czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 8

W chwili, gdy przekroczyłam próg domu oczy wszystkich osób obecnych w salonie powędrowały w moją stronę. Zaraz za mną, do domu wszedł nauczyciel. Wszyscy się na nas patrzyli. Dziwnie się czułam. Wiele twarzy, wiele emocji na nich. W salonie było sporo osób. Poczynając od Richarda (którego dotąd uważałam za ojca – teraz to nie jest tata tylko Richard), obok niego stała Serena, a w drzwiach do kuchni stała Jenna. Na sofie, o dziwo, siedział Jenson. Wyglądał na zamyślonego, choć nie byłam tego pewna, bo przez jego twarz przewijała się zdecydowanie zbyt duża ilość emocji, których do końca nie byłam w stanie zweryfikować. Ulga…? Złość…? Wszystko to składało się na wybuchową mieszankę. Oprócz nich w salonie byli obecni także dwaj policjanci. Jeden rozmawiał z Richardem, a drugi stał obok, trzymając w dłoni notes oraz długopis. Teraz wszyscy na mnie patrzyli.
                Spojrzałam na nauczyciela, który teraz stał obok mnie. Był lekko zakłopotany, ale chyba tylko ja to zauważyłam. Chwilę potem na jego twarzy zawitała maska pewności zdecydowania. Wreszcie przerwał ciszę, która trwała chyba wieczność i zaczął realizować plan przedstawienia „oficjalnej” wersji wydarzeń. Najpierw zwrócił się do Richarda.
- Dzień dobry, panie Treedis. Przepraszam, że naruszam państwa spokój, ale przyprowadziłem pańską córkę… - nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwałam
- Ten człowiek nie jest moim ojcem, więc proszę nie zwracać się w stosunku do mnie, że jestem jego córką. – Powiedziałam to cicho, spokojnym głosem, ale dostatecznie, aby wszyscy wystarczająco dobrze  mnie usłyszeli. Nawet teraz, gdy Hardly wiedział o całej tej sytuacji, mówił ciągle, że jestem córką Richarda. Denerwowało mnie to. Spojrzałam na niego takim wzrokiem, że od razu wiedział, że źle zrobił. Większość osób patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym opowiadała jakieś herezje. Wszyscy oprócz Richarda i Sereny. Oczywiście oni wiedzieli dobrze, o czym mówię. To reszta nie miała o niczym pojęcia i patrzyła na mnie jak na obłąkaną. Dwaj policjanci, Jenson i Jenna. Ona także nie wiedziała nic. Co prawda, słyszała, że się kłóciłam wczoraj z Richardem, ale nie słyszała nic konkretnego. I dobrze. Teraz się wszyscy zapewne dowiedzą o ile Richard nie pozostawi tego tematu niedokończonego. W takim wypadku wszyscy będą trwali w niepewności i niewiedzy. Jenna i Jenson patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Nie mówiłam już nic więcej. Spojrzałam na pana Iana i lekko skinęłam głową, dając do zrozumienia, aby kontynuował, to, co zaczął. Ubiegł mnie Richard.
- Czy może nam pan opowiedzieć jak spotkał pan moją córkę. – Gdy wypowiadał te słowo wyraźnie je podkreślił i spojrzał na mnie.
- A więc… rano zauważyłem Lucy spacerującą po mieście, co mnie trochę zdziwiło, zważając na to jak wyglądała. Wydała mi się odrobinę dziwna.
- To nic nowego… Takich dziwolągów często się nie widuje. – Wtrąciła się Jenny, dodając do tego zdania tyle jadu, ile tylko mogła. Tymczasem Hardly kontynuował.
- Zatrzymałem się i podszedłem do niej. – Wyglądał na spokojnego. Bardzo spokojnego. Ani brew mu nie drgnęła, co oznaczałoby wewnętrzny niepokój. – Dziwnie się zachowywała … - Jenna parsknęła. - … I trochę plątała się, odpowiadając na moje pytania. W końcu się przyznała, że nie spędziła nocy
w domu. Zaniepokoiło mnie to trochę. Zabrałem ją do kawiarni obok na śniadanie, a zaraz potem przywiozłem tutaj. – Tak zakończył. No cóż… Ta wersja była na pewno inna niż było naprawdę, ale była zadowalająca i, co najważniejsza, bardzo wiarygodna. Trochę dziwnie mówił, ale… Widocznie sam się trochę w tym pogubił, ale inni powinni kupić tę wersję wydarzeń.
- Bardzo się pan przejął swoją uczennicą. Nie każdy by tak postąpił. Zwłaszcza, że aż zabrał ja pan na śniadanie. – Z sofy wstał Jenson i podszedł do Iana, zwracając się do niego. Uważnie się mu przyglądał. Stali twarzą w twarz, gdyż byli mniej więcej takiego samego wzrostu. Obaj byli wysocy. Ian także się uważnie przyglądał Jensonowi. Wyglądali jak dwa samce znaczący terytorium. Wzrokiem. Dookoła aż iskrzyło nadmiernością testosteronu. Na szczęście wszystko przerwał głos Richarda.
- Tak, jest pan bardzo dobrym nauczycielem. Dziękuję, że się pan zajął Lucindą i od razu ją tutaj przywiózł. – Wyglądał, jakby te słowa ciężko przechodziły mu przez gardło. Lecz i tak dobrze to maskował, bo odniosłam wrażenie, że niewiele osób to zauważyło. Ja i pan Ian. Richard chyba miał jakieś wątpliwości, tak samo jak Jenson. Nauczyciel zaraz odpowiedział ze spokojem w głosie.
- Taka praca. To najgorszy wiek nastolatków i nigdy nie wiadomo, co wpadnie im do głowy i w jakie kłopoty się przez to wpakują. – Jego kąciki ust lekko się uniosły i wyglądało to na minimalny uśmiech. – Trzeba zawsze być czujnym. – W tym momencie spojrzał na mnie. Jego oczy… Były w tym momencie takie piękne. Nie do wiary, że można aż tak utonąć w spowijającej je czerni. On rozmawiał z Richardem, podczas gdy ja rozpływałam się w niej. Mmm… Po chwili się otrząsnęłam. Tym razem na ziemię sprowadził mnie głos Jensona.
- Jak widać jest pan bardzo oddany swojej pracy. Jak już mówiłem, nie każdy nauczyciel by się tak zachował i domyślił się, że coś jest nie tak jedynie po wyglądzie. Większość by nie zwróciła na to nawet uwagi. – Znów siedział na sofie i się nam przyglądał.
- Także już mówiłem – rozumiem w pełni, na czym polega moja praca. – Znów na mnie zerknął, ale tylko przelotnie, jakby przypadkiem.
- Jestem tego pewien… - z sofy doszedł mnie pomruk Jensona. Zaraz potem do Richarda zwrócił się jeden z policjantów. Był przeciętnej budowy. Miał jakieś 185 cm wzrostu. Oraz ważył na oko 80 kg. Miał krótkie blond włosy. Miał ok 30 lat.
- Panie Treedis, czy to pana córka? – Zapytał wprost Richarda. – Czy to ona zaginęła wczorajszej
nocy? – Wyjaśnił.
- Tak, to ona. – Odpowiedział, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
- W takim wypadku wszystko jest w porządku. Musimy tylko dopełnić formalności i spisać wersję córki, aby móc wypełnić raport. Pozwoli pan? – Drażniło mnie to, że policjant nazywał mnie córką Richarda. Grr.… Co prawda według wszelkich dokumentów nią byłam. Chciałabym ze wszystkich sił móc porozmawiać z mamą. Chciałabym, aby pomogła mi się z tym wszystkim uporać, aby mi to wszystko wyjaśniła. Powiedziała, kim jest mój ojciec. Opowiedziała o wszystkim, wytłumaczyła się. Chwile potem ja i pan Ian poszliśmy do biura Richarda. Policjant uparł się, aby on także się wypowiedział, gdyż wszystko było ważne.
                 Po wszystkim gliniarze się zmyli żegnając się, a Richard ich odprowadził. Jenna się ulotniła
z domu pod pretekstem, że wychodzi ze znajomymi. Serena poszła na górę czytać, bo było to jej ulubione zajęcie, gdy była rozdrażniona. Lubiła książki. Była bibliotekarką w miejskiej bibliotece.
W salonie został Jenson, który popijał lemoniadę, którą zrobiła wczoraj Jenna. Ciężko mi to przyznać, ale jej lemoniada była zawsze pyszna. Jenna miała rzadko spotykany smak do robienia przeróżnych napojów, najczęściej lemoniad. Niekiedy jej tego zazdrościłam, bo moje lemoniady zazwyczaj nie nadawały się do spożycia. Ja z nauczycielem stałam w przedpokoju. Przez chwilę, po pożegnaniu się
z policjantami, trwaliśmy w niezręcznej ciszy. W końcu mężczyzna zdecydował się przerwać niewygodne milczenie.
- Więc… chyba pora abym wracał. – Podrapał się w czubek głowy, rozejrzał, a w końcu spojrzał na mnie. – Zrobiliśmy już chyba dość, aby wyjaśnić tę sytuację w możliwy sposób.
- Tak… chyba tak. – Czułam się trochę nieswojo, ale to ostatnio zdarzało mi się często.
- Więc skoro tak, to… Do widzenia. – Oficjalnie podał mi dłoń na pożegnanie i poszedł w kierunku drzwi wyjściowych. Na chwilę przystanął i odwrócił się w moją stronę.
- A i proszę cię. Nie rób tego więcej. Potrafię zrozumieć, że masz problemy, ale to nie jest sposób, by je rozwiązać. – W tym momencie przerwał i opuścił wzrok. – Nie potrafię znieść myśli, że się krzywdzisz. – PO tym zdaniu szybko się odwrócił i wyszedł, zaraz po pożegnaniu się z Richardem. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Tego, co teraz powiedział. Stanęłam na chwilę, oparłam się o ścianę
i myślałam nad tymi słowami, które przed chwilą usłyszałam. Po chwili przypomniałam sobie, że
w salonie nadal jest Jenson. Ruszyłam się z miejsca i przeszłam do salonu. Dalej tam był, siedząc na sofie i sącząc powoli lemoniadę.
- Hej… - zaczęłam niepewnie. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Gdy teraz tak na niego patrzyłam, nadal miałam przed oczyma to, co wczoraj zobaczyłam. Stałam w przejściu do salonu, niepewnie spoglądając na niego. Jego zielone oczy wyglądały na zmęczone. Miał na sobie niebieską, pogniecioną koszulkę, dżinsowe levisy 512 bookcut ( wiem, bo byłam przy nim jak je kupował) oraz białe adidasy. Dopiero teraz zauważyłam, że nie tylko oczy, ale i on cały wyglądał na zmęczonego. Zrobiłam krok w jego stronę. Jenson podniósł wzrok i spojrzał na mnie.
- A więc… znalazłaś się.
- Czemu miałam się znaleźć? Przecież się nie zgubiłam, aby miała się znaleźć. Po prostu nie wróciłam na noc do domu. – Splotłam palce dłoni i patrzyłam wszędzie, byleby nie na niego. Czułam mimo wszystko, że nie wierzył w oficjalną wersję, a lepiej by było, gdyby nie za bardzo znał szczegóły. Mógłby wyciągnąć mylne wnioski. Po tym, co powiedziałam spojrzał na mnie urażonym wzrokiem, jakbym oblała go zimną wodą.
- Żartujesz?! Wszyscy się o ciebie martwili! Wiedzieliśmy o twojej kłótni z ojcem oraz o tym, że byłaś przez to rozdrażniona. Baliśmy się, co się może stać! Baliśmy się o ciebie! – Po raz pierwszy słyszałam, żeby Jenson podniósł głos w moim towarzystwie.
- Nic się nie stało. Musiałam po prostu ochłonąć. – To, co mówiłam było zgodne z prawdą. – Zresztą szczerze mówiąc, troszeczkę zdziwiłam się jak cię tu zobaczyłam.
- Byłem pierwszą osobą, do której zadzwonił twór ojciec. Jestem tu praktycznie od wczoraj w nocy. – A więc Richard najpierw zadzwonił do Jensona. Zapewne, dlatego, że ostatnio bardzo dobrze się dogadywaliśmy i spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Byliśmy dobrymi znajomymi.
- Więc to, dlatego wyglądasz tak… marnie. – Nie chciałam go urazić, ale to była prawda.
- Tak! A ty sobie jakby nigdy nic wracasz rano ze swoim nauczycielem, który cię podwiózł do
domu. – Nie był w dobrym nastroju, a na jego czole pojawiły się zmarszczki świadczące o jego
zmęczeniu. – I do tego jakby nigdy nic, prostu z mostu oświadczasz wszystkim obecnym, ze twój ojciec nie jest twoim ojcem! Co to do cholery ma być?!
- Nie krzycz na mnie! – Nie lubiłam tego. – Wiedziałbyś o wszystkim, ale byłeś wczoraj …
zajęty. – Tylko to zdołało mi przejść przez gardło. Nie wiedziałam jak to inaczej powiedzieć. Byłeś ze ze swoim chłopakiem? W końcu to jego prywatna sprawa.
- Co? O czym ty mówisz? – Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale wiedziałam, że udaje.
- Przyszłam wczoraj do ciebie…
- Kiedy? – Dalej udawał. Zaczynało mnie to irytować. Ok, mógł tego nie wiedzieć, mógł mnie nie zauważyć.
- Jakiś czas po kłótni.
- Jak to? Nie widziałem cię. Nie było cię u mnie. – Teraz mówił prawdę, bo byłam pewna, że mnie nie zauważył. Parsknęłam w duchu.
- Jak już mówiłam byłeś zajęty. Nie chciałam przeszkadzać.
- Ale czym?! Powiedz, czym byłem tak zajęty, że nie chciałaś mi przeszkadzać?
- Nie udawaj. Miałeś gościa i to normalne, że nie chciałam ci przeszkadzać wtedy. To w końcu twoje prywatne sprawy.
- Co? Powiedz wprost, o co chodzi, bo nie kumam.
- Ale ty jesteś niedomyślny! Widziałam cię przez okno! Byłeś ze swoim chłopakiem!
- Co?!

- Nie musisz udawać! Wiem, że jesteś gejem. – Wreszcie to wyrzuciłam z siebie.

________________________________________________

Podoba się choć trochę? Jak Wasze odczucia? ;)
Do przeczytania! ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 7

Uczucie pływania. Woda, a ja na niej. Błogie uczucie. Pływam po bezkresnym oceanie. Ubrana jedynie
w przezroczystą sukienkę, która przez zmoczenie stała się jeszcze bardziej przezroczysta. Jestem okazana w całej okazałości, jak mnie Pan Bóg stworzył, ale to mi nie przeszkadza. Nawet nie zwracam na to uwagi. To jest tylko marny szczegół. Liczy się tylko to uczucie. Błogość. Mam zamknięte powieki i staram się wyciągnąć z tej chwili maksimum. Cichy szum wody. Woda ciepła. Powoli staję się bardziej senna. Opuszczają mnie siły. Sytuacja zmienia się diametralnie. Powoli, jednak sukcesywnie, tonę. Zanurzam się, a moje ciało nie chce walczyć. Rozum wie, że zaraz utonę, ale wszystko inne zdaje się tego nie zauważać. Powieki stają się okropnie ciężkie i zamykają się. Woda wdziera się do moich ust. Zmieniła się. Teraz jest zimna, wręcz lodowata. Moje ciało powoli się budzi. Zaczynam machać rękami, ale to nic nie daje. Dalej czuję ten niewidzialny głaz, który jest uwiązany do mojej nogi. Tonę. Już nic mnie nie uratuje.
 Brzdęk! Leniwie podnoszę ospałe powieki. Obudził mnie trzask spadającego na podłogę metalu. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest 8:09. Powoli wracają wspomnienia i ogarnęła mnie lekka panika. Jestem w domu nauczyciela. Kurczę. Nagle wypełniła mnie pełna energia. Wstałam i poszłam do łazienki, która była bezpośrednio połączona z sypialnią. Pomieszczenie było urządzone nowocześnie, tak jak wszystko w mieszkaniu. Stanowczo dominował kolor złoty i wszystkie kolory pochodne lub nawiązujące do niego. Ściany były pomalowane na bordowy kolor, a dokładniej nazywany Wiśniowa Czekolada. Łazienka była spora. Gdy się do niej weszło, po prawej stronie rozpościerała się ogromna kabina prysznicowa. Wszystkie metalowe części były złote (przynajmniej tak wyglądały). Kabina była dopracowana w najmniejszych szczegółach. Gdy się na nią spojrzało czuło się podziw, gdyż było widać, że została zaprojektowana i wykonana na specjalne życzenie klienta.  Naprzeciw kabiny, po drugiej stronie łazienki znajdowała się długa na całe pomieszczenie lada, a na niej dwie wbudowane umywalki. Na dole, pod umywalkami były duże szuflady. Były one koloru beżowego. Umywalki rozdzielał wielki wazon z dużymi, białymi kwiatami. Wazon rozdzielał także dwa piękne lustra. Były one kwadratowe,
a ramy były złote.  Sufit był jednym wielkim lustrem. Dawało to świetny efekt wizualnego powiększenia pomieszczenia. Nie było na nim żadnego żyrandola. Światło dawały wyłącznie rozmieszczone na ścianach beżowo-złote kinkiety. W łazience nie było okien, w przeciwieństwie do sypialni, gdzie cała ściana była oknem, z którego rozpościerał się wspaniały widok na panoramę miasta. Łazienka była ewidentnie urządzona dla dwóch osób.
Stanęłam przed jednym z luster i zobaczyłam, że wyglądam paskudnie. Rozwichrzone włosy były moim największym problemem, a nie miałam, czym je doprowadzić do porządku. Po długich, acz nieskutecznych staraniach doszłam do wniosku, że lepiej będzie jak je po prostu zwiążę gumką. Tak też zrobiłam. Przemyłam także twarz, aby się odświeżyć. Na mydelniczce leżało mydło o zapachu wanilii. Mmmm…. Uwielbiam ten zapach. Wytarłam mokrą twarz i stwierdziłam, że wyglądam znośnie. Wyszłam z łazienki i podeszłam do drzwi, które wczoraj zamknęłam zaraz po wejściu do sypialni. Przekręciłam zamek, otwierając go i wyszłam z sypialni. Przeszłam przez salon oraz hol i weszłam do kuchni, w której zastałam nauczyciela.
- Ooo.. Dzień dobry! Widzę, że już wstałaś. – pan Hardy przywitał się z uśmiechem na ustach. Stał przy kuchence ewidentnie ubrany w piżamę. Składała się ona z szare gej koszulki z krótkim rękawkiem
i długich bawełnianych spodni w kratę. Wyglądał tak… zwyczajnie.
- Tak, już wstałam. – Chciałam również odpowiedzieć z uśmiechem, ale wspomnienia z poprzedniego wieczoru nie pozwalały mi na to.
- Sądziłem, że będziesz spała długo. Zwłaszcza zważając na to, w jakim stanie byłaś wczoraj. – Uśmiech zszedł z jego twarzy, a ja uświadomiłam sobie, że on nie ma o niczym pojęcia.
- Tak, wiem, ale obudził mnie hałas, a ja zwykle mam płytki sen. – Uśmiechnęłam się.
- To moja wina. – Facet podrapał się w głowę i wyglądał trochę niezręcznie. – Upuściłem patelnię na podłogę. Tak wiem, oferma ze mnie. – On także się uśmiechnął. – Czy przerwałem jakiś piękny sen
i przez to masz ochotę mnie ukatrupić? – Widać ma dobry humor, skoro od samego rana ma ochotę na żarty.  Także mi to zaczęło poprawiać humor i na mojej twarzy także zagościł znów szeroki uśmiech. – Jak tak, to mam na usprawiedliwienie to, że chciałem zrobić ci pyszne śniadanie? – Stał teraz z patelnią
w dłoni i wyglądało to tak, jakby była to jego broń, mająca go przede mną ochronić. Wyglądało to zabawnie.
- Nie, nie przerwał mi pan pięknego snu. Wręcz przeciwnie. Nie był za bardzo przyjemny.
- Masz bardzo ładny uśmiech. – Lekko się zakłopotałam, ale miło było to słyszeć. – Musisz się uśmiechać częściej. – On teraz także był uśmiechnięty, tak jak ja. Wyglądał niczym nastolatek, co nie często się zdarzało facetom mającym dwadzieścia-kilka lat. - A o czym był twój sen? Jeśli można spytać. – Usiadłam na krześle przy stole, a on stał teraz tyłem do mnie i smażył jajecznicę. A przynajmniej próbował, bo jakoś moim zdaniem marnie mu szło. Cała ta sytuacja była zabawna i powodowała, że znów uśmiechałam się jak głupi do sera.  Stwierdziłam, że nie było w nim nic złego i nic mi nie szkodzi, więc opowiedziałam mu sen.
- Woda symbolizuje z reguły to, co nieznane – sen o tym, że toniemy, jesteśmy pokonani przez tę potężną siłę, może symbolizować nasze zmagania z codziennością, ogromne emocje towarzyszące odbieraniu przez nas rzeczywistości lub problemy, które zdają się nie mieć rozwiązania. Być może to, co cię wczoraj zdenerwowało miało z tym cos wspólnego. – Nauczyciel mówił to, nakładając mi na talerz porcję smażonej jajecznicy. Odstawił patelnię i dosiadł się, po czym zaczął także zjadać swoje śniadanie. To, co powiedział skłoniło mnie do refleksji nad tym wszystkim, czego się wczoraj dowiedziałam.
- Być może ma pan racje i ten sen trochę nawiązuje do wczorajszego dnia… - pod napływem chwili opowiedziałam mu o tym, co się wczoraj zdarzyło, wspominając o kłótni z Jenny oraz konfrontacji
z ojcem oraz napominając o Jensonie, aż zakończyłam na chwili, gdy go spotkałam na drodze. Opowiedziałam wszystko jak najszybciej jak tylko zdołałam, gdyż to wszystko nadal wzbudzało we mnie silne emocje, dzięki którym z mojej twarzy ponownie zniknął uśmiech. Po wszystkim siedzieliśmy w ciszy. Siedziałam i przyglądałam się na niego, chcąc odgadnąć, o czym myśli. Widocznie zabrakło mu słów, aby to wszystko skomentować.
- Nie musi pan nic mówić. To moja sprawa i nie musi się pan niczym martwić. Niepotrzebnie obarczyłam pana swoimi „problemami nastolatki”. – Miałam nadzieję, że się odezwie, bo nie cierpiałam siedzieć
w takiej absolutnej ciszy.
- To, dlatego wczoraj znów to sobie zrobiłaś? – Nie patrzyła na mnie tylko w pusty już talerz. Jego oczy znów pociemniały tak jak poprzedniego wieczora. Dopiero po chwili zrozumiałam, co miał na myśli zadając mi te pytanie. Moje rany. – Czy to przez te wydarzenia znów to sobie zrobiłaś? – Dalej na mnie nie patrzył. Nagle ogarnął mnie wstyd. Nie wiem, czemu. Ja także opuściłam wzrok i nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam doskonale, że teraz on na mnie patrzy. Nie miałam odwagi spojrzeć mu
w oczy.  Wstał, wziął brudne naczynia, po czym włożył je do zmywarki. Bez słowa wyszedł z kuchni
i udał się w kierunku swojej sypialni, zostawiając mnie samą z moimi, bijącymi się w mojej głowie, myślami. Miałam pewne wątpliwości, czy dobrze zrobiłam dzieląc się z nim tym, co mnie dręczyło oraz spędzało sen z powiek. Trudno. Stało się. Siedziałam tak jeszcze przez chwilę, a gdy usłyszałam, że wyszedł z sypialni wstałam i udałam się do salonu. Stanęłam przed nim. Wyglądał inaczej niż jeszcze kilka minut temu. W kuchni przecież był ubrany w zwykłą piżamę i uśmiechał się niczym nastolatek. Teraz był nienagannie ubrany w elegancka koszulę i szare spodnie z materiału. Brakowało tylko krawatu, ale to nic nie szkodziło. I tak budził respekt. Nagle poczułam, że trochę nadużywam jego gościnności. Dopiero teraz zrozumiałam, że stanął przede mną dorosły, odpowiedzialny facet, że był moim nauczycielem, a nie kolega. Znów powróciła rzeczywistość i to uczucie. Uczucie, że tu nie pasuję. O wiele bardziej wolałam, jak ten facet, który teraz przede mną stoi, stał przy kuchence jeszcze kilkadziesiąt minut temu
i z uśmiechem na ustach przyrządzał jajecznicę. Niestety nie potrafiłam już dojrzeć w tym eleganckim mężczyźnie, który przede mną stał tego, który stał przede mną niedawno. Dwa różne oblicza.
- Czy … może mnie pan odwieść do domu? – Nie wytrzymałam tego napięcia i powiedziałam to cicho, ale wystarczająco, by to usłyszał. Stałam ze spuszczoną głową, wpatrując się w podłogę. On równie cicho odpowiedział „tak”.  Przeszłam do holu i założyłam moje buty, a on w tym czasie podszedł do komody stojącej w salonie i wziął kluczyki do samochody, leżące w szklanej misie. Bez słowa wyszliśmy z jego mieszkania i poszliśmy do jego samochodu. Wsialiśmy i pojechaliśmy. Trwaliśmy tak w ciszy, która stawała się coraz bardziej nieznośna. Widocznie on także odczuwał dyskomfort tej sytuacji i postanowił w końcu włączyć radio. Z głośników popłynęły powolne dźwięki Taylor Swift - Safe & Sound . Cóż… lepsze to niż, nieznośna cisza. Wsłuchałam się w słowa piosenki i głęboko zaczęłam się zastanawiać. Te słowa były… zapadające do serca. W tym momencie przynajmniej. Przez humor i bałagan, jaki miałam
w głowie. Wpatrywałam się w widok za oknem, nucąc refren.
Just close your eyes
The sun is going down
You'll be alright
No one can hurt you now
Come morning light
You and I'll be safe and sound
Fakt, przy nim czułam się bezpieczna. Rano choć na chwilę zdołał oderwać mnie od rzeczywistości
i sprawił, że na moich ustach zawitał uśmiech. Emanowała od niego niesamowita energia. Działał na mnie… po prostu uspokajająco. Nadal jechaliśmy nie odzywając się do siebie. Między nami był tylko lub aż głos Taylor. Czułam teraz to wszystko, o czym śpiewała. Trafna piosenka na ten moment nie ma, co.
W końcu dojechaliśmy do mojego domu. Dopiero teraz zrozumiałam, że będę musiała się wytłumaczyć gdzie byłam całą noc, a faktem było, że jeśli powiem prawdę to to chyba nie będzie dobrze odebrane przez wszystkich. Wyniknął z tego kłopoty. Dla mnie i niego. „Niego”. Od kiedy jesteśmy na TY… Nie, to nie jest TY, to mój nauczyciel.
- Lepiej będzie, jeśli powiem, że zobaczył mnie pan, jak chodziłam ulicami miasta i wzbudziło to
w panu pewne podejrzenia. Zabrał mnie pan do kawiarni na śniadanie i zaraz potem przywiózł do domu. – Kłamstwo to była konieczność, lecz nie zamierzałam wyrzucać prawdy z mojej głowy. Kłamstwo miało zaspokoić innych. – To powinno ich zaspokoić. – Dalej nie patrzyłam na niego. Czułam się gorsza… po tym jak wyznałam, co się wczoraj stało.
- Ograniczy mój udział w tym do minimum. – Powiedział to cicho, ale wystarczająco bym usłyszała. – Ale to chyba dobrze. Nie będziemy mieć dodatkowych problemów. Wejdę z tobą do domu i opowiem twoim rodzicom…
- Oni nie są moimi rodzicami! – W tej chwili czułam przypływ złości. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na niego.
- … dobrze. Powiem im oficjalną wersję wydarzeń. To, co naprawdę się wydarzyło niech zostanie między nami. – Nie był zły. Był … szary. Zmęczony. Nie wiem, czemu, ale nagle miałam ochotę go pocieszyć, ale nie wiem, co spowodowało taką zmianę jego nastroju. Odpowiedziałam cicho.

- Przecież nic złego się nie wydarzyło. Po prostu pomógł mi pan. To wszystko. – Teraz to on na mnie nie patrzył. Miał spuszczony wzrok. Chciałam już to mieć za sobą.– Chodźmy.

______________________________________________________________
Do przeczytania! :)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 6

Trudno. Nie ma tu teraz dla mnie najwidoczniej miejsca. Nie będę przeszkadzała. Odwróciłam się
i poszłam alejką prowadzącą do domu Jensona, ale kręciłam na główną drogę, biegnącą w pobliżu naszych domów. Tamtędy także da się dojść stąd do mojego domu. Tyle, że ta droga jest okrężna, czyli zajmie mi więcej czasu, a na tym mi zależało, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty wracać do domu.
       Nigdy mi nie przyszedł do głowy taki pomysł, traktowałam Jensona jak przyjaciela. Zresztą nigdy nie miałam powodów, aby chociażby podejrzewać, że jest trochę… inny. Czemu ja tak nad tym myślę?! To nie moja sprawa. Zresztą nawet mi to nie przeszkadza. Stał się moim przyjacielem wcześniej. To nie powód, aby zmieniać nastawienie do niego. To ciągle ten sam Jenson.
       Szłam powoli boczną dróżką obok ulicy. Od dawna było już ciemno, ale ruch był mały. Szczerze mówiąc to w ogóle od dawna nie widziałam żadnego samochodu.. Robiło się trochę zimno, ale mimo wszystko nadal nie chciałam wracać do domu. Do domu? Tak, przez to całe zamieszanie i szok, którego doznałam po zobaczeniu Jensona w mojej głowie zapanował wielki chaos, który wykurzył myśli dotyczące zdarzeń moim domu. Richard nie jest moim ojcem. Przez 17 lat byłam okłamywana. Wszystkie myśli wróciły jak bumerang. Spojrzałam na biały bandaż z lekkimi kreskami, które były przebijającą materiał krwią. Przywoływałam do siebie to uczucie, które odczuwałam w chwili styku żyletki z moją skórą. Uczucie to było czymś niezwykłym. Niektórzy ludzie uważają takich jak ja za nienormalnych, bo przecież jak można świadomie sprawiać sobie ból, okaleczać się, oszpecać swoje ciało. Dla większości ludzi to, co najmniej dziwne, nie do zaakceptowania. Lecz nigdy nie myślą o tym z innej strony. Dlaczego ci nienormalni ludzie się do tego posuwają. Otóż często jest tak, że osoba, która to praktykuje ma słabą psychikę, przeżyła jakąś traumę, była bita, prześladowana czy coś w tym rodzaju. To wszystko zawsze zostawia ślad w naszej psychice. Ból, więc ci ludzie chcą zagłuszyć ten ból w psychice bólem fizycznym. Okaleczaniem się. Inni za to nie próbują nawet go zagłuszać, gdyż od razu stwierdzają, że nie ma szans sobie z nim poradzić. Popełniają samobójstwa. Tak już jest.
       Minęłam już stary zniszczony znak, który symbolizował, że już minęłam połowę drogi do domu. Zwolniłam kroku chcąc jak najbardziej opóźnić ten moment, gdy będę już w domu. Chciałam tego za wszelką chwilę uniknąć. Przez to, czego się dziś dowiedziałam… Wiem, nikt nie jest doskonały, ale nie jest łatwo, gdy cały twój świat, twoje wyobrażenie o czymś rozpada się jak jakiś tani domek z kart. Właśnie… Z mojego oka popłynęła maleńka łza, a zaraz za nią druga. Nie chciałam wracać, o nie. Nie w tym stanie, gdy zaraz się rozbeczę.
        Zobaczyłam jak z zakrętu za mną wyłania się jadący samochód. Widziałam tylko światła, ale to wystarczyło, więc zeszłam na ścieżkę obok drogi, bo do tej pory wolałam iść asfaltem. Wygodniej po prostu. Samochód zaczął zwalniać, co mnie nieznacznie zaniepokoiło. Przyspieszyłam nieznacznie kroku, ale samochód nadal powoli zwalniał, aż powoli się zatrzymał. Zaczęłam biec, gdyż wiedziałam, że niedaleko jest rozwidlenie i dróżka zaraz skręci. Nie chciałam schodzić ze szlaku, gdy jest ciemno. Samochód podjechał jeszcze kawałek minął mnie i się zatrzymał kawałek przede mną. Serce zaczęło mi szybciej bić.  Zatrzymałam się i zaczęłam cofać. Otworzyły się drzwi od samochodu i wyłoniła się
z nich jakaś sylwetka. Mężczyzna. Teraz mój strach był przeogromny, a puls mi bardzo przyspieszył. Odwróciłam się i zaczęłam biec jak najszybciej.  
- Lucy! – Ten ktoś zawołał moje imię. – Lucy! – Jeszcze raz. Znam ten głos. Zwolniłam, a chwile potem całkiem się zatrzymałam. Odwróciłam się i zobaczyłam jak ten mężczyzna biegnie w moją stronę, ale o dziwo już nie bałam się tak bardzo, gdyż wiedziałam, kim on jest.
- Pan Hardly? Co pan tutaj robi? – Byłam ciekawa, co robi tutaj mój nauczyciel, ale to pytanie padło raczej z innego powodu, a mianowicie nie wiedziałam, co innego miałabym powiedzieć. Tylko to wydawało się racjonalne.
- Wracam do domu. A co miałbym robić? – No cóż, to było racjonalne wytłumaczenie.
-, Ale czemu się pan zatrzymał. Na tym pustkowiu. Jest już późno, a o ile wiem to nauczyciele nie mają takiej długiej przerwy jak my. Podobno wracają trzy dni wcześniej, więc jutro musi pan do pracy.
- Owszem… A co ty tutaj robisz? Jest późno, a ty nie powinnaś chodzić sama, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatnich kilku dni.
- Po prostu chciałam się przejść.
- O tej porze i tak daleko od domu? – Chyba mi nie wierzy. No cóż, to nie jest do końca kłamstwo. Spacer dobrze powinien mi zrobić, abym ochłonęła. – Tylko spacer czy jest jakiś inny powód? – Na pewno mi nie wierzy. Trzeba go jakoś spławić. Mimo iż od czasu jego wizyty w szpitalu minęło trochę czasu, to i tak moje myśli, co jakiś czas błądziły i dążyły w stronę mojego nauczyciela matematyki.
- Ok, wygrał pan. Pokłóciłam się z ojcem i chciałam trochę ochłonąć. Ot i cała tajemnica! – O nie, nie, nie! Mój podniesiony głos sprawił, że to wszystko wraca. Znów przypomina mi się szok i to, jak się czułam dziś popołudniu. Wraca wszystko, wspomnienie wydarzeń sprzed kilku godzin. A jednak nie udało mi się ochłonąć na stałe. Ten mężczyzna sprawił, że to wróciło. Do oczu znów powoli, powoli zaczynają się tłoczyć łzy, ale nie! Nie mogę pozwolić, aby dotarły do celu.  Lekko przetarłam oko lewą ręką, że niby mi coś wpadło do oka.  Jego oczy znów diametralnie pociemniały. Zapomniała. Znów ta sama reakcja. Chwycił mnie za rękę i przyjrzał się dokładnie bandażowi, przez który przebijały się lekko czerwone linie krwi. O nie. Wyrwałam rękę jak najszybciej, odwróciłam się napięcie i zaczęłam szybko iść, ale jeszcze nie biegłam. Nie miałam ochoty ma tę rozmowę. Jak mogłam być taka głupia by pozwolić mu to zobaczyć? On jednak nie chciał mi pozwolić mi odejść. Złapał mnie za przegub drugiej ręki i trzymał mocno, że nie mogłam dalej iść. Jego uścisk był mocny, ale nie bolesny. Nie mógł zrobić mi krzywdy. Szarpałam się lekko, lecz nie wypowiedziałam ani słowa.
- Dziewczyno! Dlaczego to robisz?! Zapomniałem o wszystkim, gdyż miałem za dużo na głowie
w związku z ostatnimi kilkoma dniami. Ty także nie miałaś przyjemnych dni, o ile wiem. Chodź! – Pociągnął mnie za sobą w stronę swojego samochodu. Co on ma zamiar zrobić?! Jedno wiem na pewno – nie jest w najlepszym humorze. Co za niezdara ze mnie! To moja wina. Gdybym bardziej uważała, to na pewno nie zobaczyłby moich bandaży, a skoro wiedział wcześniej o tym, jak sobie radzę z problemami to umiał dodać dwa do dwóch. Ale co on ma zamiar zrobić?! Dalej mnie ciągnął w stronę samochodu, a ja starałam się stawiać opór, ale przy jego sile to na niewiele się zdało.
- Nie wyrywaj się tak! Zawiozę cię do twojego domu i porozmawiam z rodzicami, bo to nie może tak być. – To nie było to, co chciałam usłyszeć. Źle to wygląda. - Myślałem, że to był wypadek przy pracy
i to nie jest nic wielkiego i że nie robisz tego regularnie! Myliłem się i nie zamierzam tego tak zostawić! – Trzeba coś zrobić. Tylko, co?! Dalej myśl, myśl. Przecież on niedługo dopnie swego.
- Nie proszę! – Zaczęłam się szarpać z całych sił, aż wyrwałam rękę. Uff… pochłonęło to sporo sił. Stałam naprzeciwko nauczyciela i patrzyłam nieustępliwym wzrokiem. Moje serce nadal bije. Kurczę, ponowiłam ranę i znów mi leciał krew z ran. – Proszę, nie… - ledwo udało mi się to powiedzieć. Nadal serce mi wali.  – Nie! Tylko nie do domu… Proszę.
- Co ci chodzi po głowie?! Trzeba to załatwić. Nie zostawię tego tak. Porozmawiam z twoimi rodzicami, aby oni coś z tym zrobili, bo ja nie mam uprawnień. – Dalej był wzburzony, ale, o co mu chodzi?
- Nie pojadę do domu! Wszędzie tylko nie tam… - i stało się. Z moich oczy popłynęły pierwsze łzy. Na pewno to zauważył, bo i ja zauważyłam, że jego twarz złagodniała. No super. Tego mi było trzeba. Marnego współczucia. Odwróciłam się. Stałam do niego tyłem i starałam się jakoś uspokoić. Nie odzywałam się, bo wiedziałam jak będzie brzmiał mój głos. Wdech… wydech… wdech…
- Dlaczego nie chcesz tak bardzo jechać do domu? – Jego głos był już naprawdę bardzo łagodny… - Czy… coś się tam stało? Coś ci zrobiono?
- Nie… - moja odpowiedź była cichutka, ale jestem pewna, że mnie usłyszał. Zrozumiałam, że on teraz pewnie nie będzie taki bezwzględny i nie będzie tego tak bardzo ciągnął.
- To…, co masz zamiar teraz zrobić? – Zapytał równie cicho jak ja.
- Nie wiem… jedno wiem na pewno – nie chcę wracać do domu. Nie teraz. – Powoli doprowadzałam Się do porządku, ale łzy nadal były obecne w moich oczach.  – Proszę już jechać do siebie… ja sobie poradzę… - mój głos był już nieco głośniejszy.
- Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej. Zwłaszcza, że jest noc a ty jesteś w takim stanie… - lekko się zakłopotał, ale jego głos był bardziej pewny niż jeszcze kilka chwil temu.
- Nie musi się pan mną zajmować… Nie jestem dzieckiem, które ciągle potrzebuje nadzoru. – Chciałam się stąd wyrwać, zwłaszcza, że moje nadgarstki bolały coraz bardziej, gdyż rany się znów otworzyły. Bandaże wymagały wymiany. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie mogę dać po sobie poznać nic… a potem ugięły się pode mną kolana i pochłonęła mnie ciemność.


Otworzyłam lekko oczy. Złapałam się za głowę. Auu… boli. Gdzie ja jestem?
- O, obudziłaś się. Napędziłaś mi strachu. – Zaczęłam odzyskiwać zdolność myślenia i znów kojarzyłam fakty. Byłam w samochodzie mojego nauczyciela, Iana. Czyżbym znów straciła przytomność? Och, nie wygląd to najlepiej.
- Co się stało i gdzie pan mnie wiezie? – Nie byłam jeszcze w pełni sił.
- Wiozę cię do szpitala. Rozmawiam z tobą na poboczu, daję ci kazanie i nie tego ni z owego ty przede mną mdlejesz! Wiesz jak się przestraszyłem?! – Był podenerwowany. To jest pewne.
- Nie chce do szpitala…
- W takim razie zawiozę cię do twojego domu. To już nie są przelewki, Lucy.
- Nie proszę… tylko nie tam. Nic mi nie jest… to na skutek ran… - było mi głupio. Przyznałam się, że moje zachowanie i postępowanie negatywnie wpłynęło na moje zdrowie. No ładnie…
- Ugh.. Jak chcesz… mogę zabrać cię do siebie… Nie zostawię cię samej sobie, ale i biorąc pod uwagę twój sprzeciw, to nie sądzę, że uda mi się ciebie doprowadzić do twoich rodziców.
- Do ojca… Moja matka nie żyje, a ojciec ożenił się ponownie.. – Nie chciałam by trwał w błędzie. Cóż… może to nie jest taki zły pomysł, ale z drugiej strony, kto normalny jedzie do domu obcego człowieka. Przecież ma na pewno jakichś sąsiadów, to może jakby, co to znajdę pomoc. Wolę wszystko inne niż towarzystwo ludzi, którzy mnie okłamywali.
- Zgoda…, jeśli można, to pojadę do pana. – Gdy wypowiedziałam te słowa, nauczyciel zwolnił
i zawrócił na następnym skrzyżowaniu i jechał w przeciwnym kierunku. Jechaliśmy w ciszy. Była trochę niezręczna, ale sądzę, że żadne z nas nie miało ochoty na rozmowę. Po kilku minutach dojechaliśmy pod elegancki blok, mieszczący się na bogatym osiedlu. Coś mam wrażenie, że pensja nauczyciela nie jest wszystkim, co ma na koncie mój nauczyciel. Chyba nie byłoby go stać na mieszkanie na tym osiedlu.
- Jesteśmy na miejscu. Chodź. – Wyszliśmy z samochodu i podążaliśmy w kierunku żółtego bloku. Szliśmy w ciszy. Podeszliśmy do drzwi, które były zamknięte. Wtedy nauczyciel wpisał kod i drzwi się otworzyły. Szliśmy dalej. Po lewej stronie były schody, a po prawej windy. Osiedle było na pewno bogate. Weszliśmy do windy i pojechaliśmy na czwarte piętro. Wyszliśmy z niej i przeszliśmy korytarzem do mieszkania nr 112. Weszłam za nauczycielem. Wow… zatkało mnie. Mieszkanie było urządzone naprawdę minimalistycznie, ale z należytym smakiem. Każdy element był przemyślany.
- Rozgość się. – Zrobiłam niepewnie krok. Stałam w małym holu. Na lewo znajdował się salon,
a z niego bezpośrednie przejście do, jak się domyślam sypialni. Ściany w salonie były beżowe. Nieco jaśniejsze od ty, które były w moim pokoju. Na środku stał szklany stolik, naprzeciw niego stała kanada, a obok niej, po obu stronach były usadowione dwa fotele pasujące kolorystycznie do sofy. Na wprost od drzwi wejściowych, na końcu holu znajdowała się łazienka. W holu natomiast były usadowione szafki, wieszaki czy szafy na płaszcze, kurtki itp.
- Jesteś głodna? – Z kuchni dobiegał głos nauczyciela. Poszłam w stronę kuchni. Naprzeciw salonu, po przeciwnej stronie mieszkania znajdowała się kuchnia. Ściany były koloru żółtego, a w samym pomieszczeniu były rozmieszczone równomiernie nowoczesne sprzęty.
- To jak? Zjesz coś? – Spojrzał na mnie zza otworzonych drzwi do lodówki. – Co prawda nie mam dużo rozmaitego jedzenia, bo nie miałem za bardzo czasu zrobić zakupy, ale cos się znajdzie… - był lekko speszony. Podeszłam na tyle, że widziałam, że lodówce były 2 jajka, por, masło, pół zapiekanki ziemniaczanej, ¼ butelki mleka i … w zasadzie to wszystko. Nie wyglądało to na wiele, biorąc pod uwagę wielkość samej lodówki.
- Nie jestem głodna. – Odpowiedziałam uprzejmie.
- Skoro tak, to siadaj. Zaraz przyniosę bandaż i opatrzę na nowo twój nadgarstek. – Lekko się znów speszyłam. Wyszedł i wrócił po chwili trzymając w ręku wodę utlenioną, bandaż i nożyczki. Zaczął mi delikatnie odwijać bandaż, a gdy skończył lekko się skrzywił, gdy zobaczył niewyglądający miło widok mojego nadgarstka. Zaczął go delikatnie przemywać wodą utlenioną. Panowała niezręczna cisza. Wiedziałam, że chciał bardzo wiedzieć, co się stało, co mnie zmusiło do tego wszystkiego.
- Pokłóciłam się z ojcem. Dowiedziałam się, dlaczego byłam traktowana przez całe moje życie z taką obojętnością. Byłam okłamywana. Mieszkałam przez te wszystkie lata z obcymi ludźmi. On nie był moim biologicznym ojcem. To było dla mnie za dużo jak na jedno popołudnie.  – Starałam się powiedzieć wszystko jak najbardziej lakonicznie, jak to było możliwe. – Nie chcę o tym rozmawiać. – W tym czasie on skończył opatrywać mój nadgarstek i zdążył założyć bandaż.  Ziewnęła.
- Jesteś śpiąca. – Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. – Pościelę ci w mojej sypialni, a sam prześpię się w salonie. – Nie czekając na moją odpowiedź wstał udał się w stronę sypialni. Po kilku minutach wyszedł z jedną poduszka i kocem pod pachą. Zostawił je na sofie i podszedł do mnie.

- Wszystko gotowe. – Wstałam i udałam się do pokoju. Nie miałam już sił na nic, na żadną rozmowę. Kiwnęłam głową i weszłam, podczas gdy on został w salonie i się usadowił na sofie pod kocem. Zamknęłam drzwi i zauważyłam, że jest gałka zastępująca klucz. Przekręciłam ją i naprawdę zamknęłam drzwi. Nie miałam sił ani energii, aby cokolwiek zrobić, lub o czymkolwiek rozmyślać. Położyłam się na łóżko i otulona niezwykle męskim i charakterystycznym zapachem zasnęłam.

____________________________________________________________________________
Do przeczytania!

czwartek, 7 sierpnia 2014

Rozdział 5

Jest sobota. Dzień wielkiego sprzątania w całym domu. Zwykle obowiązki były podzielone pomiędzy mnie i Jennę. Ja sprzątałam salon, łazienkę, pokój gościnny i swoją sypialnię. Jenna sprzątała swój pokój, kuchnię i część salonu, podchodzącą pod jadalnię.  Sypialnią ojca i Sereny oraz resztą szczegółów sprzątania zajmowała się Serena. Zawsze wstawałam wcześniej i zaczynałam sprzątanie zaraz po porannej toalecie.  Nigdy przed sprzątaniem nie jadłam śniadania. Dopiero jak skończyłam. Dzisiejszy dzień to także typowa sobota, więc nic nie powinno ulec zmianie. Posprzątałam w swoim pokoju na samym początku, łazienkę na końcu przed myciem podłogi. Natomiast teraz przeniosłam się do salonu i natknęłam się na Jennę, sprzątającą jadalnię. Ostatnio humor mi dopisywał, więc nawet nie zwracałam na nią uwagi.
- Widzę, że humorek dopisuje. – Niestety, tą błogą ciszę przerwała moja siostra.
- A i owszem. Dlatego nie mam zamiaru się z tobą kłócić. – Odpowiedziałam jej opanowanym głosem, mimo, że zwykle nawet najmniejsze słowo, które padło z jej ust sprawiało, że wewnątrz wrzałam. Doprowadziły do tego liczne kłótnie, nieporozumienia oraz stosunek ojca wobec niej.
- Zapewne to zasługa naszego nowego sąsiada. Wpadł Ci w oko. Uuu… Niewinna Lucy, stroniąca od chłopaków chyba znalazła swojego księcia z bajki. – W jej głosie można było usłyszeć wyraźną drwinę oraz typowy dla tego gatunku chichot. – Ale ja na twoim miejscu bym sobie nie robiła nadziei. Takie ciacho jak on nie interesuje się takimi typami jak ty. Daruj go sobie, gdyż wiem, że masz na niego ochotę. – Dalej chichotała, co powoli przyczyniało się do zepsucia mojego spokoju poprzez wydostanie się na zewnątrz głęboko ukrytego w ostatnich dniach mojego gniewu i niechęci do tej osoby.
- Mylisz się. Nie zmienię się przez jedną znajomość. Wiem, do czego zmierzasz i nie dopuszczę do tego. Dziś nie dam się sprowokować, abyś tak jak ostatnio zbroiła coś, a potem to wszystko zrzuciła na mnie wykorzystując do tego słabość ojca do twojej osoby. – Aby uspokoić emocje przeszłam do najdalszej części salonu, aby byś jak najdalej Jenny.
- A propos. Wychodzę zaraz z przyjaciółkami, więc musisz dokończyć moją część sprzątania, czyli kuchnię.
- Nie ma mowy! – Mój spokój znów odpływał ustępując miejsca złości.
- Za późno. Tatuś już się zgodził. Nie masz wyboru. – Zostawiłam całe sprzątanie tak jak było i udałam się do gabinetu ojca. Był prawnikiem, więc miał swoje miejsce w domu.

- Czy to prawda?! – Nie potrafiłam utrzymać swoich emocji na wodzy. Nie ukrywał nawet, że od razu domyślił się, o co mi chodzi.
- Tak, to prawda, jeżeli chodzi ci o to, że dziś będziesz miała troszeczkę więcej obowiązków. – Jego opanowany głos mnie wnerwiał.
-, Ale to niesprawiedliwe! Jej nigdy nie każesz robić czegoś za mnie. Nawet wtedy, po wybuchu musiałam przygotowywać wszystko na tę jej głupią imprezę urodzinową, a ona …
-, … ale impreza i tak nie doszła do skutku. Nic się nie udało z twojej winy.
- Jak to z mojej! Przecież to nie moja wina, że zemdlałam i musieliście mnie wieść do szpitala? I tak to na ciebie nie wpłynęło, bo w szpitalu odwiedziłeś mnie dwa razy i zatrudniłeś tę głupią pielęgniareczkę, aby się mną zajmowała, a sam miałeś mnie nie powiem gdzie! Nawet po mnie nie przyjechałeś…
- Nie tym tonem młoda damo! – Jego spokój także znikł.
- Czasami się w zastanawiam, czy w ogóle jesteś moim ojcem! Zawsze tylko Jenna, Jenna… Jakbyś nie miał innej córki.  – Gniew powoli ustępował miejsca rozgoryczeniu. W moich oczach zaczęły pojawiać się łzy, ale nie dam mu tej satysfakcji i nie złamię się przed nim. Zacisnęłam zęby i nie pozwoliłam łzom opuścić moich oczu.
- Jesteś niesprawiedliwa. Mówią przez ciebie emocje, które kłębiły się w tobie przez stres, którego niedawno doznałaś. Zapewne także hormony, bo nie oszukujmy się w tym wieku to normalne. Puszczę to w niepamięć, ale musisz przeprosić.
- Żartujesz?! Nie mam najmniejszego zamiaru cię przepraszać, gdyż to wszystko wyszło z twojej inicjatywy. – Znów gniew na zmianę z goryczą był słyszalny w moim głosie. – Powiedz mi! Co ja ci takiego zrobiłam?! No powiedz! – Znów złość.
- Nie unoś się tak! Pamiętaj, kim jestem.
- No i co z tego? Ty nigdy się ze mną nie liczyłeś! Czemu? To z winy mojej, czy może mamy?! Może ci ją przypominam?! Przecież to ty ją zdradziłeś, nie ona…! – W tej chwili czułam, że dostałam siarczysty policzek, aż upadłam na kolana. Ból był okropny, ale zacisnęłam zęby i stałam ze spuszczoną głową. Nigdy nie czułam się bardziej upokorzona niż teraz. Ale on zaczął mówić, lecz niestety usłyszałam coś, czego nigdy nie chciałabym usłyszeć.
- Masz rację. Twoje przemyślenia są słuszne – nie jestem twoim biologicznym ojcem. – Jego głos był przepełniony zawiścią i gniewem, ale nie zwykłym gniewem, lecz takim, który jest najniebezpieczniejszy. Taki, nad którym nie można racjonalnie zapanować. – Twoja matka mnie także zdradziła. Nie była taka święta jak ci się wydawało… - mówiąc to, nie patrzył mi w oczy.
- To kłamstwo… ona nigdy nie byłaby zdolna…
- … owszem była. To Serena karmiła cię tymi kłamstwami, nie ja. Idealizowała ją i tyle. Nie chciałabyś nienawidziła własnej matki… Czuła się winna temu wszystkiemu, ale niepotrzebnie. Zresztą sama długo nie wiedziała, że jestem twoim ojcem. Ja także byłem pewien, że jesteś moją córką. Do czasu pogrzebu twojej matki.. Był na nim pewien facet, w wieku twojej matki. Pracowali razem. Wiem, że dobrze się dogadywali, bo często byli partnerami w różnego rodzaju projektach. To jego obecność na pogrzebie wzbudziła moje wątpliwości, które szybko się potwierdziły po badaniach DNA. Nie mogłem w to uwierzyć… Postanowiłem z nim porozmawiać… przyznał się, że mieli romans, choć na początku się wypierał. To był koniec mojego wyobrażenia o niej… Postanowiłem, że nikt się nie dowie o tym, że nie jesteś moją córką. Po kilku dniach gniew ustąpił i zrozumiałem… - ma chwilkę się zatrzymał, ale ja nie byłam w stanie, nie miałam dość sił, aby coś powiedzieć. - … My już od dawna nie byliśmy małżeństwem. Między nami nie było żadnych uczuć. W końcu sam przecież byłem w tej samej sytuacji… Rozumiałem to, że wdała się w romans. Stało się to z tych samych powodów, co mój romans, z Sereną…. – Głowę nadal miał opuszczoną. Nie patrzył na mnie - … sposób, w jaki cię traktuję. Jak to ujęłaś „mam cię gdzieś? …. To wszystko nie jest spowodowane tym, że przypominasz mi swoja matkę.  To przez złość, jaką czuję względem tego faceta i decyzji, jaką ona podjęła, nie mówiąc mi prawdy… Ja miałem przynajmniej odwagę się przyznać… - i tym zakończył swój monolog. Ja natomiast nie mogłam nic wyksztusić z siebie.  Szok… Wstałam z kolan i udałam się w stronę mojego pokoju. Nie chciałam nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Było sporo popołudniu… Weszłam do pokoju. Przekręciłam zamek w drzwiach i rzuciłam się na łóżko. Z moich oczu wreszcie zaczęły płynąć łzy, które od dawna szukały wyjścia. Podniosłam się i wyjęłam z małej skrytki nieduży notatnik. Wzięłam z komody długopis i po otworzeniu wiekowego zeszytu zaczęłam notować…


Drogi Pamiętniku!
Właśnie przed chwilą zawalił się mój świat… Wszystko, w co dotychczas wierzyłam, wszystko, co mnie dookoła otaczało okazało się kłamstwem, złudzeniem, którym żyłam i byłam karmiona latami… Po raz pierwszy od 2 lat tu zajrzałam… Nic mnie jeszcze nie doprowadziło do takiego stanu. Mam wrażenie, że moja dusza rozbiła się na miliony maleńkich kawałeczków. Mój ojciec nie jest moim ojcem. Ja nie jestem Lucy… gdyż Lucy jest córką mojego ojca i tu błędne koło się zamyka.  Więc kim jestem? To nie jest mój świat, to nie jest moje życie. Niemal zapomniałam swój ból, ten, który siedział w mojej głowie i nie chciał odejść… Znów się pojawił. Zagłuszyła go odrobina szczęścia, jaką udało mi się zasmakować na rozmowach Jensonem, które oderwały mnie od życia, problemów i … mnie samej. Teraz powróciły ze zdwojoną siłą… I co mam teraz zrobić? Ten ból znów jest nie do zniesienia…

Odłożyłam długopis i pamiętnik na pościel. Wstałam i udałam się w stronę łazienki. Z najniższej szafki wyjęłam moje zbawienie od tego bólu… Poprzednie rany już się zagoiły i widoczny był tylko lekkie kreski na rękach. Pierwszy ruch i już przypomina mi się to uczucie… Jedna kreska już jest… a z niej spływają powoli strużki ciemnej krwi. Błogość i wolność od myśli… liczy się tylko to uczucie… Powoli wracam do rzeczywistości. Nie chcę tego, wiec robię kolejne nacięcie i znowu… W końcu przestaję, bo czuję, że mi się kręci w głowie. Straciłam za dużo krwi jak na jeden raz… a poza tym mój organizm
i tak jest osłabiony innymi wydarzeniami z ostatnich dni.  Owinęłam rękę bandażem. Na lewej ręce widoczne były cztery czerwone linie. Usiadłam na skraju łóżka... I myślałam. Nie chciałam zostać
w tym miejscu. Nie teraz, nie narazie. Wstałam i wyszłam z mojego pokoju przez okno. Poszłam do Jensona. Jest moim przyjacielem… a może kimś więcej? Jedno wiem na pewno: muszę stąd iść i chcę iść do Jensona. Jego dom jest jedynym miejscem, jakie mi przychodzi do głowy.

Idę alejką prowadzącą do jego domu. Już jestem niedaleko. W jego salonie pali się światło. Chyba
z kimś jest w domu. Trudno, nie powinnam przeszkadzać. Dziewczyny nie ma - to wiem na pewno. Podeszłam bliżej i oniemiałam. Stałam w bezruchu. Szok. Nie mogłam uwierzyć w to, co wiedzę… Jenson był w salonie z jakimś mężczyzną w swoim wieku. Podszedł do niego i go przytulił, ale nie wyglądało to jak przyjacielski uścisk. Wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane. Nie ma dziewczyny, traktuje mnie jak koleżankę. Nie mogłam się ruszyć ze zdumienia. On jest gejem!

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 4

Obudziło mnie ćwierkanie ptaka. Minęły trzy dni odkąd tu jestem. Leniwie się przeciągnęłam
i otworzyłam oczy. Byłam w szpitalnym pokoju. Drzwi były zamknięte, natomiast okno otwarte na oścież. Na parapecie siedział malutki skowronek. Spojrzałam na zegarek i zauważyłam, że dochodzi 11.
- Uff… panno, długo spałaś.  – Powiedziałam do siebie, po czym wstałam i poszłam do łazienki, która była przyłączona do pokoju. Przemyłam twarz, a gdy wyszłam czekała na mnie pielęgniarka.
- Dzień dobry. –To Anna, która na prośbę mojego taty będzie tutaj moją osobistą pielęgniarką. Powiedziała, że zrobił to, abym miała jak najtroskliwszą opiekę. -  Tutaj jest twoje śniadanie. Nie budziłam cię. Wołaj mnie, jakbyś czegoś potrzebowała. – Pomogła mi usadowić się na łóżku, po czym podała mi śniadanie i wyszła. Znów zostałam sama z moimi myślami.
   Gdy skończyłam jeść, zaczęła mi doskwierać poważna nuda. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Pokój nie był za duży, ale też nie był mały. Ściany miały niebieski kolor, a sufit był biały. Na ścianie, naprzeciw drzwi były dwa wielkie okna. Natomiast na środku prostopadłej do niej ściany stało łóżko,
a na nim ja. Obok stał mały stolik, a po drugiej stronie łóżka stała mała komódka.
- Witam, nie przeszkadzam? – Z rozmyślań wyrwał mnie męski głos. Podniosłam głowę i ujrzałam kogoś, kogo nie sądziłam, że zobaczę w tym miejscu. W drzwiach stał pan Ian Hardly.
- Dzień dobry. Nie, nie przeszkadza pan, ale co pan tutaj robi? – Miał na sobie błękitną koszulę, i szare spodnie od garnituru. Jego lekko zwichrzone ciemne włosy dodawały mu tylko uroku. Speszyłam się, bo zrozumiałam, że on stoi przede mną taki elegancki, a ja leże w szpitalnym łóżku w piżamie. Szybko podciągnęłam kołdrę wyżej, ale i tak czułam się głupio. To w końcu nauczyciel.
- Przyszedłem odwiedzić tutaj panią Elenę. – Elena to nauczycielka biologii. Wysoka, długonoga blondynka. Nie cierpię jej. Ocenia niesprawiedliwie i wyróżnia osoby typu Jenna. – Przechodziłem korytarzem obok pokoju i zobaczyłem ciebie, jak spałaś. Nie wiedziałem, co jest, gdyż wczoraj lekarz powiedział, że nic ci nie jest, więc zapytałem pielęgniarki. Powiedziała, że wczoraj przewieziono cię tu nieprzytomną. Zobaczyłem, że już się obudziłaś, więc chciałem zobaczyć jak się czujesz. – Podszedł do pokoju i zatrzymał się na końcu łóżka.
- Dziękuję panu, dobrze. A jak z … panią Eleną? – Zapytałam tylko i wyłącznie z grzeczności. Ciekawe, co go z nią łączy? Pracuje w szkole tak krótko, a już ta harpia zarzuciła na niego sieci. Szkoda mi go…
- Czuje się lepiej. Podczas wybuchu przebywała na pierwszym piętrze, ale ma tylko skręcona kostkę. Tylko, gdyż mogło być o wiele gorzej. A ty, kiedy wychodzisz? – Zmienia temat, dobrze.
- Dziś mam badania i się okaże. Jeśli będą dobre to dziś, a jak nie to pobędę tu jeszcze kilka dni. – Badania powinnam mieć zaraz. Pewnie niedługo przyjdzie po mnie lekarz. Zobaczymy…
- Hej, mała. Ooo dzień dobry. – Do pokoju wparował Jenson. Nasze relacje ostatnio się zacieśniły. Często tu wpadał. Nadal pamiętam, jak nazwał mnie Aniele, ale nie powtórzył tego już.  Na początku jego uśmiech był promienny, ale gdy zobaczył pana Iana to jego oczy skuł lód. Po raz pierwszy go takim zobaczyłam, ale po chwili znów na jego ustach zagościł uśmiech. Nie widziałam twarzy pana Iana, ale coś mi mówi, że także nie był uśmiechnięty. Panowała niezręczna cisza, a pokój był wypełniony testosteronem. To było bez sensu. Nie mogłam tego znieść.
 -Hej, Jenson. Co cię tu sprowadza?
- Przecież, codziennie do ciebie wpadam. – Powiedział to raczej do nauczyciela niż do mnie. Dziwne… -
a poza tym spotkałem twojego lekarza na korytarzu. Powiedział, abym zabrał cię na badania.
- Och, to dobrze. – W moim głosie słuchać było ulgę, gdyż miałam nadzieję, że badania będą dobre
 i będę mogła opuścić to miejsce.
- To ja już chyba pójdę. Do zobaczenia Lucy, wracaj do zdrowia. – Nauczyciel pożegnał się ze mną, uścisnął dłoń Jensona, po czym wyszedł. Jenson natomiast zabrał mnie do gabinetu mojego lekarza.


- Wszystkie badania są prawidłowe. Może pani dziś opuścić szpital, ale proszę się nie przemęczać przez minimum tydzień, jeśli nie chce pani tu znów trafić. – Pan doktor się lekko do mnie uśmiechną, po czym zwrócił się to Jensona. – A ty Jensonie zawieź ją bezpiecznie do domu. Jej ojciec ci zaufał, ale także mi. – Lekarz zwracał się po imieniu do Jensona, gdyż jest jego wujkiem. Dowiedziałam się o tym niedawno, jak doktor i Jenson spotkali się przypadkowo w moim pokoju. Doktor natomiast jest dobrym znajomym mojego ojca. Podobno mieszkali razem w jednym pokoju w akademiku podczas studiów. W czasach, gdy tata poznał mamę.
    Wróciłam to mojego „pokoju”, wzięłam swoje ubrania i się przebrałam. Potem spakowałam swoje rzeczy. Przyszedł Jenson i wziął moją torbę i razem poszliśmy po wypis. Nareszcie wyszłam
z tego miejsca.
- Masz ochotę na obiad zanim cię odstawie do domu? – Tym pytaniem Jenson mnie zaskoczył, ale prawdę mówiąc miałam dość szpitalnego jedzenia, więc się zgodziłam.
- Jasne, że tak.
- Więc chodźmy do samochodu. – Jenson włożył moją torbę do bagażnika swojej Toyoty Prius. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w miasto. Był ciepły, słoneczny dzień. Jenson zatrzymał się przed małą kafejką. Zamówiliśmy obiad. A raczej Jenson zamówił: ziemniaki z kotletem z kurczaka. Za to ja mogłam wybrać deser. Padło na puchar z lodami.  Gadaliśmy o różnych głupotach. Skończyliśmy obiad i wzięliśmy się za lody.
- Mam pytanie, kim był ten facet, którego zastałem u ciebie dziś jak przyszedłem.
- To nauczyciel matematyki w mojej szkole. To on był ze mną podczas tego wybuchu, no wiesz.. – Nie wiem, czemu go to interesowało.
- Długo go znasz..? – Zapytał nieufnie. Boi się chyba poruszać ten temat.
- Szczerze, to poznałam go w dniu wybuchu. Na korytarzu szkolnym. – Nie mogę więcej powiedzieć. Ale właściwie, co mam więcej powiedzieć? Nie wiem o tym nauczycielu nic. Gdybym dalej ciągnęła tą sytuację sprzed wybuchu wtedy pewnie bym wygadał się na temat Jenny. Postanowiłam zmienić temat. – Jak tam lody, pyszne?
- O tak. Wiesz, co dobre. Haha – Znów ten promienny uśmiech. – A czego uczy ten nauczyciel?- Kurczę, nie daje się zbić z tropu.
- Uczy matematyki.
- Wiem, że to głupie pytanie i nie mam prawa o to pytać, ale czy ciebie z nim cos łączy…? – Zadając to pytanie nie patrzył mi w oczy, a mnie ono wprawiło w osłupienie.
- Cos ci na głowę upadło? Pewnie, że nie. To przecież nauczyciel. Jak ci to mogło przyjść w ogóle do głowy? Odwiedził mnie przypadkiem, bo był u innej nauczycielki poszkodowanej w wybuchu. Po prostu, nie rozumiem, co ci przyszło do tej głowy… - uśmiechałam się, mimo, że w środku się gotowałam, ale nie była to złość tylko cos innego, nie wiem do końca, co…
- Ok, ale jak zobaczyłem go przy twoim łóżku, jak tak patrzył na ciebie… To nie wiem. Samo się mi to nasunęło…
- Głupku. To tylko twoja wyobraźnia. Haha – chciałam zakończyć ten temat. – Dobra jedz i spadamy.
- Ok już kończę. Ale ty i on… to na pewno nic nie ma…?
- Och … mówię ci to któryś raz. NIE. Zresztą to wbrew moim poglądom. Wg mnie romans nauczyciela
i uczennicy jest nieetyczny. Nigdy bym się ni wplątał w takie coś.

- Ok. Tylko wydało mi się to trochę podejrzane… ok, ok tylko nie patrz tak więcej na mnie. Wierze ci. Skończyłem, możemy jechać. – Wstaliśmy od stolika i poszliśmy do samochodu, nie poruszając już więcej tego tematu. Wydaje mi się, że Jenson jest takim moim przyjacielem. Fajnie, bo nigdy nie miałam prawdziwego przyjaciela.  Dojechaliśmy do mojego domu. Tata uciął sobie krótką pogawędkę
z Jensonem a ja się rozpakowałam. Gdy wyszłam z powrotem na dwór, Jenson się żegnał z moim ojcem, więc i ja się pożegnałam. Jenson wrócił do domu. I tak minął cały dzień.

___________________________________________________________________________________
Do przeczytania! xx 

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 3

Niestety moje nadzieje się nie spełniły. Jutro miały być urodziny Jenny, więc trzeba było przyszykować dom, a jako, że lekarz stwierdził, że nic mi nie jest to musiałam pomagać
w przygotowaniach.  Oczywiście nie byłam wśród osób zaproszonych na imprezę, ale ktoś musiał odwalić brudnął robotę.
- Uff... nareszcie prawie koniec. Muszę tylko powiesić ozdoby w salonie. – weszłam do pomieszczenia, gdzie na środku pokoju stała drabinka. Miałam na rękach wielkie pudło ozdób kupionych specjalnie na tę okazję. Postawiłam je na podłodze. Wzięłam  serpentyny i weszłam na drabinę. Niestety nie mogłam dostać do haczyków, na których miałam zaczepić ozdoby. Byłam za niska do tego. Ugh... Wyciągnełam się najbardziej jak tylko mogłam i prawie dosięgałam.
- Chyba potrzebujesz pomocy. – głos przestraszył mnie i zachwiałam się na drabinie po czym potknęłam i zleciałam z niej wprost w czyjeś męskie ramiona.
- Nie sądziłem, że zrobię na tobie aż takie wrażenie. – byłam trzymana w tej chwili w silnych ramionach chłopaka z ogrodu. Na jego twarzy malował się uśmiech. Nie miałam pojęcia co go tak śmieszy, ale miałam podejrzenia, że moja mina spowodowała ten uśmiech. Byłam całkowicie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że go spotkam w najbliższym czasie. Tym bardziej w moim domu. Tymczasem on nadal z uśmiechem na ustach mi się przyglądał.
- Możesz mnie już puścić. – powiedziałam do niego, a on od razu mnie wypuścił. Niestety zakręciło mi się w głowie.
- Nie jestem pewien. Dobrze się czujesz? Hej! – kręciło mi się w głowie coraz bardziej, aż zemdlałam. Ostatnią rzeczą, którą widziałam był on łapiący mnie przed upadkiem.


- To wszystko jest wynikiem wczorajszych wydarzeń. Powinna odpoczywać. Jej organizm jest słaby. Do tego badania wykazały lekki wstrząs mówgu. Lekarz, który ją wczoraj badał ewidentnie popełnił błąd. Zostawimy ją na obserwacji przez jakiś czas. – gdzieś w pobliżu słyszałam głos, który z każdym kolejnym słowem był wyraźniejszy. Powoli otworzyłam oczy. Zauważyłam, że jestem w jakimś pomieszczeniu, ale nie swoim pokoju. Przy drzwiach stał prawdopodobnie lekarz, mój ojciec oraz chłopak z ogrodu.  Na początku nikt na mnie nie zwrócił uwagi, ale gdy próbowałam się trochę podnieść to  mimowolnie jęknęłam z powodu bolągej głowy.
                W tej samej chwili wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Pierwszy odezwał się lekarz najprawdopodobnie do mojego ojca.
-  Widzi pan. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Niedługo pana córka będzie w pełni sił, ale nadal musi pozostać na obserwacji. – lekarz podszedł do mnie i skierował światełko małej latareczki najpierw w moje jedno oko a potem w drugie, pytając mnie o różne rzeczy typu czy mnie coś boli
i czy dobrze słyszę. Procedura...
                Potem wstał i poprosił mojego ojca, aby poszedł z nim do gabinetu, bo jest sporo szczegółów na mój temat do omówienia. Zostałam sama. Prawie.
- Napędziłaś mi dużo strachu tym omdleniem. Zresztą nie tylko mi. – chłopak przypomniał mi o swojej obecności.
- Niby komu jeszcze,
- Twój tata także się zmartwił.
- Śmiechu warte. To tylko pozory. Zresztą. – nie miałam ochoty o tym rozmawiać. – Kim jesteś i skąd się wziąłeś w moim domu?
- Ach tak. Całkiem o tym zapomniałem. Nazywam się Jenson.
- A co się stało? Niewiele pamiętam i do tego wszystkiego głowa mi pęka.
- Tak jak mówiłem w ogrodzie, niedawno się wprowadziłem i chciałem poznać sąsiadów. Przyszedłem sie przywitać i poznałem twoją siostrę oraz dostałem zaproszenie na imprezę. Niespodziewanie zobaczyłem ciebie i chciałem się przywitać oraz sprawdzić czy mnie pamiętasz, ale chyba się zaskoczyłem i zachwiałaś się na drabince. Złapałem cię, a gdy postawiłem na ziemię to po chwili zemdlałaś. Zawołałem twoją siostrę a ona owaszego ojca, a że nie mogliśmy cię ocucić to zawieźliśmy cię na pogotowie. Długo byłaś nieprzytomna...
- Ile?
- Odkąd cię przywieźliśmy minęło 5 godzin. Na szczęście już się obudziłaś, ale będziesz musiała tu trochę zostać, bo badania wykazały...
- ... lekki wstrząs mózgu. Tak, akurat to wiem. Była to pierwsza rzecz jaką usłyszałam po przebudzeniu.
- Lekarz mówił, że to w wyniku wczorajszych wydarzeń. Stało się wczoraj coś poważnego? – zapytał delikatnie Jenson, nie chcąc się narzucać.
- Wczoraj, gdy byłam w szkole ktoś podłożył bombę.
- Słyszałem coś o tym. Podobno było kilka ofiar.
- Owszem. Ja miałam szczęscie, bo byłam na parterze, a wybuch miał miejsce na drugim piętrze. – poczułam lekki smutek. Nie chciałam o tym rozmawiać. Do pokoju wszedł mój ojciec i poinformował mnie, że musi wracać do domu, ale jest pewien, że sobie poradzę. Powiedział też, że jutro do mnie przyjedzie. Miałam wrażenie, że w naszych relacjach coś drgnęło. Mam nadzieję, że to nie tylko moja wyobraźnia, ale niestety sądzę, że to wszystko z powodu obecności Jensona. To mogła być zwykła szopka.
- A więc... ja sie przedstawiłem, ale ty nadal nie zdradziłaś mi swojego imienia. – całkowicie zapomniałąm, że on nie wie jak ja mam na imię.
- Jestem Lucy. – chciałam się podnieść i podac mu dłoń, ale ból mi to uniemożliwił.
- Ładne imię. Zresztą tak jak twoje oczy. Można by rzec Oczy Anioła.– powiedział to nieśmiało, ale po chwili na jego twarzy również zagościł szeroki uśmiech. Kolejna osoba, która komplementuje moje oczy. Chyba naprawdę jest w nich coś nietuzinkowego.
- Dziękuję... – troszeczkę się chyba zarumieniłam. Wdech, wydech, wdech... – jest już trochę późno. Powinieneś już chyba iść.
- Czyżby nie odpowiadało ci moje towarzystwo? – zapytał z szarmanckim uśmiechem., godnym samego Casanowy. – Skoro tak, to będę się zbierał. – powoli zaczął się ubierać, jakby od niechcenia. Pękłam.
- Ja cię nie wyganiam, ale ty chyba także śpisz. Jeśli chcesz możesz mnie jutro odwiedzić. – zaproponowałam jakby od niechcenia. W rzeczywistości moje ciało tego pragnęło. Gdy tylko przypominam sobie ten sen to...

- Zgoda. Teraz wrócę do siebie, ale jutro bądź przygotowana, że cię odwiedzę. Nie chciałbym aby powtórzyło się to, co stało się dzisiaj. Strasznie ciężka jesteś. -  z jego ust nie schodził uśmiech. Rzuciłam w niego poduszkę, ale ten zaczął się jeszcze bardziej śmiać. – Okej, okej... Nie jesteś taka ciężka. – Dalej się śmiał, a ja znów w niego rzuciłam. To była ostatnia poduszka, więc  zabrakło mi amunicji. Jenson podniósł obie poduszki i mi je podał. – okej, już pobrze. Poddaję się. – Założył bluzę
i zmierzał w strone drzwi. Na odchodne sie pożegnał, mówiąc – Dobranoc, Aniele. – i wyszedł
z pokoju. Mnie natomiast wmurowało. Aniele, jak to brzmiało. Rozpływałam się mysląc  o tym przez dłuższy czas, aż zasnęłam. 

________________________________________________________________________________
Do przeczytania! xx