Siedzieliśmy sobie na tej ławeczce nawet nie wiem
ile. Czas się zatrzymał, a my rozmawialiśmy
i rozmawialiśmy. Oglądaliśmy niebo, wypatrywaliśmy gwiazd, a Jenson w tym czasie mi dokładnie wyjaśnił, co się stało wtedy wieczorem, gdy do niego szłam. Wydaje się, że to było z milion lat temu. Wszystko było takie odległe…, ale to chyba dobrze. Łatwiej jest takie drobne nieporozumienia potem zostawić w tyle i nigdy do nich nie wracać.
i rozmawialiśmy. Oglądaliśmy niebo, wypatrywaliśmy gwiazd, a Jenson w tym czasie mi dokładnie wyjaśnił, co się stało wtedy wieczorem, gdy do niego szłam. Wydaje się, że to było z milion lat temu. Wszystko było takie odległe…, ale to chyba dobrze. Łatwiej jest takie drobne nieporozumienia potem zostawić w tyle i nigdy do nich nie wracać.
Okazało się, że ten mężczyzna, który wtedy u niego
był to Joe, przyjaciel z dawnych lat. Przyjechał do Jensona, bo tak naprawdę
Jenson to jego jedyna, można powiedzieć, „rodzina”. Kiedyś byli nierozłączni, a
potem Joe musiał wyjechać z rodziną, czyli dziadkami, bo jego rodzice zginęli
w wypadku, gdy miał 3 latka. Bardzo to przeżył i zamkną się w sobie. Wtedy jedynie Jenson umiał do niego dotrzeć i pomóc mu. I tak się zaprzyjaźnili… aż do wspomnianego wcześniej wyjazdu. Spotkali się dopiero przez przypadek w colllegu, na którym studiują razem, a raczej studiowali, bo Jenson właśnie się przenosi do naszego. Musi tylko tam dokończyć semestr i przeniesie się tu na dobre, bo jest na pierwszym roku studiów. (Zabawne, ale nadal nie wiem, co studiuje. Musze go kiedyś o to zapytać.) Joe pół roku temu się ożenił, a Jenson był świadkiem na ich ślubie. Podobno Joe był bardzo zakochany. Po ślubie Jens wyjechał i nie rozmawiał od tego czasu z Joe.
w wypadku, gdy miał 3 latka. Bardzo to przeżył i zamkną się w sobie. Wtedy jedynie Jenson umiał do niego dotrzeć i pomóc mu. I tak się zaprzyjaźnili… aż do wspomnianego wcześniej wyjazdu. Spotkali się dopiero przez przypadek w colllegu, na którym studiują razem, a raczej studiowali, bo Jenson właśnie się przenosi do naszego. Musi tylko tam dokończyć semestr i przeniesie się tu na dobre, bo jest na pierwszym roku studiów. (Zabawne, ale nadal nie wiem, co studiuje. Musze go kiedyś o to zapytać.) Joe pół roku temu się ożenił, a Jenson był świadkiem na ich ślubie. Podobno Joe był bardzo zakochany. Po ślubie Jens wyjechał i nie rozmawiał od tego czasu z Joe.
Wtedy wieczorem niespodziewanie u drzwi Jensona
stanął Joe. Podobno wyglądał okropnie. Powiedział, że musi tu zostać. Jens
zadzwonił do zaprzyjaźnionego profesora, aby dowiedzieć się, co się stało. Otóż
Melissa zginęła w wypadku samochodowym miesiąc temu, a Joe przez ten miesiąc
siedział w mieszkaniu i się staczał. Zaniepokojony tym profesor, wysłał go do
Jensona. Tamtego wieczora Joe wszystko mu opowiadał, a w pewnym momencie pękł i
się rozkleił.
- To wtedy zobaczyłaś. – Tymi słowami Jenson zakończył.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam
powiedzieć. Było mi głupi, że aż tak moje wyobrażenie odbiegało od
rzeczywistości. Było mi strasznie, strasznie głupio. Siedziałam przez chwilę w
ciszy, starając się utkwić wzrok w jakimś mało konkretnym punkcie. Wreszcie
znalazłam, ofiarę. Było to mały, biały kamyk, który pod intensywnością mojego
spojrzenia już dawno powinien spłonąć.
