czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 6

Trudno. Nie ma tu teraz dla mnie najwidoczniej miejsca. Nie będę przeszkadzała. Odwróciłam się
i poszłam alejką prowadzącą do domu Jensona, ale kręciłam na główną drogę, biegnącą w pobliżu naszych domów. Tamtędy także da się dojść stąd do mojego domu. Tyle, że ta droga jest okrężna, czyli zajmie mi więcej czasu, a na tym mi zależało, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty wracać do domu.
       Nigdy mi nie przyszedł do głowy taki pomysł, traktowałam Jensona jak przyjaciela. Zresztą nigdy nie miałam powodów, aby chociażby podejrzewać, że jest trochę… inny. Czemu ja tak nad tym myślę?! To nie moja sprawa. Zresztą nawet mi to nie przeszkadza. Stał się moim przyjacielem wcześniej. To nie powód, aby zmieniać nastawienie do niego. To ciągle ten sam Jenson.
       Szłam powoli boczną dróżką obok ulicy. Od dawna było już ciemno, ale ruch był mały. Szczerze mówiąc to w ogóle od dawna nie widziałam żadnego samochodu.. Robiło się trochę zimno, ale mimo wszystko nadal nie chciałam wracać do domu. Do domu? Tak, przez to całe zamieszanie i szok, którego doznałam po zobaczeniu Jensona w mojej głowie zapanował wielki chaos, który wykurzył myśli dotyczące zdarzeń moim domu. Richard nie jest moim ojcem. Przez 17 lat byłam okłamywana. Wszystkie myśli wróciły jak bumerang. Spojrzałam na biały bandaż z lekkimi kreskami, które były przebijającą materiał krwią. Przywoływałam do siebie to uczucie, które odczuwałam w chwili styku żyletki z moją skórą. Uczucie to było czymś niezwykłym. Niektórzy ludzie uważają takich jak ja za nienormalnych, bo przecież jak można świadomie sprawiać sobie ból, okaleczać się, oszpecać swoje ciało. Dla większości ludzi to, co najmniej dziwne, nie do zaakceptowania. Lecz nigdy nie myślą o tym z innej strony. Dlaczego ci nienormalni ludzie się do tego posuwają. Otóż często jest tak, że osoba, która to praktykuje ma słabą psychikę, przeżyła jakąś traumę, była bita, prześladowana czy coś w tym rodzaju. To wszystko zawsze zostawia ślad w naszej psychice. Ból, więc ci ludzie chcą zagłuszyć ten ból w psychice bólem fizycznym. Okaleczaniem się. Inni za to nie próbują nawet go zagłuszać, gdyż od razu stwierdzają, że nie ma szans sobie z nim poradzić. Popełniają samobójstwa. Tak już jest.
       Minęłam już stary zniszczony znak, który symbolizował, że już minęłam połowę drogi do domu. Zwolniłam kroku chcąc jak najbardziej opóźnić ten moment, gdy będę już w domu. Chciałam tego za wszelką chwilę uniknąć. Przez to, czego się dziś dowiedziałam… Wiem, nikt nie jest doskonały, ale nie jest łatwo, gdy cały twój świat, twoje wyobrażenie o czymś rozpada się jak jakiś tani domek z kart. Właśnie… Z mojego oka popłynęła maleńka łza, a zaraz za nią druga. Nie chciałam wracać, o nie. Nie w tym stanie, gdy zaraz się rozbeczę.
        Zobaczyłam jak z zakrętu za mną wyłania się jadący samochód. Widziałam tylko światła, ale to wystarczyło, więc zeszłam na ścieżkę obok drogi, bo do tej pory wolałam iść asfaltem. Wygodniej po prostu. Samochód zaczął zwalniać, co mnie nieznacznie zaniepokoiło. Przyspieszyłam nieznacznie kroku, ale samochód nadal powoli zwalniał, aż powoli się zatrzymał. Zaczęłam biec, gdyż wiedziałam, że niedaleko jest rozwidlenie i dróżka zaraz skręci. Nie chciałam schodzić ze szlaku, gdy jest ciemno. Samochód podjechał jeszcze kawałek minął mnie i się zatrzymał kawałek przede mną. Serce zaczęło mi szybciej bić.  Zatrzymałam się i zaczęłam cofać. Otworzyły się drzwi od samochodu i wyłoniła się
z nich jakaś sylwetka. Mężczyzna. Teraz mój strach był przeogromny, a puls mi bardzo przyspieszył. Odwróciłam się i zaczęłam biec jak najszybciej.  
- Lucy! – Ten ktoś zawołał moje imię. – Lucy! – Jeszcze raz. Znam ten głos. Zwolniłam, a chwile potem całkiem się zatrzymałam. Odwróciłam się i zobaczyłam jak ten mężczyzna biegnie w moją stronę, ale o dziwo już nie bałam się tak bardzo, gdyż wiedziałam, kim on jest.
- Pan Hardly? Co pan tutaj robi? – Byłam ciekawa, co robi tutaj mój nauczyciel, ale to pytanie padło raczej z innego powodu, a mianowicie nie wiedziałam, co innego miałabym powiedzieć. Tylko to wydawało się racjonalne.
- Wracam do domu. A co miałbym robić? – No cóż, to było racjonalne wytłumaczenie.
-, Ale czemu się pan zatrzymał. Na tym pustkowiu. Jest już późno, a o ile wiem to nauczyciele nie mają takiej długiej przerwy jak my. Podobno wracają trzy dni wcześniej, więc jutro musi pan do pracy.
- Owszem… A co ty tutaj robisz? Jest późno, a ty nie powinnaś chodzić sama, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatnich kilku dni.
- Po prostu chciałam się przejść.
- O tej porze i tak daleko od domu? – Chyba mi nie wierzy. No cóż, to nie jest do końca kłamstwo. Spacer dobrze powinien mi zrobić, abym ochłonęła. – Tylko spacer czy jest jakiś inny powód? – Na pewno mi nie wierzy. Trzeba go jakoś spławić. Mimo iż od czasu jego wizyty w szpitalu minęło trochę czasu, to i tak moje myśli, co jakiś czas błądziły i dążyły w stronę mojego nauczyciela matematyki.
- Ok, wygrał pan. Pokłóciłam się z ojcem i chciałam trochę ochłonąć. Ot i cała tajemnica! – O nie, nie, nie! Mój podniesiony głos sprawił, że to wszystko wraca. Znów przypomina mi się szok i to, jak się czułam dziś popołudniu. Wraca wszystko, wspomnienie wydarzeń sprzed kilku godzin. A jednak nie udało mi się ochłonąć na stałe. Ten mężczyzna sprawił, że to wróciło. Do oczu znów powoli, powoli zaczynają się tłoczyć łzy, ale nie! Nie mogę pozwolić, aby dotarły do celu.  Lekko przetarłam oko lewą ręką, że niby mi coś wpadło do oka.  Jego oczy znów diametralnie pociemniały. Zapomniała. Znów ta sama reakcja. Chwycił mnie za rękę i przyjrzał się dokładnie bandażowi, przez który przebijały się lekko czerwone linie krwi. O nie. Wyrwałam rękę jak najszybciej, odwróciłam się napięcie i zaczęłam szybko iść, ale jeszcze nie biegłam. Nie miałam ochoty ma tę rozmowę. Jak mogłam być taka głupia by pozwolić mu to zobaczyć? On jednak nie chciał mi pozwolić mi odejść. Złapał mnie za przegub drugiej ręki i trzymał mocno, że nie mogłam dalej iść. Jego uścisk był mocny, ale nie bolesny. Nie mógł zrobić mi krzywdy. Szarpałam się lekko, lecz nie wypowiedziałam ani słowa.
- Dziewczyno! Dlaczego to robisz?! Zapomniałem o wszystkim, gdyż miałem za dużo na głowie
w związku z ostatnimi kilkoma dniami. Ty także nie miałaś przyjemnych dni, o ile wiem. Chodź! – Pociągnął mnie za sobą w stronę swojego samochodu. Co on ma zamiar zrobić?! Jedno wiem na pewno – nie jest w najlepszym humorze. Co za niezdara ze mnie! To moja wina. Gdybym bardziej uważała, to na pewno nie zobaczyłby moich bandaży, a skoro wiedział wcześniej o tym, jak sobie radzę z problemami to umiał dodać dwa do dwóch. Ale co on ma zamiar zrobić?! Dalej mnie ciągnął w stronę samochodu, a ja starałam się stawiać opór, ale przy jego sile to na niewiele się zdało.
- Nie wyrywaj się tak! Zawiozę cię do twojego domu i porozmawiam z rodzicami, bo to nie może tak być. – To nie było to, co chciałam usłyszeć. Źle to wygląda. - Myślałem, że to był wypadek przy pracy
i to nie jest nic wielkiego i że nie robisz tego regularnie! Myliłem się i nie zamierzam tego tak zostawić! – Trzeba coś zrobić. Tylko, co?! Dalej myśl, myśl. Przecież on niedługo dopnie swego.
- Nie proszę! – Zaczęłam się szarpać z całych sił, aż wyrwałam rękę. Uff… pochłonęło to sporo sił. Stałam naprzeciwko nauczyciela i patrzyłam nieustępliwym wzrokiem. Moje serce nadal bije. Kurczę, ponowiłam ranę i znów mi leciał krew z ran. – Proszę, nie… - ledwo udało mi się to powiedzieć. Nadal serce mi wali.  – Nie! Tylko nie do domu… Proszę.
- Co ci chodzi po głowie?! Trzeba to załatwić. Nie zostawię tego tak. Porozmawiam z twoimi rodzicami, aby oni coś z tym zrobili, bo ja nie mam uprawnień. – Dalej był wzburzony, ale, o co mu chodzi?
- Nie pojadę do domu! Wszędzie tylko nie tam… - i stało się. Z moich oczy popłynęły pierwsze łzy. Na pewno to zauważył, bo i ja zauważyłam, że jego twarz złagodniała. No super. Tego mi było trzeba. Marnego współczucia. Odwróciłam się. Stałam do niego tyłem i starałam się jakoś uspokoić. Nie odzywałam się, bo wiedziałam jak będzie brzmiał mój głos. Wdech… wydech… wdech…
- Dlaczego nie chcesz tak bardzo jechać do domu? – Jego głos był już naprawdę bardzo łagodny… - Czy… coś się tam stało? Coś ci zrobiono?
- Nie… - moja odpowiedź była cichutka, ale jestem pewna, że mnie usłyszał. Zrozumiałam, że on teraz pewnie nie będzie taki bezwzględny i nie będzie tego tak bardzo ciągnął.
- To…, co masz zamiar teraz zrobić? – Zapytał równie cicho jak ja.
- Nie wiem… jedno wiem na pewno – nie chcę wracać do domu. Nie teraz. – Powoli doprowadzałam Się do porządku, ale łzy nadal były obecne w moich oczach.  – Proszę już jechać do siebie… ja sobie poradzę… - mój głos był już nieco głośniejszy.
- Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej. Zwłaszcza, że jest noc a ty jesteś w takim stanie… - lekko się zakłopotał, ale jego głos był bardziej pewny niż jeszcze kilka chwil temu.
- Nie musi się pan mną zajmować… Nie jestem dzieckiem, które ciągle potrzebuje nadzoru. – Chciałam się stąd wyrwać, zwłaszcza, że moje nadgarstki bolały coraz bardziej, gdyż rany się znów otworzyły. Bandaże wymagały wymiany. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie mogę dać po sobie poznać nic… a potem ugięły się pode mną kolana i pochłonęła mnie ciemność.


Otworzyłam lekko oczy. Złapałam się za głowę. Auu… boli. Gdzie ja jestem?
- O, obudziłaś się. Napędziłaś mi strachu. – Zaczęłam odzyskiwać zdolność myślenia i znów kojarzyłam fakty. Byłam w samochodzie mojego nauczyciela, Iana. Czyżbym znów straciła przytomność? Och, nie wygląd to najlepiej.
- Co się stało i gdzie pan mnie wiezie? – Nie byłam jeszcze w pełni sił.
- Wiozę cię do szpitala. Rozmawiam z tobą na poboczu, daję ci kazanie i nie tego ni z owego ty przede mną mdlejesz! Wiesz jak się przestraszyłem?! – Był podenerwowany. To jest pewne.
- Nie chce do szpitala…
- W takim razie zawiozę cię do twojego domu. To już nie są przelewki, Lucy.
- Nie proszę… tylko nie tam. Nic mi nie jest… to na skutek ran… - było mi głupio. Przyznałam się, że moje zachowanie i postępowanie negatywnie wpłynęło na moje zdrowie. No ładnie…
- Ugh.. Jak chcesz… mogę zabrać cię do siebie… Nie zostawię cię samej sobie, ale i biorąc pod uwagę twój sprzeciw, to nie sądzę, że uda mi się ciebie doprowadzić do twoich rodziców.
- Do ojca… Moja matka nie żyje, a ojciec ożenił się ponownie.. – Nie chciałam by trwał w błędzie. Cóż… może to nie jest taki zły pomysł, ale z drugiej strony, kto normalny jedzie do domu obcego człowieka. Przecież ma na pewno jakichś sąsiadów, to może jakby, co to znajdę pomoc. Wolę wszystko inne niż towarzystwo ludzi, którzy mnie okłamywali.
- Zgoda…, jeśli można, to pojadę do pana. – Gdy wypowiedziałam te słowa, nauczyciel zwolnił
i zawrócił na następnym skrzyżowaniu i jechał w przeciwnym kierunku. Jechaliśmy w ciszy. Była trochę niezręczna, ale sądzę, że żadne z nas nie miało ochoty na rozmowę. Po kilku minutach dojechaliśmy pod elegancki blok, mieszczący się na bogatym osiedlu. Coś mam wrażenie, że pensja nauczyciela nie jest wszystkim, co ma na koncie mój nauczyciel. Chyba nie byłoby go stać na mieszkanie na tym osiedlu.
- Jesteśmy na miejscu. Chodź. – Wyszliśmy z samochodu i podążaliśmy w kierunku żółtego bloku. Szliśmy w ciszy. Podeszliśmy do drzwi, które były zamknięte. Wtedy nauczyciel wpisał kod i drzwi się otworzyły. Szliśmy dalej. Po lewej stronie były schody, a po prawej windy. Osiedle było na pewno bogate. Weszliśmy do windy i pojechaliśmy na czwarte piętro. Wyszliśmy z niej i przeszliśmy korytarzem do mieszkania nr 112. Weszłam za nauczycielem. Wow… zatkało mnie. Mieszkanie było urządzone naprawdę minimalistycznie, ale z należytym smakiem. Każdy element był przemyślany.
- Rozgość się. – Zrobiłam niepewnie krok. Stałam w małym holu. Na lewo znajdował się salon,
a z niego bezpośrednie przejście do, jak się domyślam sypialni. Ściany w salonie były beżowe. Nieco jaśniejsze od ty, które były w moim pokoju. Na środku stał szklany stolik, naprzeciw niego stała kanada, a obok niej, po obu stronach były usadowione dwa fotele pasujące kolorystycznie do sofy. Na wprost od drzwi wejściowych, na końcu holu znajdowała się łazienka. W holu natomiast były usadowione szafki, wieszaki czy szafy na płaszcze, kurtki itp.
- Jesteś głodna? – Z kuchni dobiegał głos nauczyciela. Poszłam w stronę kuchni. Naprzeciw salonu, po przeciwnej stronie mieszkania znajdowała się kuchnia. Ściany były koloru żółtego, a w samym pomieszczeniu były rozmieszczone równomiernie nowoczesne sprzęty.
- To jak? Zjesz coś? – Spojrzał na mnie zza otworzonych drzwi do lodówki. – Co prawda nie mam dużo rozmaitego jedzenia, bo nie miałem za bardzo czasu zrobić zakupy, ale cos się znajdzie… - był lekko speszony. Podeszłam na tyle, że widziałam, że lodówce były 2 jajka, por, masło, pół zapiekanki ziemniaczanej, ¼ butelki mleka i … w zasadzie to wszystko. Nie wyglądało to na wiele, biorąc pod uwagę wielkość samej lodówki.
- Nie jestem głodna. – Odpowiedziałam uprzejmie.
- Skoro tak, to siadaj. Zaraz przyniosę bandaż i opatrzę na nowo twój nadgarstek. – Lekko się znów speszyłam. Wyszedł i wrócił po chwili trzymając w ręku wodę utlenioną, bandaż i nożyczki. Zaczął mi delikatnie odwijać bandaż, a gdy skończył lekko się skrzywił, gdy zobaczył niewyglądający miło widok mojego nadgarstka. Zaczął go delikatnie przemywać wodą utlenioną. Panowała niezręczna cisza. Wiedziałam, że chciał bardzo wiedzieć, co się stało, co mnie zmusiło do tego wszystkiego.
- Pokłóciłam się z ojcem. Dowiedziałam się, dlaczego byłam traktowana przez całe moje życie z taką obojętnością. Byłam okłamywana. Mieszkałam przez te wszystkie lata z obcymi ludźmi. On nie był moim biologicznym ojcem. To było dla mnie za dużo jak na jedno popołudnie.  – Starałam się powiedzieć wszystko jak najbardziej lakonicznie, jak to było możliwe. – Nie chcę o tym rozmawiać. – W tym czasie on skończył opatrywać mój nadgarstek i zdążył założyć bandaż.  Ziewnęła.
- Jesteś śpiąca. – Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. – Pościelę ci w mojej sypialni, a sam prześpię się w salonie. – Nie czekając na moją odpowiedź wstał udał się w stronę sypialni. Po kilku minutach wyszedł z jedną poduszka i kocem pod pachą. Zostawił je na sofie i podszedł do mnie.

- Wszystko gotowe. – Wstałam i udałam się do pokoju. Nie miałam już sił na nic, na żadną rozmowę. Kiwnęłam głową i weszłam, podczas gdy on został w salonie i się usadowił na sofie pod kocem. Zamknęłam drzwi i zauważyłam, że jest gałka zastępująca klucz. Przekręciłam ją i naprawdę zamknęłam drzwi. Nie miałam sił ani energii, aby cokolwiek zrobić, lub o czymkolwiek rozmyślać. Położyłam się na łóżko i otulona niezwykle męskim i charakterystycznym zapachem zasnęłam.

____________________________________________________________________________
Do przeczytania!

1 komentarz:

  1. Hej, mam jakiś problem z dodaniem u Ciebie komentarza, więc jeśli poleci jakiś spam kilku podobnych to przepraszam :)
    Mimo to ze nie dodaje u siebie newsów, to i tak zaglądam do Ciebie codziennie z nadzieja ze zobacze kolejna czesc :) wiec czekam :P

    no i zapraszam do siebie :) http://diirty-miind.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń