poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 12

Las. Miejsce, które znałam od dziecka i od dziecka często w nim przebywałam. Szłam jedną
z wielu ścieżek biegnących na teranie tego lasu. Świeciło słońce, a ja skrupulatnie się chroniłam przed jego promieniami w cieniach mijanych drzew. Mimo wszystko czułam jednak ich ciepło na swojej bladej skórze. Miałam na sobie zwiewną, kwiaciastą tunikę oraz beżowe rybaczki. Pamiętam, że lubiłam tę bluzkę, a tych spodni nie zakładałam od wieków.
Szłam sama. Przystanęłam na chwilkę i zerwałam przydrożny biały kwiatek. Bardzo często widywałam je kwitnące wiosną w naszym przydomowym ogrodzie. Lubiłam na nie patrzeć, gdy wieczorami siadałam na huśtawkę i czytałam lub po prostu bez konkretnego celu ukrywałam się tam przed całym światem. Wpięłam sobie ten kwiatek w ciemne włosy, które w tej chwili swobodnie spływały falami na moje ramiona. Szłam dalej, mając w głowie jedną myśl – iść. Na moich ustach błądził uśmiech, a ja kręcąc się i śmiejąc na głos przypatrywałam się przyrodzie, którą właśnie mijałam.
Nagle słońce gdzieś się schowało, a jego miejsce zajęły ciemne chmury. Poczułam, że wzmógł się także lekki wiaterek, który z minuty na minutę przybierał na sile. Otuliłam się ramionami, gdyż zrobiło mi się zimno, i zaczęłam biec. Nie wiedziałam, dokąd, bo nie pamiętałam tej części lasu. Był… inny. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Przystanęłam i się rozejrzałam, ale nikogo nie zobaczyłam. Znów zaczęłam biec, gdy usłyszałam jakiś cichy szelest, pochodzący z niedaleka. Znów przystanęłam
i rozejrzałam się, ale bez skutku. Usłyszałam grzmot, a zaraz po nim granatowe już niebo przeszył złocisty piorun. Wiedziałam, że zaraz zacznie lać, więc biegłam ile sił w płucach. Zobaczyłam w oddali jakąś opuszczoną chatkę, która wyglądała nieciekawie, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo było mi zimno i chciałam jak najszybciej uciec przed deszczem. Weszłam zdyszana do środka. Przystanęłam przy oknie i obserwowałam szalejącą naturę. Usłyszałam szelest dobiegający zza mnie i się odwróciłam. W tej samej chwili ktoś wbił ki ostrze prosto w serce. Świat zawirował, a ja zdążyłam jedynie spostrzec śmiejące się znajome, czarne oczy.

Brryy!!! W moim pokoju zabrzmiał dźwięk budzika, co wskazywało, na to, że pora wstawać
i szykować się do szkoły. Niechętnie wygramoliłam się z cieplutkiego łóżka i powlokłam się do łazienki. Aby się dobudzić ochlapałam twarz zimna wodą, co odniosło zamierzony skutek. Ziewnęłam
i wróciłam do sypialni po swoje ubrania. Otworzyłam szafę i przez chwilę przypatrywałam się jej zawartości, by dokonać wyboru, co na siebie włożyć. Moją uwagę przykuła kwiecista bluzka, którą miałam na sobie podczas mojego snu. Sen… Na myśl o nim przeszył mnie dreszcz. Mimo wszystko wybrałam tę bluzkę, bo nie mam zamiaru, aby moja chore sny psuły moją opinię na temat moich ubrań i abym przez głupie powiązania z nimi ich nie nakładała. Wzięłam do tego białe rurki i białą marynarkę. Z komody wyjęłam mój ulubiony srebrny pierścionek. Kiedyś należał do mojej mamy, więc była to jedna z niewielu pamiątek, które po niej miałam. Wszystko wzięłam ze sobą do łazienki
i położyłam na szafce. Przypomniałam sobie o wczorajszym małym znalezisku. Kręcił się teraz koło moich nóg. Zastanawiałam się, co ja z nim zrobię przez pół dnia jak nie będzie mnie w domu. Przecież nikt nie wie, że on tu jest. Postanowiłam, że zostawię go u siebie w pokoju z miseczką mleka
i jedzenia. Nie powinien się tu źle czuć, bo w nocy słyszałam, że swobodnie się krzątał po pokoju.
W łazience wzięłam szybki prysznic i założyłam wcześniej naszykowane ubrania. Włosy związałam w wysoko umieszczony kok, a kosmyki, które z niego się wyswobodziły lekko spięłam,
a część zostawiłam wolno, aby okalały moja twarz. Przejrzałam się w lustrze stojącym w sypialni.
Z szafki wyjęłam białe, korkowe sandały na koturnie, które idealnie pasowały do reszty stroju. Była dziś ładna pogoda, więc mogłam sobie pozwolić na taki ubiór. Wlałam kotkowi do miseczki mleko
i wyszłam z łazienki. Chwyciłam beżową torbę, którą często brałam do szkoły, gdy nie miałam zbyt dużo ciężkich książek. Zwykle jednak ciężkie książki nosiłam w plecaku. Zeszłam na dół, zostawiłam torbę i marynarkę w przedpokoju i weszłam do kuchni.
- Dzień dobry. – Z uśmiechem powitałam obecnych w kuchni. Naturalnie nie było w tym gronie Jenny, bo jak zwykle miała zwyczaj schodzić jak najpóźniej, a potem na złamanie karku się szykować, a ja
i Richard musieliśmy na nią czekać i ją poganiać.
- Co zjesz na śniadanie? – Sympatycznie zapytała mnie Serena. Richard popijał kawę i czytał poranna gazetę. Zdawał się nawet nie zauważyć mojej obecności, ale dziś miałam zbyt doby humor, aby się tym przejąć. Prawdę mówiąc, sama nie wiem, czemu byłam taka radosna.
- Zjadłabym tosta. – Odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Zaraz będzie. Jenna na pewno też go zje. Zaraz je przygotuję. – Serena z uśmiechem wzięła się za przygotowywanie śniadania. Nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i w ciszy czekałam na śniadanie. Mój żołądek najwidoczniej też nie mógł się go doczekać, bo donośnie się go domagał. Serena, która najwidoczniej to usłyszała, dyskretnie się uśmiechnęła, a ja natomiast spiekłam buraka. Nie lubiłam tego. Po chwili przede mną pojawił się talerz z dwoma smakowitymi tostami.  Szybko zaczęłam je pochłaniać, aby zaspokoić żądze mojego żołądka. W międzyczasie zeszła do nas Jenna. Niespodziewanie wcześnie zeszła, co mnie trochę zdziwiło, ale nie zastanawiałam się nad tym długo.  Ubrana była w niebieski top oraz pocięte dżinsowe rurki.  Zostawiła rozpuszczone swoje proste, słomiane włosy. Wyglądała teraz beztrosko oraz niewinnie, że każdy mógłby się na to nabrać. Każdy, ale nie ja. Wiedziałam, że pod tą słodką maską ukrywa się jędza.
Gdy zjadłam, szybko udałam się do siebie na górę i wyszczotkowałam zęby. Pogłaskałam na odchodne kotka i zamknąwszy drzwi do pokoju zeszłam na dół.
Na dole czekał już wyszykowany do odjazdu Richard. Jenna zeszła zaraz za mną. Założywszy marynarkę wyszłam z domu razem Richardem. W samochodzie usiadłam z przodu obok niego
i czekaliśmy na Jennę. Wyszła po kilku minutach i jak zwykle robiła mi wymówki, czemu to ja zawsze siedzę z przodu, a nie ona. Po kilku minutach Richard wysadza nas przed głównym wejściem do szkoły i udajemy się do środka. Oczywiście nie razem, bo Jenna nie chce, abyśmy były razem widywane. Ja zresztą także.
Szłam teraz głównym korytarzem w kierunku szafek. Czułam na sobie ciekawski wzrok niektórych osób. Nie wiem czemu na mnie ukradkiem spoglądali. Nie byłam przyzwyczajona do takiej sytuacji. Może z powodu mojego stroju? Szczerze mówiąc, to nigdy nie ubierałam się tak do szkoły. Wolałam raczej dżinsy i ciemne bluzy, lub sweterki w stonowanych, ciemnych kolorach. Dziś po prostu coś mnie tknęło, aby ubrać się inaczej. Wiele dziewczyn w końcu się tak ubierało, więc nie było w tym nic złego.
Stanęłam przy swojej szafce i wyjęłam z niej swoje granatowe vansy. Na początku miałam zamiar zmienić swoje sandały właśnie na nie i po szkole chodzić w nich, ale teraz tak patrzę i wydaje mi się, że nie za bardzo pasują. Zostałam, więc w moich koturnach. W końcu to nic dziwnego. Wsadziłam do szafki z powrotem moje vansy i wyjęłam książkę od matematyki, bo takowa miałam pierwszą lekcję. Chyba będzie trzeba tutaj poczekać, bo nasza klasa od tego przedmiotu ucierpiała w wybuchu i znajdowała się spory kawałek dalej. Zawsze narzekałam, że nasze szafki znajdują się zdecydowanie za daleko od naszych klas.
Wyjęłam też materiały, o których zgromadzenie poprosiła nas pani Somethin, gdy się ostatnio z nami widziała. Szłam teraz korytarzem trzymając na rękach stor przeróżnych papierów
i gazet. Były dość ciężkie, więc musiałam uważać, aby nie stracić równowagi i ich nie opuścić.
Poczułam, że ktoś mnie lekko potrącił, ale to wystarczyło, aby wszystko mi wyleciało z rąk.
- Uważaj jak chodzisz! Co za idiota… - Wkurzona na tę osobę, ale i na siebie od razu przyklęknęłam, aby to pozbierać.
- Przepraszam. Nie zrobiłem tego specjalnie. Pozwól, że ci pomogę. – Zanim się zorientowałam, nauczyciel przykucnął i pomógł mi to zbierać. To był Ian Hardly. Nawrzeszczałam na niego i do tego nazwałam go idiotą. Krzyknęłam tak głośno, że na pewno wszyscy mnie słyszeli, a zwłaszcza on, więc pozostawało mieć nadzieję, że nie weźmie tego do siebie. Czułam, że na moje policzki wpełza rumieniec. Nie wiem, czemu, ale onieśmielał mnie. Odwróciłam wzrok i dalej zbierałam to, co upuściłam. Po sekundzie pomógł mi to wszystko pozbierać, ale ja dalej starałam się, aby nie zobaczył mojej zarumienione twarzy z zażenowaną miną.
- Przepraszam. – Bąknęłam i szybko prawie, że pobiegłam w stronę mojej klasy, tak, że nie zdążył nic do mnie powiedzieć. Wszyscy siedzieli w głównym holu i czekali na nauczycielkę.
- Coś nasza starowinka się spóźnia… - usłyszałam niedaleko głos Cindy, dziewczyny, z którą chodziłam do jednej klasy. Cóż, pani Somethin miała swoje lata i zbliżała się do 55, ale uczyć umiała dobrze. Tego nie można było jej zarzucić. Po chwili zauważyłam, że Ian zbliża się do naszej grupki osób. Dopiero co ochłonęłam, a znów robiłam się czerwona.
- Dzień dobry! – Równocześnie wypowiedziały moje klasowe „Barbie”, gdy tylko zauważyły nauczyciela. W szkole uchodził za ciacho, ale przecież to był nauczyciel! Ciekawe, po co tu przyszedł.
- Witam młodzieży. Jestem tu, aby poprowadzić wasza lekcje matematyki. – Opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałam. Wyglądało na to, że będę musiała spędzić z nim najbliższą godzinę, ale dobrze, że siedzę w ostatniej ławce w środkowym rzędzie. Nie jestem stamtąd dość dobrze widoczna.
- Od tej chwili przejmuję waszą klasę i będę was uczył matematyki na stałe. – To był chyba sen.
 – A teraz proszę, wejdźcie do klasy, bo od tej chwili tu będą się odbywały nasze lekcje.  Lucy! To ci nie będzie potrzebne, więc możesz już to zostawić. -  Powiedział do mnie, wskazując na materiały, które trzymałam. Przeszłam się szybko do szafki i to upchnęłam do niej. Wróciłam do klasy i zajęłam swoje miejsce, a nauczyciel w tej samej chwili sprawdzał obecność, a my w tym czasie zajmowaliśmy się swoimi sprawami.
- Więc co… może kartkóweczka na początek? – Rozległy się odgłosy niezadowolenia i prośby, aby nie dziś itp.
- Nie marudźcie. To tylko kartkówka. Wyciągamy karteczki. – Wszyscy niechętnie to zrobili,
a tymczasem nauczyciel podyktował 3 zadania. Dwa pierwsze zrobiłam w mgnieniu oka, ale nad trzecim musiałam się zastanowić. Nauczyciel natomiast przechadzał się po klasie i jak na złość przystanął obok mnie. Spoglądał na moją kartkę, a ja czułam się zażenowana i nieswojo. Przyciągnęłam kartkę bardziej do siebie tak, ze nie mógł już zobaczyć, co na niej jest. Mimo, że nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że się uśmiechną i ruszył dalej. Reszta lekcji upłynęła normalnie na robieniu zadań. Rozbrzmiał dzwonek. A wszyscy się spakowali i ruszyli w stronę drzwi. Ja również.
- Lucy! – Nie zdążyliśmy wyjść z klasy i usłyszałam, że mnie woła. Speszona zatrzymałam się, a inni natomiast zignorowali to.

- Proszę, abyś po ostatniej lekcji przyszła do mnie do biura. Musimy porozmawiać. – Przez chwilę przypatrywał się mi badawczo, a potem dodał, że mogę już iść.  Wyszłam z klasy zastanawiając się,
o co mu chodzi i o czym muszę z nim porozmawiać. Zastanawiało mnie to i z tą myślą, kotłującą się
w mojej głowie poszłam na kolejną lekcję, czyli angielski. 

Rozdział 11

Siedzieliśmy sobie na tej ławeczce nawet nie wiem ile. Czas się zatrzymał, a my rozmawialiśmy
i rozmawialiśmy. Oglądaliśmy niebo, wypatrywaliśmy gwiazd, a Jenson w tym czasie mi dokładnie wyjaśnił, co się stało wtedy wieczorem, gdy do niego szłam. Wydaje się, że to było z milion lat temu. Wszystko było takie odległe…, ale to chyba dobrze. Łatwiej jest takie drobne nieporozumienia potem zostawić w tyle i nigdy do nich nie wracać.
Okazało się, że ten mężczyzna, który wtedy u niego był to Joe, przyjaciel z dawnych lat. Przyjechał do Jensona, bo tak naprawdę Jenson to jego jedyna, można powiedzieć, „rodzina”. Kiedyś byli nierozłączni, a potem Joe musiał wyjechać z rodziną, czyli dziadkami, bo jego rodzice zginęli
w wypadku, gdy miał 3 latka. Bardzo to przeżył i zamkną się w sobie. Wtedy jedynie Jenson umiał do niego dotrzeć i pomóc mu. I tak się zaprzyjaźnili… aż do wspomnianego wcześniej wyjazdu. Spotkali się dopiero przez przypadek w colllegu, na którym studiują razem, a raczej studiowali, bo Jenson właśnie się przenosi do naszego.  Musi tylko tam dokończyć semestr i przeniesie się tu na dobre, bo jest na pierwszym roku studiów. (Zabawne, ale nadal nie wiem, co studiuje. Musze go kiedyś o to zapytać.) Joe pół roku temu się ożenił, a Jenson był świadkiem na ich ślubie. Podobno Joe był bardzo zakochany. Po ślubie Jens wyjechał i nie rozmawiał od tego czasu z Joe.
Wtedy wieczorem niespodziewanie u drzwi Jensona stanął Joe. Podobno wyglądał okropnie. Powiedział, że musi tu zostać. Jens zadzwonił do zaprzyjaźnionego profesora, aby dowiedzieć się, co się stało. Otóż Melissa zginęła w wypadku samochodowym miesiąc temu, a Joe przez ten miesiąc siedział w mieszkaniu i się staczał. Zaniepokojony tym profesor, wysłał go do Jensona. Tamtego wieczora Joe wszystko mu opowiadał, a w pewnym momencie pękł i się rozkleił.
- To wtedy zobaczyłaś. – Tymi słowami Jenson zakończył.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, co mam powiedzieć. Było mi głupi, że aż tak moje wyobrażenie odbiegało od rzeczywistości. Było mi strasznie, strasznie głupio. Siedziałam przez chwilę w ciszy, starając się utkwić wzrok w jakimś mało konkretnym punkcie. Wreszcie znalazłam, ofiarę. Było to mały, biały kamyk, który pod intensywnością mojego spojrzenia już dawno powinien spłonąć.
- Nic nie powiesz…? – Znów odezwał się Jenson. Miałam lekkie wrażenie, że był trochę zakłopotany, bo spoglądał na mnie ukradkiem, jakby starając się nie spłoszyć rannego zwierzęcia. To było niedorzeczne. Musiałam coś powiedzieć…, ale nie miałam zielonego pojęcia, co. Nic nie wydawało się być odpowiednie. W końcu zdecydowałam się wypowiedzieć tylko jedno słowo.
- Przepraszam… - Jenson od razu przeniósł na mnie wzrok. Wyglądał na zdziwionego.
- Za co mnie przepraszasz? – Musiałam mu tłumaczyć, jakby to nie było oczywiste.
- No… za to. Za to, że tak pochopnie oceniłam sytuację… i ciebie. Wiem, nie powinnam, ale… choć nie mam nic na swoje usprawiedliwieni, to… Przepraszam. Zapewne przez moje zachowanie nie będziesz chciał mnie teraz znać… - Mówiłam wszystko, co uważałam za słuszne. W końcu to była prawda. Potok słów wylewał się z moich ust tak szybko, że nie sposób było mnie zatrzymać. W końcu Jensonowi udało się mi przerwać.
- Nie masz, za co mnie przepraszać.
- Jak to nie?! Ale przecież… - znów mi przerwał.
- Tak, wiem. Nic się nie stało. Rozumiem i zapominam.  Chodź tu. – Otworzył ramiona, dając mi jednoznacznie, że mam odejść jeszcze bliżej. Przysiadłam się, a on mnie przytulił, równocześnie szczelnie otulają mnie swoimi muskularnymi ramionami. Było mi tak dobrze. Przypomniało mi to
o pocałunku, którego tematu nie poruszaliśmy podczas rozmowy. Wprawdzie zdarzyło się to kilkadziesiąt minut temu, ale ja wciąż miałam dreszcze. Nie były one w jakiś sposób nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie – miłe. Robiło się ciepło na sercu, ale i na całym ciele. Skoro żadne z nas nie poruszyło tego tematu w trakcie rozmowy, to ja teraz też nie mam zamiaru tego robić. Lepiej zostawić wszystko takie, jakie jest.
- A więc … zapominamy o wszystkim? – Zapytałam niepewnie dalej trwając w jego uścisku.
- Tak. Właśnie to zaproponowałem, więc tak.
- Więc… - odsunęłam się od niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. – Przyjaciele? – Tylko to miałam odwagę zaproponować. Mimo, iż w gdzieś w głębi chciałam chyba czegoś więcej, to tak naprawdę
i tak bym się tego bała.
Jenson niepewnie na mnie spojrzał, a potem podał mi dłoń, abym mogła ją uścisnąć.
- Przyjaciele.
Siedzieliśmy potem jeszcze przez chwilę na tej ławeczce. W tym czasie podeszłam do różanego krzewu i poobłamywałam uschłe gałązki. W końcu i tak niedługo wszystkie liście miały opaść. Zbliżała się zima.
- Możesz spojrzeć, która jest godzina? Zrobiło się trochę chłodno. – Jenson wyciągną komórkę i zrobił to, o co go prosiłam.
- Niedługo 23. Patrz jak ten czas szybko leci… - 23! O nie… Musze wracać, bo się nie wyśpię! Jutro przecież pierwszy dzień szkoły po przerwie. I tak przedłużyli ją o dwa dni, bo nie zdążyli jeszcze wszystkiego naprawić po tym wybuchu. I tak pewnie wschodnie skrzydło kompleksu będzie zamknięte, bo straż nie wydała podobno pozwolenia na to, aby prowadzić lekcje w tej części szkoły. Zostały natomiast jeszcze dwa inne budynki szkolne, jeden większy od tamtego, a drugi taki sam. Szczerze mówiąc, to nigdy nie miałam lekcji w żadnym z nich. Każda klasa była przydzielona do konkretnego budynku, a wszelkie lekcje odbywały się w klasach znajdujących się na jego terenie. Cóż… jakoś wszyscy się pomieścimy. Dyrektor zapewne tego dopilnuje.
- Wiesz… muszę się zbierać już. – Niepewnie spojrzałam na Jensona. – Wiesz… jutro mam już szkołę, więc musze się wyspać i wyszykować…
- Tak, rozumiem. Idź już, nie zatrzymuję Cię. – Przytulił mnie na pożegnanie, a potem wyruszyłam
w drogę powrotną do domu. Jenson zapewne także poszedł już do domu.
Szczerze mówiąc wcale nie specjalnie śpieszyło mi się do domu. Szłam powoli, a drogę oświetlało mi światło księżyca. Ktoś by zapytał, czy nie boję się sama chodzić po opustoszałych ścieżka, a do tego jeszcze w nocy, to moja odpowiedź brzmiałaby: nie. Od maleńkości samach zwiedzałam okoliczne tereny. Znałam je jak mało kto. W końcu prawie wszędzie kiedyś się chowałam. Pamiętam, że kiedyś Richard mnie mocno skrzyczał za coś. Pamiętam, że płakałam, ale nie pamiętam, za co na mnie wtedy nakrzyczał. Byłam także zła. Cichaczem wyszłam sama z domu i biegłam, gdzie mnie nogi poniosą. Miałam wtedy chyba 6 lat. Znalazłam jakiś domek w gałęzi, znajdujący się na skraju lasu. Dobrze widziałam z tej odległości nasz dom, mimo, iż znajdował się on spory kawałek ode mnie. Przyczaiłam się i siedziałam tam. Pamiętam, że szukali mnie kilka ładnych godzin, a ja za ten czas porządnie zmarzłam. Była to chyba wczesna wiosna, tak, że śnieg ledwo stopniał. Znalazł mnie przez przypadek leśniczy. Było ciemno, więc to, że mnie zobaczył i to dobrze ukrytą normalnie graniczyło z cudem. Oddał mnie Richardowi, a na odchodne powiedział, abym nigdy tak nie robiła, a jeśli by mi chociaż przyszedł taki pomysł do głowy, to abym zamiast się chować to przyszła do niego. Dobrze wiedziałam, gdzie mieszka, więc kiedyś do niego przyszłam. Było to chyba jakieś 2-3 miesiące po tamtym. Poczęstował mnie herbatką, a potem odprowadził do domu.
Szłam teraz dobrze mi znaną alejką. Było ciemno, ale księżyc oświetlał mi drogę. Była pełnia, a ja ją uwielbiałam. Było w niej coś magicznego. Nie bez powodu w różnych książkach o wilkołakach czy innych był on jednym z kluczowych rzeczy w rozwiązaniu jakiejś sprawy. Lubiłam czytać. Zwłaszcza książki fantasy, lecz najczęściej czytałam książki z gatunku Paranolmal Romance. Ostatnio jednak zaniedbałam to.
Już prawie byłam w domu. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nagle usłyszałam jakiś szelest z pobliskich krzaków. Pewnie to był wiatr, więc znów ruszyłam przed siebie. Znów ten szelest, ale jakby głośniejszy. Trochę to podejrzane, zwłaszcza, że ten pas krzaków był spory.
- Jest tu kto? – niepewnie zapytałam, choć wiedziałam, że była to głupota, bo nikogo na pewno tam nie było.
Postanowiłam jednak to sprawdzić. Wzięłam z pobocza długi, solidny kij, był takiej wielkości, że bez problemów mogłabym sprawdzić krzaki. Podeszłam i włożyłam patyk między gałęzie. Przeczesałam krzak od góry do dołu, aż przypadkiem trafiłam na coś innego niż gałąź, czy liście. Było to coś niedużego i było nisko na ziemi. Po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, którego na początku nie rozpoznałam, bo zagłuszył go szelest liści targanych wiaterkiem. Znów ten dźwięk, ale tym razem go rozpoznałam. Miauknięcie. Odrzuciłam kij na bok i szybko podeszłam bliżej. Rozchyliłam gałęzie,
a moim oczom ukazał się malutki, biały (właściwie to niekoniecznie biały, bo był bardzo brudny), kotek. Wystawiłam ręce, a on chwiejnym krokiem wyszedł z krzaków. Po chwili zauważyłam, że ma coś nie tak z przednią, lewą łapką. Wzięłam go na ręce i pomaszerowałam do domu.
Cichutko, na paluszkach weszłam do domu, a potem do kuchni. Nadal trzymając pieszczocha na rękach wyciągnęłam z szafki małą, żółtą miseczkę, a z lodówki mleko. Nadal na paluszkach poszłam schodami na górę, do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, a kotka położyłam na moim łóżku. Na podłodze rozłożyłam miseczkę i dolałam mleka. Podstawiłam go do miski i przez chwilę przyglądałam się jak niepewnie sprawdza, co to, potem powoli bierze malutki łyczek, aż w końcu się rozkręca
i łapczywie pije. Widać był głodny. W łazience umościłam mu posłanie ze starego koca, którego już nie używałam. Powinno mu być wygodnie. On w tym czasie wypił całą miseczkę i powoli, chwiejnym krokiem przydreptał do mnie. Pochyliłam się i go pogłaskałam. Położyłam go na posłaniu, które mu przygotowałam, a sama poszłam po jego miseczkę. Znów wlałam mleko i mu przyniosłam do łazienki. Zasnął. Jak słodko wtedy wyglądał. Będę musiała jutro popytać lub wywiesić ogłoszenia, czy komuś się nie zapodział. Zobaczę. Od początku przypadł mi do serca. Jeśli nikt się nie zgłosi, to zostanie
u mnie. Będę musiała powiedzieć o tym Serenie i Richardowi. Potem do weterynarza, aby zbadał mu łapkę, a następnie jakoś spróbuję go wyczyścić, ale to wszystko jutro, po szkole.

Przez chwilę krzątałam się po łazience, szykując się do snu, a potem położyłam się. Przez chwilę myślałam o całym dzisiejszym dniu. Począwszy od rana, przez popołudnie i wieczór. Było wiele pozytywów, ale i kilka nie miłych akcentów. W końcu po nocnej burzy mózgów, kompletnie wyczerpana, zasnęłam

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 10

Powoli zeszłam schodami na dół, bo byłam jeszcze zaspana. Było tak ok. 16: 30. Ogarnęła mnie lekka ciekawość, kto wrócił do domu. Wiedziałam, że to nie może być Serena ani Richard, gdyż oboje nie skończyli jeszcze pracy, więc została tylko Jenna, ale miałam nadzieję na inną niespodziankę. Idąc korytarzem słyszałam jakieś szepty. Jeden głos upewnił mnie, że wróciła, ale drugiego nie usłyszałam dobrze. Jedynie cichy szmer. Nie miałam najmniejszej ochoty gadać z małą blondyną. Mała. Trafne określenie, choć ona go nie znosiła, gdy do niej tak mówiłam. Choć mimo wszystko pasowało, gdyż była ode mnie o głowę niższa, ale lubiła chodzić w trampkach i balerinach. Nie lubiła obcasów. Mówiła, że małe jest piękne, że ja z moim wzrostem nie mam szans na przystojnego chłopaka. Ja natomiast uwielbiałam buty na obcasach. Byłyśmy całkiem różne. Ona lubiła zwiewne, krótkie sukienki, ja natomiast wolałam przeróżnej długości i koloru dżinsy. Ja miałam długie, ciemne włosy, a ona niedługie blond loki. Jedynie oczy miałyśmy podobne. Głęboki błękit. Choć sama nie wiem już, z czego wywodziło się nasze podobieństwo oczu. Przedtem myślałam, że to przez wspólnego ojca. Teraz już wiem, że nie. Zresztą Richard ma zielone oczy.
Chcąc uniknąć spotkania z Jenną, weszłam do kuchni. Wprawdzie miało to też drugie
dno – po drzemce zawsze byłam głodna jak wilk. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej wszystko, co było potrzebne, aby zrobić pyszną kanapkę. Sałatę, szczypiorek, masło, pomidor, szynkę i majonez. Wzięłam trzy kromki chleba i zaczęłam przyrządzać kanapkę.
W tym czasie do kuchni wparowała Jenna z chłopakiem. Przestraszyłam się i przez to skaleczyłam się w palec. Zawinęłam go szybko w ręcznik papierowy.
- O, witam. Widzę, że już wróciłaś do domu. – Wyszczerzyłam do niej zęby w nieprzyjaznym uśmiechu.
- Przecież widzisz. Czy może masz problemy ze wzrokiem? – Zawsze tak się do mnie zwracała, ale już od dawna mnie to nie ruszało. – Widzę, że robisz kanapki. – Podskoczyła i teatralnie klasnęła. Nie lubiłam tego, bo zachowywał się jak mała 8-letnia księżniczka.  – Więc zrób też przy okazji dla mnie
i Matt’a. Przyniesiesz nam je do mojego pokoju. – Ten jej nieszczery uśmiech.
- Nie ma mowy. Jak chcesz to sama sobie je zrób. Ja już wychodzę. – Przesunęła wszystkie produkty
w jej stronę, a nóż demonstracyjnie położyłam na jej dłoniach, niczym samuraj podaje długi miecz. Wzięłam talerz z kanapkami i przeszłam obok nich w stronę schodów na górę. W progu się zatrzymałam.
- Matt..? Masz na imię Matt, tak jak…
- Tak, jak ten Matt. Nazywam się Matt Kenderson. Kapitan szkolnej drużyny. – Powiedział trochę zmieszany. Olśniło mnie. W tym momencie potwierdziły się najnowsze plotki o Jennie. Tym razem zwróciłam się do niej.
- Wiesz, że Richard nie jest zadowolony jak przyprowadzasz swoich chłopaków do domu pod jego nieobecność. – W tej chwili w duchu się śmiałam. Tatuś martwi się o córeczkę. Ale nie byle jaką – Jennę Treedis. Zrobiłam jej antyreklamę. W duchu śmiałam się od ucha do ucha. W szkole rozpowiadała, że nie ma to jak jej rodzice. Na wszystko jej pozwalają i do niczego się nie wtrącają.
A tu nadopiekuńczy ojciec.
- Lucy…! – Bingo! Już się wkurzała, a zawsze, gdy byłą w furii jej policzki stawały się bordowe. Dlatego Serena co tydzień zabiera ją na jogę, aby nauczyła się „wyciszać”. Teraz to nie pomagało. Chyba nie usiądzie teraz przed nim i nie zacznie wywijać jakichś pozycji lotosu, czy coś tam. Mnie nie ciągnęło do tych ćwiczeń.
- Jenna, skarbie, pamiętasz, co się stało z twoim ostatnim starszym od ciebie chłopakiem jak go Richard poznał? Radzę ci go dobrze ukryć. Przecież nie chcemy powtórki z rozrywki. – Jakieś trzy miesiące temu Jenna spotykała się z Oliverem. Był on starszy od niej o rok. Richard i Serena pojechali na jakiś bankiet. Oliver przyszedł do niej z trawką. Pamiętam, że czuć to było w całym domu. Niespodziewanie Richard wcześniej wrócił i zobaczył ich bawiących się w salonie. Bardzo się wkurzył. Zaczął przepytywać Olivera i tak się złożyło, że wyszli na taras. Chłopak był już pod wpływem
i niewiele kontaktował, ale Richard tego chyba nawet nie zauważył. Oliver oparł się o barierkę, przewinął się przez poręcz i spadł a ziemię. Taras nie był wysoko, ale on upadł tak niefortunnie, że złamał rękę i skręcił kostkę u nogi. Od tego czasu Oliver i Jenna się nie spotykali.
- Lucy, może już idź do siebie, bo my jesteśmy już duzi i nie musisz nam opowiadać tych twoich bajeczek. – Jenna dodała do tego tyle jadu, ile tylko się dało.
- I tak już miałam iść, ale żeby nie było, ostrzegałam. – Puściłam oko do Matta. Wydawał się miły chłopak z tego, co udało mi się zauważyć tu i w szkole, ale nie był w moim typie. Poszłam do siebie
i odchodząc, usłyszałam tylko skrawek rozmowy.
- Jenna, co ona miała na myśli? Co się z nim stało?.- Słyszałam ściszony głos Matt’a. A zaraz uspakajała go Jenna.
- Ona tylko żartowała… chciała cię przestraszyć i tyle… Nie myśl o tym, bo nie warto.
Czyli wyszło na moje. Zasiałam w nim ziarno zwątpienia i strachu. Szczerze mówiąc zrobiłam to, aby dopiec Jennie. Nie często miałam ku temu sytuacje, a ona miała ich mnóstwo. Czasem miałam prawo się odgryźć, choć to nie jest aż tak podłe, jak niektóre jej zagrywki.
Podreptałam schodami do siebie i zamknęłam drzwi do swojego pokoju. Chciałam być sama. Nie myśleć o niczym i skoncentrować się na tych pięknych kanapkach, które zrobiłam kilka minut temu. Na pewno są pyszne. Dziś jest Jenny kolejka, aby gotować obiad, ale znając życie, to skoro przyszedł do niej chłopak, to nic nie ugotuje, więc muszą mi wystarczyć kanapki. Gdy już je zjadłam, to postanowiłam posprzątać trochę w pokoju i mojej łazience. Zaczęłam od składania ubrań w szafie. Zajęło mi to około pół godziny, więc wzięłam się za kolejne szafki i komody. Godzinę później miałam już posprzątane w pokoju i łazience. Nudziłam się i nie miałam pojęcia, co robić. Leżałam na łóżku
z nogami w górze, a głową zwisającą w dół. Słuchałam bicia zegarka. Serena i Richard zapewne jeszcze nie wrócili, więc nie było sensu schodzić, bo nie chciałam się znów natknąć na Jennę
i prowadzić z nią te gierki słowne. Podczas sprzątania pod łóżkiem znów znalazłam mój pamiętnik. Zaczęłam go pisać dawno temu, ale wraz z upływam lat moje wpisy do niego były dodawane coraz rzadziej. Wzięłam go do ręki i usiadłam prosto na łóżku. Pierwsza strona była urozmaicona przeróżnymi naklejkami poczynając od disnejowskich księżniczek, a kończąc na naklejkach różnych aktorów i zespołów typu Linkin Park czy Evenescene. Było też wiele rysunków na niej, ale mimo wszystko główną rzeczą, która zajmowała większość miejsca na stronie było moje imię i nazwisko. Wiedziałam, że gdyby ktoś znalazł go i przeczytał mógłby urządzić mi prawdziwe piekło na ziemi, dużo gorsze problemy niż mam teraz. W koncu opisywałam w nim wszystki swoje uczucia, jakie w danum monencie mną targały.  Ale wiedziałam, że nikt go nie znajdzie. Zrobiłam na niego dogodną skrytkę. Mianowicie w dolnej stronie łóżka, pod spodem wyjęłam trzy deseczki, na których leżał materac. Włożyłam tam małe pudełeczko, w którym zawsze chowałam pamiętnik. Te pudełeczko oczywiście nie było takie małe, bo pamiętnik by się nie zmieścił. Pamiętam te czasy, gdy miałam
8 lat… Niby wszystko było takie beztroskie, ale jednak… to wtedy właśnie zaczynałam rozumieć ten otaczający mnie świat i to, że aby przetrwać muszę sama być silna, bo nie ma osoby, która by przeżyła życie oraz stawiła czoło moim problemom zamiast mnie… Moje problemy w wieku ośmiu lat… „Tato!!! Jenna zjadła moje ostatnie ciastko!” „Tato! Jenna połamała moje kredki i porwała obrazek..”. Z czasem to przeminęło, a ich miejsce zajęły poważniejsze sprawy, lecz prawdziwym testem na to, czy jestem dość silna jest sytuacja w jakiej się obecnie znalazłam. Musze przejść przez to obronną ręką. Musze wynieść z domu Richarda wszystko, co najlepsze. Zapomnieć
o upokorzeniach i niesprawiedliwości.
Siedziałam teraz z głową w chmurach, bezsensownie przeglądając kartki pamiętnika… Każdy wpis miał datę, jak to zwykle przy wpisach w pamiętnikach. Przeglądając kartki wróciło do mnie wiele wspomnień, które zapomniałam. I te miłe, ale też te mniej. Usłyszałam dobiegający z dołu glos Richarda. Schowałam pamiętnik do skrytki i zeszłam na dół. Znów robił wykład Jennie, czemu nie zrobiła kolacji. Ja nie miałam nigdy takich sytuacji, bo zawsze wypełniałam swoje obowiązki, ale patrząc z drugiej strony, nic nie mogło mnie rozpraszać, bo prawdę mówiąc, nie miałam swojego życia towarzyskiego. Było to smutne, ale prawdziwe.
Przeszłam obok kłócących się córki z ojcem i weszłam do kuchni. Wzięłam z lodówki butelkę soku pomarańczowego i przeszłam do salonu.
- Już nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja! – Rozbrzmiewał dookoła głos Richarda.
- Oj tato.. Przesadzasz. Czasem zdarzy mi się zapomnieć, a ty już robisz z tego aferę. Odpuść.
- Czasem?! – Jenna stała i się nie przejmowała, tylko oglądała swoje paznokcie. – Powiedz mi w takim razie, co sprawiło, że zapomniałaś?! – Richard nie dawał za wygraną. Widać było, że był nieźle wkurzony. – Znów przyszła do ciebie jakaś twoja koleżaneczka?! Mam już tego dosyć. Byłem pobłażliwy, ale widzę, że przynosi to odwrotne skutki niż zakładałem. Dobrze wiem, że ktoś u ciebie był, bo zawsze jak zapominasz to tak jest. Pytanie, więc kto to był? – Na szczęście Richard był teraz tak pochłonięty rozmową z Jenną, że mnie nie zauważał. I dobrze dla mnie. Do czasu…
- O, Lucy! A ty, co tak siedzisz? Nie mogłaś jej zwrócić uwagi, aby się przykładała do obowiązków? Jesteś jej starszą siostrą. To do czegoś zobowiązuje.
- Wiesz Richardzie, że ona nigdy mnie nie słucha. Ta kłótnia, to sprawa między wami, nie
mną. – Starałam się mówić najspokojniej, jak to tylko możliwe. Wstałam i przeszłam przez salon
w stronę tarasu. Przystanęłam na chwilę i się obróciłam. – Powinieneś zacząć zwracać uwagę na chłopaków, z jakimi się umawia twoja córka. To w końcu oni ją rozpraszają i to przez nich zawala swoje obowiązki. – Po tych słowach obróciłam się i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam ochoty słuchać dalszej części ich kłótni. Przeszłam się do ogródka Sereny i usiadłam na huśtawce, aby w spokoju oglądać zachód słońca. Myślałam o wszystkim i o niczym. Wreszcie przypomniałam sobie o tym, że Jenson miał przyjść znów wieczorem, ale a w dalszym ciągu nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Było mi trochę głupio, ale też nie widziałam sensu tej rozmowy. Zaraz tu przyjdzie…, ale mnie tu już nie będzie. Wstałam i poszłam w stronę mojego ukochanego ogrodu. Nie byłam tam od jakiegoś czasu. Muszę to nadrobić, bo zaniedbałam go. Szłam teraz alejką pośród drzew. Słońce prawie już zaszło za horyzont, więc za kilkanaście minut będzie ciemno. Byłam już w ogrodzie. Szłam powoli przez ogromny ogród. Rośliny powoli się szykowały do zimowego snu. W końcu była jesień, ale mimo wszystko było dość ciepło. Przysiadłam na ławeczce i rozkoszowałam się ostatnimi dziś, promieniami słońca.  Chwilę później usłyszałam ciche pęknięcie gałązki i obróciłam się. Obok starej, wysokiej wierzby stał Jenson.
- Jak mnie tu znalazłeś? – Byłam teraz zła na siebie.
- Miałem nadzieję, że znajdę cię przy twoim domu, a skoro cię tam nie zastałem, to pomyślałem, że możesz być tutaj i się nie pomyliłem. Byłaś tu pierwszej nocy, gdy tu przyjechałem. Tamto spotkanie nie było przyjazne, ale widziałem, że uwielbiasz to miejsce. – Czyżbym była aż tak przewidywalna? Wiedział, że tu będę, mimo, że ja nie byłam do końca pewna, że tu przyjdę.
- A więc… domyślam się, że chcesz porozmawiać. – Nie było sensu się wykręcać. Wiem, że nic by to nie dało. Jenson podszedł do mnie i usiadł na przeciwnym końcu ławki.
- Chce ci przemówić do rozsądku i wyjaśnić, że to, co wtedy widziałaś to nie to, co myślisz. Źle tamto zinterpretowałaś. – Delikatnie położył swoją dłoń na mojej, ale ja od razu ją strąciłam.
- Nie musisz mi nic „tłumaczyć”. Jeśli po prostu boisz się, że komuś powiem i wyjawię twój sekret czy coś, to nie masz się czego obawiać. – Lekko podniosłam głos, ale nie patrzyłam na niego. Utkwiłam swój wzrok w jakimś źdźble trawy.
- Lucy, spójrz na mnie! Ja nie jestem gejem! Co mam zrobić, aby ci to udowodnić i abyś porzuciła to, co myślisz, że widziałaś? – On także podniósł głos. Nie wiem czy mu wierzyć, ale w końcu wiem, co widziałam! Prawda? Do tego ten mój dzisiejszy sen… Już sama nie wiem, co myśleć.
- Wzrok nie kłamie. Jak już mówiłam, nie zdradzę… - przerwał mi.

- Cholera, Lucy! Nie mógłbym być gejem! Ten facet, którego widziałaś, to przyjaciel z Collegu! Przyjaciel! Nie interesują mnie faceci, ale kobiety! Co mam zrobić? – Zanim zdołałam cokolwiek zrobić, pocałował mnie. Było to coś… innego, magicznego. Oddałam pocałunek i pozwoliłam, aby mnie niósł. Teraz wiem, że on nie mógł być gejem. Żaden mężczyzna, który czuje pociąg do innego mężczyzny nie mógłby tak namiętnie pocałować żadnej kobiety. Dawał w ten pocałunek całego siebie, a ja o tym wiedziałam. Jednak chyba mówił prawdę. I pomyśleć, że aby mnie przekonać, zdołał pocałować mnie, ale nie zwyczajnie. Dał w ten namiętny pocałunek całego siebie. Wszystko zakręciło się i odleciało w siną dal. 

czwartek, 4 września 2014

Rozdział 9

- Lucy, skąd Ci to przyszło do głowy? – Jenson starał się teraz mnie uspokoić. Fakt, byłam wyprowadzona z równowagi i miałam podniesiony głos.  – Źle odebrałaś tamtą sytuację! Zresztą… Czy możemy z stąd wyjść?! Wolałbym…
- Może lepiej nie. – Wcięłam mu się w pół zdania. 
- Wyjaśnię ci tą całą sytuację, którą wczoraj widziałaś. Wtedy zro…
– Proszę… Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień… To twoja sprawa, więc nie chcę się wtrącać.
- Właśnie w tym rzecz, że nie rozumiesz! Nie chcę, abyś dalej trwała w tym... Choć, porozmawiajmy.
- Ale my nie musimy rozmawiać! Proszę, a teraz jestem zmęczona. – Skierowałam się w kierunku drzwi na taras. Z tarasu rozciągał się przepiękny widok na ogród. To właśnie rośliny i ten ogród były drugą miłością Sereny, zaraz po książkach.
Weszłam na taras i przysiadłam na huśtawce. Tej, na której bujałam się mając 4 latka. Mimo upływu tylu lat nadal pamiętałam tamte czasy. Czemu on chciał tak pilnie to wszystko „wyjaśnić”. Czego „nie rozumiałam”. Jenson podszedł do mnie i przykucnął, przez co patrzyłam na niego teraz
z góry. Miał opuszczoną głowę, więc nie widziałam jego twarzy. Podniósł rękę i zmierzwił jakby
w zakłopotaniu swoje złociste włosy i podniósł na mnie wzrok. Oboje przez chwilę trwaliśmy w ciszy.
W końcu się jedno z nas przerwało cisze. Zrobił to Jenson.
- Wiem…, że jesteś zmęczona wszystkimi tymi wydarzeniami…, więc nie będę ci już przeszkadzał. Prześpij się, odpocznij. – Teraz nie patrzył na mnie. Utkwił wzrok w pobliskim krzaku róży. Za to ja się w niego wpatrywałam. Jego twarz był oddalona od mojej o jakieś pół metra.  Dalej wpatrywał się
w krzew, zdając się nie zauważać, że ja na niego patrzę. To dobrze. Mogłam bez niczego wpatrywać się w każdy najmniejszy szczegół jego pięknej twarzy. Czekałam, co powie, ale zdawało się, że głos utkwił mu w gardle i mnie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Jego utkwiony wzrok sprawiał, że zdawać by się mogło, że poza tym kwiatem róży nie ma żadnego punktu w całym wszechświecie. Ja obserwowałam układające się na jego głowie kosmyki włosów, które przez odbijające promienie słońca mieniły się na złoto.  Dołeczek w prawym policzku. Zabawne, ale nigdy wcześniej nie zauważyłam tego szczegółu jego twarzy. Z rozmyślań wyrwał mnie jego jakże cichy głos.
- Wiem, że nie chcesz ze mną teraz rozmawiać. Widzę to, ale ja mimo wszystko musze ci wytłumaczyć tą twoją niepoprawną interpretację tamtej sytuacji. – Dopiero teraz spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami. Widziałam w nich udrękę, lecz nie rozumiałam, czemu tam jest. – Opowiem ci wszystko nawet, jeśli nie będziesz chciał mnie słuchać. Lecz nie powstrzymasz mnie przed staraniem się to Ci wytłumaczyć. – O czym on mówi? Czemu tak bardzo chce o tym gadać? Może chce, abym uwierzyła, że to nieprawda, co tam widziałam, bo boi się, że wyjawię jego tajemnicę. Jest w błędzie. Nie jestem jedną z tych plotkar. Jenna może i byłaby zdolna do wyjawienia czyjegoś sekretu, nawet tak intymnego. Ale nie ja. – Przyjdę do ciebie później i wtedy porozmawiamy. Będziesz wtedy wypoczęta. Przyjdę wieczorem, gdy będzie już noc. Proszę, abyś tu na mnie czekała. Musze wyprowadzić Cię z błędu. To bardzo ważne. – Czy on myślał, że jestem ślepa? Po raz pierwszy od dłuższego czasu się do niego odezwałam.
- Wiem, co widziałam… - teraz nie mogłam na niego patrzeć. Gdy mówiłam o tym, ogarniał mnie wstyd. To w końcu jego sprawa, z kim jest. Odwróciłam wzrok i utkwiłam go w jakimś nieokreślonym punkcie ogrodu. Pszczole na stokrotce. Było przedpołudnie, a pszczół w ogrodzie było dużo. Było tu w końcu wiele jabłoni, które kwitły. - … Nie musisz mi nic wyjaśniać. To twoja sprawa. Jeśli… robisz to wszystko w obawie, że cię … wydam, to jesteś w błędzie. Nikomu nic nie powiem. To nie moja sprawa. Chcę tylko, abyśmy… nadal byli przyjaciółmi. – Głos miałam smutny, choć sama nie wiem, czemu. Może, dlatego, że bałam się odrzucenia. W końcu spędziłam z nim wspaniale czas, mimo że było tego mało, ale zawsze coś. Znaliśmy się niedługo, ale i tak wywiązała się między nami nić sympatii.
- To nie tak! – Podniósł głos, ale gdy się zorientował, zmieszał się i opuścił ton. – Rozumiem, że mi nie wierzysz. To całkiem normalne, ale nalegam abyś ze mną porozmawiała wieczorem. Przyjdę. – Podniósł się, spojrzał swoimi zielonymi oczyma na mnie, po czym się obrócił i poszedł w kierunku dróżki prowadzącej do jego domu. Zostałam sama. Miałam w głowie natłok myśli. Może jednak naprawdę źle zinterpretowałam tamten widok? Co ja w ogóle myślę?! Przecież wiem, co widziałam. Najlepiej będzie, jak oboje ochłoniemy.  Dobrze zrobi temu, jak przez jakiś czas nie będziemy się widzieli. Spróbuję zając się czymś innym. Zdecydowanie wtedy atmosfera się rozluźni i, mam nadzieję, powrócą nasze relacje takie, jak wtedy, gdy byłam w szpitalu i świetnie się dogadywaliśmy. Wtedy było wspaniale. Nie do wiary, że to było kilka dni temu.
                Wstałam z huśtawki i poszłam w kierunku domu. Weszłam do środka. Nikogo nie było. Serena zapewne udała się do biblioteki, a Richard do kancelarii adwokackiej, w której pracował. Jenny nie było w domu. Byłam sama. Postanowiłam, że zrobię coś, co zawsze poprawiało mi humor i mnie rozluźniało. Gorąca, długa kąpiel. Poszłam do piwnicy. Wiedziałam, że są tam rozmaite płyny do kąpieli, których mało kto używał. Były one jednymi z najdroższych. Serena lubiła luksus.  Znalazłam też kilka opakować świeczek zapachowych. Wzięłam jedno pudełeczko. Wybrałam waniliowe. Nigdy nie brałam rzeczy z prywatnych zbiorów Sereny, ale teraz musiałam. Należało mi się.
                Wiedziałam, że mam minimum trzy godziny. To wystarczająco, a wręcz za dużo. Mimo wszystko wiedziałam, że nie mam pośpiechu. Serena pracowała do 18, Richard pracuje, do 17, ale zawsze zostaje po godzinach, bo to w końcu jego kancelaria i sam wszystkiego pilnuje. Jenna, jeśli wychodziła to zawsze na kilka godzin. Dziś też zapewne szybko się nie skończy, bo słyszałam, że dziś zaczynają grać w kinie jakiś romans dla nastolatek. Ona nigdy nie przepuszcza takich okazji. Zawsze chodzi do kina na takie filmy. Zwykle z przyjaciółkami, ale teraz miałam pewne wątpliwości. Od jakiegoś czasu słyszałam, że flirtuje z jakimś chłopakiem z ostatniej klasy. Niedawno te plotki mówiły już, że są już para. Zwykle to, co mówili, o Jennie było prawdą, więc zapewne niedługo przyprowadzi go do domu.
                Weszłam do łazienki. Zasłoniłam ciemną roletą nieduże okno w łazience. Chciałam, aby było jak najciemniej. Nie wystarczyło, więc zawiesiłam dodatkowo gruby, ciemny materiał. Było gotowe. Zrobiło się ciemno, więc zapaliłam kinkiet przy lustrze. Porozstawiałam teraz wszędzie wokół zapachowe świeczki. Chciałam zrobić romantyczny nastrój. Lubiłam taki. Odkręciłam kran i zaczęłam napuszczać do wanny ciepłą, prawie, że gorącą wodę. Wlałam trochę kokosowego płynu do kąpieli. Kosztował krocie, ale to, dlatego, że były w nim odrobinki złota. Zostawiłam odkręcony kran, aby napełniła się cała wanna. Rozebrałam się. Zdjęłam bluzę, bluzkę a potem spodenki. Reszty garderoby także w krótkim czasie się pozbyłam. Przez chwilkę przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Rozpuściłam włosy. Co, jak co, ale to było coś, co w sobie uwielbiałam. Była to jedna z nielicznych rzeczy. Faliste kosmyki cienkich, ciemnych włosów były naprawdę rzadko spotykane. Niewiele osób mogło je podziwiać w takiej okazałości jak ja, bo zawsze poza domem związywałam je w ciasny kok. Włosy były jedną z rzeczy, które odziedziczyłam po mamie. Założyłam szlafrok, gdyż na moją skórę wstąpiła gęsia skórka, a woda jeszcze nie napełniła wanny wystarczająco. Poszłam po zapałki. Gdy wróciłam, zapaliłam wszystkie świeczki i zgasiłam kinkiet. Zakręciłam kran, bo wanna była już pełna. Zrzuciłam szlafrok i powoli, delektując się delikatnym szczypaniem gorącej wody weszłam do wanny. Było idealnie. Nie było widać, że jest południe. Roleta i czarny materiał doskonale nie przepuszczały promieni słonecznych. Jedyne światło dawały świeczki. Czerpałam maksimum przyjemności. Namydlałam się kokosowym żelem do ciała. Wdychałam waniliowy aromat spowijający całą łazienkę. Siedziałam w wannie nawet nie wiem ile. Czas stanął w miejscu. Nie chciałam opuszczać mojego ciepłego kokonu, do którego nie mogły przedostać się wszelkie troski. Wszystkie problemy
i zmartwienia zostały za drzwiami.
                Przypomniała mi się rozmowa moja i Jensona. Nie chciałam się z nim dziś spotkać. Postanowiłam, że będę go dziś wieczorem unikać. Była to ostatnia myśl dotycząca Jensona, która przewinęła mi się przez głowę. Zapomniałam o nim. Moje ciało było rozluźnione. Tego mi było trzeba. Mój puls wrócił do normalności, gdyż każda myśl o Jensonie sprawiała, że mój umysł i serce opuszczał spokój. Pławiłam się w przyjemności. Lecz tylko chwilę, bo mój puls znów przyspieszył, gdy przypomniałam sobie widok z dzisiejszego ranka. Hardly w spodniach od piżamy. Widziałam go, gdy spał. W nocy się przebudziłam i wyszłam z jego sypialni, by się czegoś napić. Zobaczyłam go mimo panujących w jego salonie egipskich ciemności. Leżał tylko w spodniach od piżam. Tors był odkryty. Wyglądał niebiańsko, młody bóg. Bojąc się, że go zbudzę wróciłam do jego sypialni i zasnęłam. Cały czas ten widok był w moim umyśle. Śpiący młody bóg. Chwilę później poczułam, że woda zrobiła się chłodna. Nie dawała już tyle przyjemności. Opłukałam całe ciało z piany i wyszłam z wanny. Wytarłam się, a ręce i nogi posmarowałam swoim brzoskwiniowym kremem. Pachniał wyśmienicie, to trzeba było przyznać. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze.  Byłam rozluźniona. Założyłam swoją czarną, koronkową bieliznę i szeroką, czarną koszulkę. Zgasiłam świeczki. Siedziałam w wannie 1,5 godziny! Rozczesałam włosy i położyłam się na łóżku w sypialni. Zapadłam w drzemkę.
               
Złocista plaża. Lazurowy ocean. Zachód słońca. Siedziałam na złocistym piasku, który delikatnie pieścił moją skórę. Siedziałam w cieniu palmy, który chronił mnie przed palącym żarem promieni chowającego się słońca. Miałam na sobie czarne bikini. Moja skóra była nadzwyczaj opalona. Rozprostowałam nogi i wyciągnęłam się na ciepłym piasku. Zamknęłam  oczy
i delektowałam się padającym na mnie cieple. Wstałam i pobiegłam do wody. Pływałam. Lubiłam pływać. To było takie wspaniałe uczucie, jak woda obejmuje cię. Wyszłam na plażę i położyłam na piasku, aby promienie mnie osuszyły. Nagle poczułam, że coś mi zasłania słońce. Otworzyłam oczy. Nade mną stał półnagi Jenson. Jego doskonale opalona skóra i złote włosy dawały wyśmienity efekty. Wyglądał wyśmienicie. Usiadł obok mnie. Patrzył mi w oczy. Na ustach miał taki serdeczny uśmiech. Zaraz potem poczułam, że jakieś silne, męskie dłonie masują mi kark. Nie był to, Jenson, bo ten siedział naprzeciw mnie. Poczułam znajomą woń męskiego żelu pod prysznic. Doskonale wiedziałam, do kogo należał. Odwróciłam się. Spoglądała na mnie teraz para niezwykle seksownych czarnych oczu. Rozpływałam się. Ian miał na sobie także tylko spodenki do kolan. Nachylił się i musnął delikatnie moją szyję, po czym wrócił do masowania mi karku. Jenson podsunął się bliżej i …


                Obudziłam się. Leżałam na łóżku, przyciskając do siebie małą, niebieską poduszkę. Usiadłam. Znów TAKI sen. Co się ze mną dzieje? Do tego wszystkiego Jenson… Ugh…, mimo, że wiem, że jest… gejem, to najdalsze zakamarki mojego umysłu nie przyjmują tego do wiadomości najwidoczniej. Przetarłam oczy i znów położyłam się na łóżku. Leżałam tak przez chwilę, aż usłyszałam, że ktoś wrócił. Wstałam i założyłam białe szorty. Spięłam włosy i zeszłam na dół, by zobaczyć, kto to.