- Nic nie powiesz…? – Znów odezwał się Jenson. Miałam lekkie wrażenie,
że był trochę zakłopotany, bo spoglądał na mnie ukradkiem, jakby starając się
nie spłoszyć rannego zwierzęcia. To było niedorzeczne. Musiałam coś powiedzieć…,
ale nie miałam zielonego pojęcia, co. Nic nie wydawało się być odpowiednie. W
końcu zdecydowałam się wypowiedzieć tylko jedno słowo.
- Przepraszam… - Jenson od razu przeniósł na mnie wzrok. Wyglądał na
zdziwionego.
- Za co mnie przepraszasz? – Musiałam mu tłumaczyć, jakby to nie było
oczywiste.
- No… za to. Za to, że tak pochopnie oceniłam sytuację… i ciebie.
Wiem, nie powinnam, ale… choć nie mam nic na swoje usprawiedliwieni, to…
Przepraszam. Zapewne przez moje zachowanie nie będziesz chciał mnie teraz znać…
- Mówiłam wszystko, co uważałam za słuszne. W końcu to była prawda. Potok słów
wylewał się z moich ust tak szybko, że nie sposób było mnie zatrzymać. W końcu
Jensonowi udało się mi przerwać.
- Nie masz, za co mnie przepraszać.
- Jak to nie?! Ale przecież… - znów mi przerwał.
- Tak, wiem. Nic się nie stało. Rozumiem i zapominam. Chodź tu. – Otworzył ramiona, dając mi jednoznacznie,
że mam odejść jeszcze bliżej. Przysiadłam się, a on mnie przytulił,
równocześnie szczelnie otulają mnie swoimi muskularnymi ramionami. Było mi tak
dobrze. Przypomniało mi to
o pocałunku, którego tematu nie poruszaliśmy podczas rozmowy. Wprawdzie zdarzyło się to kilkadziesiąt minut temu, ale ja wciąż miałam dreszcze. Nie były one w jakiś sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie – miłe. Robiło się ciepło na sercu, ale i na całym ciele. Skoro żadne z nas nie poruszyło tego tematu w trakcie rozmowy, to ja teraz też nie mam zamiaru tego robić. Lepiej zostawić wszystko takie, jakie jest.
o pocałunku, którego tematu nie poruszaliśmy podczas rozmowy. Wprawdzie zdarzyło się to kilkadziesiąt minut temu, ale ja wciąż miałam dreszcze. Nie były one w jakiś sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie – miłe. Robiło się ciepło na sercu, ale i na całym ciele. Skoro żadne z nas nie poruszyło tego tematu w trakcie rozmowy, to ja teraz też nie mam zamiaru tego robić. Lepiej zostawić wszystko takie, jakie jest.
- A więc … zapominamy o wszystkim? – Zapytałam niepewnie dalej trwając
w jego uścisku.
- Tak. Właśnie to zaproponowałem, więc tak.
- Więc… - odsunęłam się od niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. –
Przyjaciele? – Tylko to miałam odwagę zaproponować. Mimo, iż w gdzieś w głębi
chciałam chyba czegoś więcej, to tak naprawdę
i tak bym się tego bała.
i tak bym się tego bała.
Jenson niepewnie na mnie spojrzał, a potem podał mi
dłoń, abym mogła ją uścisnąć.
- Przyjaciele.
Siedzieliśmy potem jeszcze przez chwilę na tej
ławeczce. W tym czasie podeszłam do różanego krzewu i poobłamywałam uschłe
gałązki. W końcu i tak niedługo wszystkie liście miały opaść. Zbliżała się
zima.
- Możesz spojrzeć, która jest godzina? Zrobiło się trochę chłodno. –
Jenson wyciągną komórkę i zrobił to, o co go prosiłam.
- Niedługo 23. Patrz jak ten czas szybko leci… - 23! O nie… Musze
wracać, bo się nie wyśpię! Jutro przecież pierwszy dzień szkoły po przerwie. I
tak przedłużyli ją o dwa dni, bo nie zdążyli jeszcze wszystkiego naprawić po
tym wybuchu. I tak pewnie wschodnie skrzydło kompleksu będzie zamknięte, bo
straż nie wydała podobno pozwolenia na to, aby prowadzić lekcje w tej części
szkoły. Zostały natomiast jeszcze dwa inne budynki szkolne, jeden większy od
tamtego, a drugi taki sam. Szczerze mówiąc, to nigdy nie miałam lekcji w żadnym
z nich. Każda klasa była przydzielona do konkretnego budynku, a wszelkie lekcje
odbywały się w klasach znajdujących się na jego terenie. Cóż… jakoś wszyscy się
pomieścimy. Dyrektor zapewne tego dopilnuje.
- Wiesz… muszę się zbierać już. – Niepewnie spojrzałam na Jensona. –
Wiesz… jutro mam już szkołę, więc musze się wyspać i wyszykować…
- Tak, rozumiem. Idź już, nie zatrzymuję Cię. – Przytulił mnie na
pożegnanie, a potem wyruszyłam
w drogę powrotną do domu. Jenson zapewne także poszedł już do domu.
w drogę powrotną do domu. Jenson zapewne także poszedł już do domu.
Szczerze mówiąc wcale nie specjalnie śpieszyło mi się
do domu. Szłam powoli, a drogę oświetlało mi światło księżyca. Ktoś by zapytał,
czy nie boję się sama chodzić po opustoszałych ścieżka, a do tego jeszcze w
nocy, to moja odpowiedź brzmiałaby: nie. Od maleńkości samach zwiedzałam
okoliczne tereny. Znałam je jak mało kto. W końcu prawie wszędzie kiedyś się
chowałam. Pamiętam, że kiedyś Richard mnie mocno skrzyczał za coś. Pamiętam, że
płakałam, ale nie pamiętam, za co na mnie wtedy nakrzyczał. Byłam także zła.
Cichaczem wyszłam sama z domu i biegłam, gdzie mnie nogi poniosą. Miałam wtedy
chyba 6 lat. Znalazłam jakiś domek w gałęzi, znajdujący się na skraju lasu.
Dobrze widziałam z tej odległości nasz dom, mimo, iż znajdował się on spory
kawałek ode mnie. Przyczaiłam się i siedziałam tam. Pamiętam, że szukali mnie
kilka ładnych godzin, a ja za ten czas porządnie zmarzłam. Była to chyba
wczesna wiosna, tak, że śnieg ledwo stopniał. Znalazł mnie przez przypadek
leśniczy. Było ciemno, więc to, że mnie zobaczył i to dobrze ukrytą normalnie
graniczyło z cudem. Oddał mnie Richardowi, a na odchodne powiedział, abym nigdy
tak nie robiła, a jeśli by mi chociaż przyszedł taki pomysł do głowy, to abym
zamiast się chować to przyszła do niego. Dobrze wiedziałam, gdzie mieszka, więc
kiedyś do niego przyszłam. Było to chyba jakieś 2-3 miesiące po tamtym.
Poczęstował mnie herbatką, a potem odprowadził do domu.
Szłam teraz dobrze mi znaną alejką. Było ciemno, ale
księżyc oświetlał mi drogę. Była pełnia, a ja ją uwielbiałam. Było w niej coś
magicznego. Nie bez powodu w różnych książkach o wilkołakach czy innych był on
jednym z kluczowych rzeczy w rozwiązaniu jakiejś sprawy. Lubiłam czytać.
Zwłaszcza książki fantasy, lecz najczęściej czytałam książki z gatunku Paranolmal Romance. Ostatnio jednak
zaniedbałam to.
Już prawie byłam w domu. Dzieliło mnie od niego
zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nagle usłyszałam jakiś szelest z pobliskich
krzaków. Pewnie to był wiatr, więc znów ruszyłam przed siebie. Znów ten
szelest, ale jakby głośniejszy. Trochę to podejrzane, zwłaszcza, że ten pas
krzaków był spory.
-
Jest tu kto? – niepewnie zapytałam, choć wiedziałam, że była to głupota, bo
nikogo na pewno tam nie było.
Postanowiłam jednak to sprawdzić. Wzięłam z pobocza
długi, solidny kij, był takiej wielkości, że bez problemów mogłabym sprawdzić
krzaki. Podeszłam i włożyłam patyk między gałęzie. Przeczesałam krzak od góry
do dołu, aż przypadkiem trafiłam na coś innego niż gałąź, czy liście. Było to
coś niedużego i było nisko na ziemi. Po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, którego
na początku nie rozpoznałam, bo zagłuszył go szelest liści targanych
wiaterkiem. Znów ten dźwięk, ale tym razem go rozpoznałam. Miauknięcie.
Odrzuciłam kij na bok i szybko podeszłam bliżej. Rozchyliłam gałęzie,
a moim oczom ukazał się malutki, biały (właściwie to niekoniecznie biały, bo był bardzo brudny), kotek. Wystawiłam ręce, a on chwiejnym krokiem wyszedł z krzaków. Po chwili zauważyłam, że ma coś nie tak z przednią, lewą łapką. Wzięłam go na ręce i pomaszerowałam do domu.
a moim oczom ukazał się malutki, biały (właściwie to niekoniecznie biały, bo był bardzo brudny), kotek. Wystawiłam ręce, a on chwiejnym krokiem wyszedł z krzaków. Po chwili zauważyłam, że ma coś nie tak z przednią, lewą łapką. Wzięłam go na ręce i pomaszerowałam do domu.
Cichutko, na paluszkach weszłam do domu, a potem do
kuchni. Nadal trzymając pieszczocha na rękach wyciągnęłam z szafki małą, żółtą
miseczkę, a z lodówki mleko. Nadal na paluszkach poszłam schodami na górę, do
swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, a kotka położyłam na moim łóżku. Na podłodze
rozłożyłam miseczkę i dolałam mleka. Podstawiłam go do miski i przez chwilę
przyglądałam się jak niepewnie sprawdza, co to, potem powoli bierze malutki
łyczek, aż w końcu się rozkręca
i łapczywie pije. Widać był głodny. W łazience umościłam mu posłanie ze starego koca, którego już nie używałam. Powinno mu być wygodnie. On w tym czasie wypił całą miseczkę i powoli, chwiejnym krokiem przydreptał do mnie. Pochyliłam się i go pogłaskałam. Położyłam go na posłaniu, które mu przygotowałam, a sama poszłam po jego miseczkę. Znów wlałam mleko i mu przyniosłam do łazienki. Zasnął. Jak słodko wtedy wyglądał. Będę musiała jutro popytać lub wywiesić ogłoszenia, czy komuś się nie zapodział. Zobaczę. Od początku przypadł mi do serca. Jeśli nikt się nie zgłosi, to zostanie
u mnie. Będę musiała powiedzieć o tym Serenie i Richardowi. Potem do weterynarza, aby zbadał mu łapkę, a następnie jakoś spróbuję go wyczyścić, ale to wszystko jutro, po szkole.
i łapczywie pije. Widać był głodny. W łazience umościłam mu posłanie ze starego koca, którego już nie używałam. Powinno mu być wygodnie. On w tym czasie wypił całą miseczkę i powoli, chwiejnym krokiem przydreptał do mnie. Pochyliłam się i go pogłaskałam. Położyłam go na posłaniu, które mu przygotowałam, a sama poszłam po jego miseczkę. Znów wlałam mleko i mu przyniosłam do łazienki. Zasnął. Jak słodko wtedy wyglądał. Będę musiała jutro popytać lub wywiesić ogłoszenia, czy komuś się nie zapodział. Zobaczę. Od początku przypadł mi do serca. Jeśli nikt się nie zgłosi, to zostanie
u mnie. Będę musiała powiedzieć o tym Serenie i Richardowi. Potem do weterynarza, aby zbadał mu łapkę, a następnie jakoś spróbuję go wyczyścić, ale to wszystko jutro, po szkole.
Przez chwilę krzątałam się po łazience, szykując się
do snu, a potem położyłam się. Przez chwilę myślałam o całym dzisiejszym dniu.
Począwszy od rana, przez popołudnie i wieczór. Było wiele pozytywów, ale i
kilka nie miłych akcentów. W końcu po nocnej burzy mózgów, kompletnie
wyczerpana, zasnęłam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz