poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 11

Siedzieliśmy sobie na tej ławeczce nawet nie wiem ile. Czas się zatrzymał, a my rozmawialiśmy
i rozmawialiśmy. Oglądaliśmy niebo, wypatrywaliśmy gwiazd, a Jenson w tym czasie mi dokładnie wyjaśnił, co się stało wtedy wieczorem, gdy do niego szłam. Wydaje się, że to było z milion lat temu. Wszystko było takie odległe…, ale to chyba dobrze. Łatwiej jest takie drobne nieporozumienia potem zostawić w tyle i nigdy do nich nie wracać.
Okazało się, że ten mężczyzna, który wtedy u niego był to Joe, przyjaciel z dawnych lat. Przyjechał do Jensona, bo tak naprawdę Jenson to jego jedyna, można powiedzieć, „rodzina”. Kiedyś byli nierozłączni, a potem Joe musiał wyjechać z rodziną, czyli dziadkami, bo jego rodzice zginęli
w wypadku, gdy miał 3 latka. Bardzo to przeżył i zamkną się w sobie. Wtedy jedynie Jenson umiał do niego dotrzeć i pomóc mu. I tak się zaprzyjaźnili… aż do wspomnianego wcześniej wyjazdu. Spotkali się dopiero przez przypadek w colllegu, na którym studiują razem, a raczej studiowali, bo Jenson właśnie się przenosi do naszego.  Musi tylko tam dokończyć semestr i przeniesie się tu na dobre, bo jest na pierwszym roku studiów. (Zabawne, ale nadal nie wiem, co studiuje. Musze go kiedyś o to zapytać.) Joe pół roku temu się ożenił, a Jenson był świadkiem na ich ślubie. Podobno Joe był bardzo zakochany. Po ślubie Jens wyjechał i nie rozmawiał od tego czasu z Joe.
Wtedy wieczorem niespodziewanie u drzwi Jensona stanął Joe. Podobno wyglądał okropnie. Powiedział, że musi tu zostać. Jens zadzwonił do zaprzyjaźnionego profesora, aby dowiedzieć się, co się stało. Otóż Melissa zginęła w wypadku samochodowym miesiąc temu, a Joe przez ten miesiąc siedział w mieszkaniu i się staczał. Zaniepokojony tym profesor, wysłał go do Jensona. Tamtego wieczora Joe wszystko mu opowiadał, a w pewnym momencie pękł i się rozkleił.
- To wtedy zobaczyłaś. – Tymi słowami Jenson zakończył.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam powiedzieć. Było mi głupi, że aż tak moje wyobrażenie odbiegało od rzeczywistości. Było mi strasznie, strasznie głupio. Siedziałam przez chwilę w ciszy, starając się utkwić wzrok w jakimś mało konkretnym punkcie. Wreszcie znalazłam, ofiarę. Było to mały, biały kamyk, który pod intensywnością mojego spojrzenia już dawno powinien spłonąć.
- Nic nie powiesz…? – Znów odezwał się Jenson. Miałam lekkie wrażenie, że był trochę zakłopotany, bo spoglądał na mnie ukradkiem, jakby starając się nie spłoszyć rannego zwierzęcia. To było niedorzeczne. Musiałam coś powiedzieć…, ale nie miałam zielonego pojęcia, co. Nic nie wydawało się być odpowiednie. W końcu zdecydowałam się wypowiedzieć tylko jedno słowo.
- Przepraszam… - Jenson od razu przeniósł na mnie wzrok. Wyglądał na zdziwionego.
- Za co mnie przepraszasz? – Musiałam mu tłumaczyć, jakby to nie było oczywiste.
- No… za to. Za to, że tak pochopnie oceniłam sytuację… i ciebie. Wiem, nie powinnam, ale… choć nie mam nic na swoje usprawiedliwieni, to… Przepraszam. Zapewne przez moje zachowanie nie będziesz chciał mnie teraz znać… - Mówiłam wszystko, co uważałam za słuszne. W końcu to była prawda. Potok słów wylewał się z moich ust tak szybko, że nie sposób było mnie zatrzymać. W końcu Jensonowi udało się mi przerwać.
- Nie masz, za co mnie przepraszać.
- Jak to nie?! Ale przecież… - znów mi przerwał.
- Tak, wiem. Nic się nie stało. Rozumiem i zapominam.  Chodź tu. – Otworzył ramiona, dając mi jednoznacznie, że mam odejść jeszcze bliżej. Przysiadłam się, a on mnie przytulił, równocześnie szczelnie otulają mnie swoimi muskularnymi ramionami. Było mi tak dobrze. Przypomniało mi to
o pocałunku, którego tematu nie poruszaliśmy podczas rozmowy. Wprawdzie zdarzyło się to kilkadziesiąt minut temu, ale ja wciąż miałam dreszcze. Nie były one w jakiś sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie – miłe. Robiło się ciepło na sercu, ale i na całym ciele. Skoro żadne z nas nie poruszyło tego tematu w trakcie rozmowy, to ja teraz też nie mam zamiaru tego robić. Lepiej zostawić wszystko takie, jakie jest.
- A więc … zapominamy o wszystkim? – Zapytałam niepewnie dalej trwając w jego uścisku.
- Tak. Właśnie to zaproponowałem, więc tak.
- Więc… - odsunęłam się od niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. – Przyjaciele? – Tylko to miałam odwagę zaproponować. Mimo, iż w gdzieś w głębi chciałam chyba czegoś więcej, to tak naprawdę
i tak bym się tego bała.
Jenson niepewnie na mnie spojrzał, a potem podał mi dłoń, abym mogła ją uścisnąć.
- Przyjaciele.
Siedzieliśmy potem jeszcze przez chwilę na tej ławeczce. W tym czasie podeszłam do różanego krzewu i poobłamywałam uschłe gałązki. W końcu i tak niedługo wszystkie liście miały opaść. Zbliżała się zima.
- Możesz spojrzeć, która jest godzina? Zrobiło się trochę chłodno. – Jenson wyciągną komórkę i zrobił to, o co go prosiłam.
- Niedługo 23. Patrz jak ten czas szybko leci… - 23! O nie… Musze wracać, bo się nie wyśpię! Jutro przecież pierwszy dzień szkoły po przerwie. I tak przedłużyli ją o dwa dni, bo nie zdążyli jeszcze wszystkiego naprawić po tym wybuchu. I tak pewnie wschodnie skrzydło kompleksu będzie zamknięte, bo straż nie wydała podobno pozwolenia na to, aby prowadzić lekcje w tej części szkoły. Zostały natomiast jeszcze dwa inne budynki szkolne, jeden większy od tamtego, a drugi taki sam. Szczerze mówiąc, to nigdy nie miałam lekcji w żadnym z nich. Każda klasa była przydzielona do konkretnego budynku, a wszelkie lekcje odbywały się w klasach znajdujących się na jego terenie. Cóż… jakoś wszyscy się pomieścimy. Dyrektor zapewne tego dopilnuje.
- Wiesz… muszę się zbierać już. – Niepewnie spojrzałam na Jensona. – Wiesz… jutro mam już szkołę, więc musze się wyspać i wyszykować…
- Tak, rozumiem. Idź już, nie zatrzymuję Cię. – Przytulił mnie na pożegnanie, a potem wyruszyłam
w drogę powrotną do domu. Jenson zapewne także poszedł już do domu.
Szczerze mówiąc wcale nie specjalnie śpieszyło mi się do domu. Szłam powoli, a drogę oświetlało mi światło księżyca. Ktoś by zapytał, czy nie boję się sama chodzić po opustoszałych ścieżka, a do tego jeszcze w nocy, to moja odpowiedź brzmiałaby: nie. Od maleńkości samach zwiedzałam okoliczne tereny. Znałam je jak mało kto. W końcu prawie wszędzie kiedyś się chowałam. Pamiętam, że kiedyś Richard mnie mocno skrzyczał za coś. Pamiętam, że płakałam, ale nie pamiętam, za co na mnie wtedy nakrzyczał. Byłam także zła. Cichaczem wyszłam sama z domu i biegłam, gdzie mnie nogi poniosą. Miałam wtedy chyba 6 lat. Znalazłam jakiś domek w gałęzi, znajdujący się na skraju lasu. Dobrze widziałam z tej odległości nasz dom, mimo, iż znajdował się on spory kawałek ode mnie. Przyczaiłam się i siedziałam tam. Pamiętam, że szukali mnie kilka ładnych godzin, a ja za ten czas porządnie zmarzłam. Była to chyba wczesna wiosna, tak, że śnieg ledwo stopniał. Znalazł mnie przez przypadek leśniczy. Było ciemno, więc to, że mnie zobaczył i to dobrze ukrytą normalnie graniczyło z cudem. Oddał mnie Richardowi, a na odchodne powiedział, abym nigdy tak nie robiła, a jeśli by mi chociaż przyszedł taki pomysł do głowy, to abym zamiast się chować to przyszła do niego. Dobrze wiedziałam, gdzie mieszka, więc kiedyś do niego przyszłam. Było to chyba jakieś 2-3 miesiące po tamtym. Poczęstował mnie herbatką, a potem odprowadził do domu.
Szłam teraz dobrze mi znaną alejką. Było ciemno, ale księżyc oświetlał mi drogę. Była pełnia, a ja ją uwielbiałam. Było w niej coś magicznego. Nie bez powodu w różnych książkach o wilkołakach czy innych był on jednym z kluczowych rzeczy w rozwiązaniu jakiejś sprawy. Lubiłam czytać. Zwłaszcza książki fantasy, lecz najczęściej czytałam książki z gatunku Paranolmal Romance. Ostatnio jednak zaniedbałam to.
Już prawie byłam w domu. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nagle usłyszałam jakiś szelest z pobliskich krzaków. Pewnie to był wiatr, więc znów ruszyłam przed siebie. Znów ten szelest, ale jakby głośniejszy. Trochę to podejrzane, zwłaszcza, że ten pas krzaków był spory.
- Jest tu kto? – niepewnie zapytałam, choć wiedziałam, że była to głupota, bo nikogo na pewno tam nie było.
Postanowiłam jednak to sprawdzić. Wzięłam z pobocza długi, solidny kij, był takiej wielkości, że bez problemów mogłabym sprawdzić krzaki. Podeszłam i włożyłam patyk między gałęzie. Przeczesałam krzak od góry do dołu, aż przypadkiem trafiłam na coś innego niż gałąź, czy liście. Było to coś niedużego i było nisko na ziemi. Po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, którego na początku nie rozpoznałam, bo zagłuszył go szelest liści targanych wiaterkiem. Znów ten dźwięk, ale tym razem go rozpoznałam. Miauknięcie. Odrzuciłam kij na bok i szybko podeszłam bliżej. Rozchyliłam gałęzie,
a moim oczom ukazał się malutki, biały (właściwie to niekoniecznie biały, bo był bardzo brudny), kotek. Wystawiłam ręce, a on chwiejnym krokiem wyszedł z krzaków. Po chwili zauważyłam, że ma coś nie tak z przednią, lewą łapką. Wzięłam go na ręce i pomaszerowałam do domu.
Cichutko, na paluszkach weszłam do domu, a potem do kuchni. Nadal trzymając pieszczocha na rękach wyciągnęłam z szafki małą, żółtą miseczkę, a z lodówki mleko. Nadal na paluszkach poszłam schodami na górę, do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, a kotka położyłam na moim łóżku. Na podłodze rozłożyłam miseczkę i dolałam mleka. Podstawiłam go do miski i przez chwilę przyglądałam się jak niepewnie sprawdza, co to, potem powoli bierze malutki łyczek, aż w końcu się rozkręca
i łapczywie pije. Widać był głodny. W łazience umościłam mu posłanie ze starego koca, którego już nie używałam. Powinno mu być wygodnie. On w tym czasie wypił całą miseczkę i powoli, chwiejnym krokiem przydreptał do mnie. Pochyliłam się i go pogłaskałam. Położyłam go na posłaniu, które mu przygotowałam, a sama poszłam po jego miseczkę. Znów wlałam mleko i mu przyniosłam do łazienki. Zasnął. Jak słodko wtedy wyglądał. Będę musiała jutro popytać lub wywiesić ogłoszenia, czy komuś się nie zapodział. Zobaczę. Od początku przypadł mi do serca. Jeśli nikt się nie zgłosi, to zostanie
u mnie. Będę musiała powiedzieć o tym Serenie i Richardowi. Potem do weterynarza, aby zbadał mu łapkę, a następnie jakoś spróbuję go wyczyścić, ale to wszystko jutro, po szkole.

Przez chwilę krzątałam się po łazience, szykując się do snu, a potem położyłam się. Przez chwilę myślałam o całym dzisiejszym dniu. Począwszy od rana, przez popołudnie i wieczór. Było wiele pozytywów, ale i kilka nie miłych akcentów. W końcu po nocnej burzy mózgów, kompletnie wyczerpana, zasnęłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz