem i zgwałcił Jensona? tak mi się wydaje, chciała bym się mylić, kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń